W części miast druga odsłona „czarnego protestu” odbyła się już w niedzielę. W innych w poniedziałek. Drugi strajk miał przypomnieć rządzącej partii, że kobiety i wspierający je mężczyźni nie złożyli broni, a raczej parasolek, które stały się symbolem akcji, która wykroczyła poza granice naszego kraju i odbiła się szerokim echem na całym świecie. – Nie ma znaczenia, ile jest osób. Te, które były na pierwszym „czarnym proteście” nie zmieniły zdania i nie wycofują poparcia dla jego idei. To był symbol i gdybyśmy, co tydzień organizowały takie spędy to przychodziłaby różna ilość osób – mówi Kalina Michocka, jedna z uczestniczek obu manifestacji i ich współorganizatorka. – Nie chodzi o to, ile za każdym razem jest osób, ale o to, że już wiemy, ile sprzeciwia się zmianie, zaostrzaniu przepisów. To wywołuje dyskusję. I my mamy nadzieję, że ona będzie trwała i ci, którzy mają władzę, by decydować o tym, co będzie dalej działo się z tą ustawą wezmą to pod uwagę. Jeżeli nie, znowu będziemy się spotykać. Protestować. Znowu będziemy robić szum, bo tego już się nie da zatrzymać.
W pierwszym „czarnym poniedziałku” na ulice polskich miast wyszły tysiące kobiet i mężczyzn. Pogoda nie sprzyjała, ale uzbrojeni w parasole protestowali przeciwko zaostrzaniu ustawy aborcyjnej, domagając się równocześnie rzetelnej, opartej na wiedzy medycznej edukacji seksualnej, zwiększenia opieki medycznej dla kobiet, ścigania seksistowskich wypowiedzi czy świeckiego państwa. Organizatorzy protestów rozpoczęli też zbieranie podpisów pod petycją, w której zawarte są najważniejsze żądania.
AW, zdjęcia autor
Napisz komentarz
Komentarze