Kaliszanka była jedną z bohaterek polskiej ekipy podczas zmagań w Brazylii. Do kraju wróciła przed kilkoma dniami i zarówno na poznańskiej Ławicy, jak i w swoim rodzinnym mieście była witana niezwykle serdecznie i owacyjnie. – Powiem szczerze, że nie spodziewałam się, że w ogóle ktoś przyjedzie na lotnisko, a tym bardziej, że przywita mnie orkiestra. Z dziewczynami z kadry śmiałam się przed lądowaniem, czy w ogóle ktoś z władz związku pojawi się o tak późnej porze. Byłam mile zaskoczona wrzawą i tym, że przyjechały osoby z Kalisza, w tym władze miasta, klubu, zawodnicy. Spodziewałam się najbliższych, choć nie w tak dużym gronie. To miłe i świadczy o tym, że kajaki są coraz bardziej popularne, mieszkańcy Kalisza mnie rozpoznają, a sukces w Rio był naprawdę ważny – nie ukrywa Marta Walczykiewicz.
Sięgając po olimpijskie srebro zawodniczka KTW zapisała się w historii kaliskiego sportu jako pierwsza medalistka letnich IO . – Chyba sama sobie jeszcze nie zdaję sprawy, co zrobiłam dla siebie i dla miasta. Euforia po zdobyciu medalu trwała przez dwa dni, po czym stwierdziłam, że to taki medal, jak z mistrzostw świata. Z czasem wszystko jednak zaczyna do mnie docierać. Jestem pewna tego, że ten medal mnie nie zmieni, będę taka, jaka jestem. Na pewno nadchodzące lata będą nieco spokojniejsze. Będzie taki psychiczny spokój i możliwość poeksperymentowania z przygotowaniami. Przez olimpijskie srebro mam już zapewnioną przyszłość, więc można teraz postawić wszystko na jedną kartę i spróbować wygrać z Lisą Carrington – przekonuje kaliska kajakarka.
Z Nowozelandką najlepsza w Polsce sprinterka rywalizuje zaciekle od wielu lat. Nigdy jednak w imprezach rangi mistrzowskiej nie zdołała jej pokonać. Podobnie było na igrzyskach w Rio. – Po finale pogratulowałyśmy sobie bardzo serdecznie, powiedziałyśmy sobie, że był to bardzo dobry bieg. Potem grafik był tak napięty, m.in. przez sprawy związane z dekoracją i przestrzeganiem ustalonych podczas igrzysk reguł, że nie było okazji na dłuższą rozmowę. Jedynie mój trener Tomasz Kryk usłyszał od trenera Lisy, że tworzymy niezły duet, bo od 2011 roku zawsze jesteśmy w kolejności ona pierwsza, ja druga i tylko trzecie miejsca się zmieniają – mówi złota medalistka Igrzysk Europejskich z 2015 roku.
Olimpijski wyścig finałowy w K1 200 metrów miał niesamowicie zacięty przebieg. – Ten bieg z igrzysk był najbardziej emocjonującym biegiem chyba ze wszystkich, które ostatnio odbyły się w kobiecych kajakach. Nie przypominam sobie takiego biegu, żeby do 40 metrów przed metą nie było wiadomo, kto zdobędzie medale. Mam zdjęcie ze 160 metra, na którym widać, że cztery dzióbki łódek są w jednej linii, a to jest naprawdę bardzo rzadko spotykane – wspomina Marta Walczykiewicz, dodając, że cały czas kontrolowała to, co się działo na torze regatowym. – Założyłam sobie przed biegiem, że będę pilnowała tych dwóch dziewczyn, które są obok mnie, czy Lisy i Inny Osipenko. Dobrze, że wygrałam wcześniej i eliminacje, i półfinał, co pozwoliło mi wystartować w finale na piątym torze, czyli bezpośrednio w środku. Myślę, że był to najbardziej kontrolowany bieg w mojej dotychczasowej karierze. Kiedyś nie przypuszczałam, że w ciągu zaledwie 40 sekund można mieć wszystko pod kontrolą. Kiedy Osipenko lekko przyspieszyła, odparłam atak, kiedy widziałam, że Lisa rusza, ruszyłam za nią. Nigdy tak wcześniej nie było, bo zawsze przez 150 metrów płynęłam „na wariata”, a potem siłą woli udawało mi się dopłynąć do mety. Z perspektywy czasu, oceniając igrzyska w Londynie, na tamten medal nie byłam przygotowana. Gdybym tam zdobyła krążek i ktoś by się zapytał, jak to zrobiłam, odpowiedziałabym, że mi się udało. Tutaj po prostu to zrobiłam – zaznacza kaliszanka.
Wicemistrzyni olimpijska ma już w swoim dorobku medale ze wszystkich najważniejszych imprez. Podkreśla jednak, że nadal czuje głód sukcesu i na dotychczasowych osiągnięciach na pewno nie poprzestanie. – Ja do Rio jechałam z założeniem spełnienia swoich marzeń. Moim marzeniem było przeżyć ten najwspanialszy bieg w swoim życiu, karierze. I mogę teraz z pełną świadomością powiedzieć, że ten bieg jest jeszcze przede mną. To nie był ten bieg, mimo że był on bardzo, bardzo udany. Parę celów mam więc przed sobą. Brakuje mi niektórych kolorów medali do kolekcji. Chciałabym też kiedyś wygrać z Lisą. Jak już mówiłam wcześniej, nie odkładam jeszcze wiosła, ale nie chcę też składać żadnych deklaracji, że w następnych igrzyskach w Tokio wystartuję. To wszystko zależy od tego, czy zdrowie pozwoli, czy będą chęci i oczywiście muszę cały czas udowadniać w kraju, że jestem najlepsza i zasługuję na ten start. Jest jeszcze daleka droga, ale na pewno w przyszłym roku będę startowała i rzucę rękawicę Lisie Carrington – zapewnia Marta Walczykiewicz.
Kajakarka z grodu nad Prosną przyznaje, że podczas pobytu w Rio nie miała zbyt wiele czasu na skorzystanie z tamtejszych atrakcji. – Pogoda nas nie rozpieszczała, bo było bardzo deszczowo. Byliśmy jedynie na pomniku Chrystusa. Nie zakładałam zwiedzania Rio, bo byłam tam rok wcześniej i przez trzy dni zwiedziłam w zasadzie wszystko, co warto tam zobaczyć, więc w tym roku jechałam tam tylko po to, żeby zdobyć medal, a nie oglądać atrakcje – wyjawiła.
Każdy miesiąc tego roku zawodniczka KTW spędziła niesamowicie aktywnie, poświęcając się przygotowaniom do igrzysk. Dopiero teraz może oderwać się od sportowej rzeczywistości i przeznaczyć nieco więcej czasu najbliższym. – Już sobie zaplanowałam wcześniej, że przez tydzień nie będę nic robiła. Czekają mnie wakacje, potem ten odpoczynek będzie bardziej aktywny. Będzie też okazja ku temu, by zaplanować przyszłość, także w życiu prywatnym – zakończyła Marta Walczykiewicz.
Michał Sobczak
Napisz komentarz
Komentarze