Tak grający KKS, zwłaszcza z pierwszej połowy i początku drugiej, aż chce się oglądać. Widać było, że to zupełnie inny zespół niż jeszcze przed paroma tygodniami. Lepszy niemal pod każdym względem. Wyraźnie poprawiła się boiskowa komunikacja, imponować mogła łatwość w kreowaniu strzeleckich sytuacji. Do tego skuteczność, z którą gospodarze często byli na bakier. Tym razem był to ich spory atut. A na tak radosny futbol, jaki zaprezentowali w sobotę, kibice po prostu chcą przychodzić na stadion.
Na mocny punkt drużyny, wprowadzający w boiskowe poczynania mnóstwo spokoju, wyrasta doświadczony Marcin Radzewicz. To on otworzył wynik. Najpierw po jego główce jakimś cudem interweniował bramkarz gości, ale wobec dobitki nie miał nic do powiedzenia. Kilkanaście minut później rudowłosy pomocnik zaliczył asystę, obsługując kapitalnym prostopadłym podaniem Huberta Antkowiaka. Najlepszy strzelec KKS-u wygrał pojedynek biegowy z obrońcą i miękkim lobem posłał futbolówkę nad wychodzącym z bramki Arkadiuszem Moczadło. Było 2:0, choć nie upłynął jeszcze drugi kwadrans rywalizacji.
Kaliszanom wychodziło niemal wszystko, a w takich okolicznościach nietrudno o chwile dekoncentracji. Takowa przytrafiła się miejscowym w 31. minucie. Po zagraniu z prawego skrzydła arbiter dopatrzył się faulu Mateusza Gawlika na dobiegającym do piłki Danielu Sławińskim i w konsekwencji wskazał na „wapno”, a obrońcę niebiesko-biało-zielonych ukarał żółtą kartką. Skutecznym egzekutorem jedenastki był sam poszkodowany.
Stracony gol tylko rozjuszył kaliską drużynę, która odpowiedziała w najlepszy możliwy sposób. W 38. minucie jeszcze przed linią środkową boiska piłkę przejął Mateusz Żebrowski i ruszył na pełnym gazie w kierunku bramki rywali. Ci nie byli w stanie go powstrzymać, a skrzydłowy KKS-u zakończył swój rajd mocnym i precyzyjnym strzałem w długi róg. Akcja palce lizać! Ale na tym gospodarze nie poprzestali. Jeszcze przed przerwą wybili przeciwnikom marzenia o zdobyciu choćby punktu. A właściwie sami przyjezdni odarli się ze złudzeń, bo fatalny błąd po dośrodkowaniu Patryka Palata popełnił Moczadło, którego uprzedził Antkowiak i strzałem głową podwyższył prowadzenie na 4:1.
W drugiej połowie miejscowi mogli właściwie skupić się na kontrolowaniu wydarzeń i dowiezieniu bezpiecznego wyniku do końca. Ale uznali, że trzy bramki zapasu to i tak mało. Dlatego drugą część zaczęli tak samo, jak skończyli pierwszą. W 49. minucie swojego drugiego gola zdobył Żebrowski, który dołożył tylko nogę po precyzyjnym dograniu Radzewicza z lewego skrzydła. Potem szanse mieli Mateusz Stefaniak i Ivan Vidal Gonzalez, ale zabrakło im nieco precyzji. Ten ostatni raz jeszcze uciekł obrońcom w 64. minucie, ale był faulowany w obrębie „szesnastki”. Arbiter bez wahania podyktował rzut karny, którego na bramkę zamienił niezawodny Robert Tunkiewicz.
KKS prowadził 6:1 i stwarzał kolejne okazje, choć akcje nie były już tak płynne, jak wcześniej. Wpływ na to mogły mieć rotacje, których dokonał trener Marzec, ale przy takiej przewadze były one naturalną koleją rzeczy. Tak jak kolejne momenty nieuwagi, z których skrzętnie skorzystali walczący do końca o honor piłkarze Wierzycy. W 72. minucie po centrze z rzutu wolnego piłkę wypiąstkował Adam Wasiluk, ale ta trafiła wprost pod nogi Bartłomieja Danowskiego, który wykorzystał fakt, że kaliski golkiper nie zdążył wrócić między słupki i lobem zza pola karnego zmniejszył rozmiary porażki. Tuż po upływie regulaminowego czasu padł kolejny gol dla gości, gdy defensywie miejscowych uciekł Dominik Konieczny, wygrywając pojedynek z Wasilukiem. A chwilę wcześniej mogło być odpowiednio 7:2 i 8:2. Najpierw mocny strzał Tunkiewicza obronił Moczadło, a potem po akcji Żebrowskiego zapachniało samobójem Oleksandra Kostiuka. Ostatecznie futbolówka nie wtoczyła się do bramki, tylko tuż obok niej wyszła poza boisko.
W sobotę przy Łódzkiej kibice zobaczyli więc aż dziewięć bramek. Ale co najważniejsze, znakomitą większość z nich zdobyli gospodarze, którzy zanotowali w ten sposób szóste z rzędu zwycięstwo w lidze (a ósme w ogóle, licząc mecze pucharowe). Do lidera ze Stężycy wciąż tracą trzy punkty, ale widoki na odrobienie strat są szerokie. KKS z meczu na mecz gra bowiem coraz lepiej, a starcie z Wierzycą z pewnością było jego najlepszym w tej kampanii. O ile będzie zachowywał koncentrację przez pełne 90 minut, o tyle nie będzie miał sobie równych w drodze po upragniony awans.
Michał Sobczak, wideo: Norbert Gałązka
***
KKS Kalisz – Wierzyca Pelplin 6:3 (4:1)
Marcin Radzewicz 11, Hubert Antkowiak 28, 44, Mateusz Żebrowski 38, 49, Robert Tunkiewicz 64 k – Daniel Sławiński 31 k, Bartłomiej Danowski 72, Dominik Konieczny 90+1
Żółta kartka: Gawlik (KKS)
Sędziowali: Dawid Maciejewski (Poznań) oraz Tomasz Nowicki (Szamotuły) i Kamil Danielczyk (Plewiska)
Widzów: 600
KKS: Wasiluk – Palat (58 Kieliba), Gawlik (70 Lis), Żytko, Staszak – Żebrowski, Hordijczuk, Tunkiewicz, Radzewicz – Ivan Vidal (75 Gabriel Vidal), Antkowiak (46 Stefaniak)
Wierzyca: Moczadło – Regulski, Jaroszek, Kostiuk, Regliński (46 Danowski) – Meler (67 Rapińczuk), Karczewski, Binerowski, Konieczny, Stawikowski – Sławiński
Napisz komentarz
Komentarze