Dorota i Piotr Przybyłowie kilka dni temu odebrali akt własności mieszkania na Osiedlu Dębowym.
Ten dzień, ta noc była dla nas najspokojniejsza, że już wiedzieliśmy, że jesteśmy naprawdę na swoim – mówi nam małżeństwo.
Nieprzespanych nocy z nerwów i niepewności było mnóstwo… Wcześniej mieszkali w 2-pokojowym mieszkaniu na Kalińcu. Przyszedł czas by ich dwójka dzieci: chłopiec i dziewczynka w końcu mieli osobne pokoje. Klucze do swojego wymarzonego domu na Osiedlu Dębowym mieli odebrać w 2018 roku…
To wszystko odbijało się na naszych kontaktach małżeńskich. Stres powodował, że się czasami bardzo na siebie denerwowaliśmy. Dzieci się pytają: kiedy będą mieć swoje pokoje, a my nie wiedzieliśmy, co w ogóle odpowiadać – wspominają Dorota i Piotr.
Cała historia swój początek ma w 2017 roku. Wtedy ruszyła budowa Osiedla Dębowego na Tyńcu. Piękne wizualizacje, przystępna cena – tak firma S&O przekonała do siebie kilkadziesiąt chętnych. 42 rodziny miały wprowadzić się tutaj w 2018 roku. Łącznie zainwestowali 9 mln zł.
Oszukani wpłacili pieniądze na otwarty rachunek powierniczy – najczęściej około 250 tysięcy zł, by budowa mogła ruszyć. Problem w tym, że deweloper wypłacał z niego pieniądze, ale kolejne etapy budowy nie szły w planowanym tempie. A mieszkańcy w swoich umowach potwierdzonych przez notariusza nie mieli możliwości wycofania pieniędzy czy jakiejkolwiek reakcji.
Połączeni wspólnym dramatem mieszkańcy połączyli siły.
Były dni słone, gorzkie, pikantne i ostre. I były dni słodkie. To wszystko się tak przeplatało, to była taka huśtawka, dobrych i złych emocji, ale to wszystko jest już za nami. Najważniejsze, że myśmy się tutaj wszyscy zjednoczyli – mówi nam Urszula Kanecka, jedna z oszukanych.
W sprawę zaangażowali media, prawników, protestowali pod domami deweloperów, pod prokuraturą czy zorganizowali marsz ulicami Kalisza.
Przełom przyszedł dokładnie dwa lata temu. W porozumieniu z syndykiem masy upadłościowej, który zarządzał porzuconym placem budowy, prezydent Krystian Kinastowski podjął decyzję, że inwestycję dokończy Kaliskie Towarzystwo Budownictwa Społecznego. Zadanie było bardzo trudne…
Ja się tutaj też delikatnie dołożyłem ze swoją wiedzą zawodową i wspólnie z Andrzejem Górskim byliśmy w stanie to ruszyć. Pamiętam, jak przyjechałem na tę budowę, to rzeczywiście ręce nam trochę opadły: ta glina, błoto, woda napierająca ze skarp, poprzechylane murki oporowe, część budynków pomalowana, ale lejąca się do środka woda… Był to obraz „nędzy i rozpaczy” – mówił podczas sobotniej parapetówki Krystian Kinastowski, prezydent Kalisza.
Okazało się, że na budowie popełniono mnóstwo błędów. Przede wszystkim budynki zostały wzniesione niezgodnie z pierwotną dokumentacją.
One powinny być posadowione, ponieważ tu było wzgórze, jak gdyby kaskadowo, a zostały wybudowany w poziomie. Nie wiem dlaczego tak się stało – przyznał Waldemar Mirowski, syndyk.
Całe osiedle właściwie zagłębiło się w ziemi. Kanalizacje deszczowa i wodociągowa były spartaczone…
Podstawą było osuszenie terenu i wybudowanie porządnego muru oporowego. Trzeba było wykonać zastępczą dokumentację i uzyskać nowe pozwolenie na budowę.
W zasadzie była tylko sama kubatura budynków, wszystkie instalacje musieliśmy porobić, dokończyć dachy i ten dodatkowy mur oporowy, który musiał zabezpieczyć osiedle przed tą skarpą – wymienia Andrzej Górski prezes KTBS.
Przez to, że inwestycja została źle rozpoczęta, jej dokończenie pochłonęło więcej czasu i pieniędzy, niż wstępnie zakładano.
Gdybym kontynuował to wg tego, co zostało tu już zrobione, to dzisiaj byście nie mieli kluczy do mieszkania, bo tego osiedla nikt by nie odebrał, ani wodociągi, ani nadzór budowlany, nikt, bo to nie zostało zbudowane zgodnie ze sztuką budowlaną – wskazywał syndyk.
Choć było to duże wyzwanie, to Miasto się jego podjęło. Gdy syndyk przejął inwestycję, kasa dewelopera była prawie pusta. Budowę dokończono z dopłat oszukanych mieszkańców.
Wielu ludzi pyta: czemu budowa jest dokańczana z naszych pieniędzy? A to nie tak, że zrobiono to z pieniędzy miasta, z podatków. My musieliśmy wpłacić swoje pieniądze, prawie 100 tysięcy zł musieliśmy dopłacić. Dlatego wiele osób chce sprzedać to mieszkanie. Po prostu przerosło ich to, zapożyczyli się, i teraz chcą sprzedać mieszkanie, żeby oddać pieniądze – mówi Piotr, jeden z mieszkańców Osiedla Dębowego.
Ostatecznie budowa kosztowała drożej niż pierwotnie zakładano, jak mówi nam syndyk – cena za m2 w stanie deweloperskim wyniosła od 4 300 zł do nieco ponad 5 tysięcy zł.
W sobotę mieszkańcy zorganizowali parapetówkę, na którą zaproszono wszystkich, którzy wspierali i nadal wspierają mieszkańców w ich drodze po sprawiedliwość. Mecenas Karolina Skrzypczyńska, która prowadzi sprawę Osiedla Dębowego dziękowała m.in. mediom za nagłośnienie tematu i wywieraniu presji na organa ścigania.
Dziękuję chyba też sobie, że nie zwariowałam z Państwem. To nie było łatwe. Natomiast patrzę z perspektywy tych 3 lat współpracy, że to był wielki zaszczyt móc Państwa reprezentować. To był wielki zaszczyt, że Państwo zdecydowali się powierzyć mi chyba najważniejszą sprawę w swoim życiu. Nie żegnam się, bo przed nami walka o sprawiedliwość przed sądem karnym – mówiła adwokat, Karolina Skrzypczyńska.
Deweloper jest na wolności. Ma postawione zarzuty, akt oskarżenia trafił już ponad rok temu do sądu – termin pierwszej rozprawy nie został jeszcze wyznaczony. Tak samo jak pierwsza rozprawa zamieszanej w oszustwo pani notariusz.
Jest jeszcze trzeci wątek – wątek uciekania przez dewelopera z majątkiem, czyli wielka działka na Winiarach, teraz sprzedawana za prawie 9 mln zł. Tutaj pan prokurator, pomimo wcześniejszego umorzenia postępowania, na skutek naszego zażalenia powrócił do sprawy, zauważył tam przestępstwo, mamy kolejne zarzuty, czekamy na kolejny akt oskarżenia do sądu. I teraz czekamy już tylko na sprawiedliwość. Przed nami pewnie trzy lata procesów w sądzie karnym, ale mieszkańcy są na tyle zdeterminowani, że jestem przekonana, że doczekamy tej chwili, że będę mogła Państwu też powiedzieć, że deweloper poniósł zasłużoną karę – mówi nam Karolina Skrzypczyńska.
Deweloperowi grozi do 8 lat pozbawienia wolności i oczywiście powinien naprawić szkody, które wyrządził. Jego majątek w postaci dwóch domów jest zabezpieczony na poczet przyszłych wypłat.
Najważniejsze, że udało się uratować mieszkania, bo jak wskazywał syndyk – w tego typu sytuacjach to rzadkość. Zazwyczaj syndyk sprzedaje majątek, a pieniądze dzieli między wszystkich wierzycieli. A tymi są również podwykonawcy dewelopera.
Tutaj dzięki wrażliwości władz Miasta na ludzką krzywdę w minioną sobotę zamiast kolejnych łez była radość…
To wielka lekcja nie tylko myślę dla nas, dla kaliszan, ale dla wszystkich, że jako wspólnota możemy naprawdę zrobić wszystko i nie ma rzeczy niemożliwych i za to chciałem Wam bardzo podziękować – powiedział prezydent.
O to, jaką lekcje dla siebie wyciąga z tej sytuacji zapytaliśmy Urszulę Kanecką, która była niepisaną liderką oszukanych mieszkańców.
Jaka to dla mnie lekcja? Że nigdy nie wolno się poddawać i że zawsze trzeba zwracać uwagę na te pozytywne rzeczy. Czasami mieszkańcy mówili coś takiego: a nie będzie tego, a ja mówię – nie traćcie tej nadziei, walczymy do końca albo nie mieli ochoty gdzieś iść, a ja mówię: spróbujmy, idźmy, co ci szkodzi. Jeżeli będziemy siedzieli, to nic nie osiągniemy, trzeba po prostu się ruszyć – odpowiada Urszula.
Osiedle Dębowe otaczają teraz dęby posadzone przez Miasto. Symbolicznie jeden z nich mieszkańcy posadzili z prezydentem – od teraz jest symbolem siły wspólnoty i wyższości dobra nad złem.
Fot. Agnieszka Gierz, Magdalena Bartnik - Kancelaria Prezydenta Miasta Kalisza
Napisz komentarz
Komentarze