Olimpijski medal to marzenie każdego sportowca. Tobie udało się je spełnić w zeszłym roku. To był najszczęśliwszy moment w Twojej karierze?
To był najlepszy rok, jaki mogłam sobie wymarzyć. Rok igrzysk był rokiem 20-lecia mojej kariery, czyli ten medal olimpijski był, można powiedzieć, taką wisienką na torcie. Do tego na koniec roku potwierdziłam mistrzostwo Polski w sprincie, więc lepiej nie mogło się to ułożyć.
Jak bardzo takie wydarzenie wpłynęło na Twoje codzienne życie?
Medal olimpijski zmienia całe życie. Przekonałam się o tym bardzo szybko. Począwszy od tego, że zaczęło brakować mi czasu, żeby trenować tak jak wcześniej. Do tego częste spotkania, wywiady. To wszystko jest oczywiście bardzo miłe. Tym bardziej, że zawsze marzyłam o tym, żeby być osobą rozpoznawalną, a ten medal trochę mi to ułatwił. Dlatego powoli spełniam kolejne marzenie. Z drugiej jednak strony, kiedy zeszłam z podium w Rio, taką ważną myślą, jaka od razu się pojawiła, były kolejne igrzyska w Tokio. Powiedziałam wtedy trenerowi, że absolutnie nie odkładam wiosła i od jesieni wracam do treningów, by walczyć o to, żeby tę przeklętą Lisę (Nowozelandka Lisa Carrington jest odwieczną rywalką Marty Walczykiewicz w imprezach rangi mistrzowskiej – przyp. red.) w końcu pokonać.
Ten poolimpijski rok będzie trochę luźniejszy, jeśli chodzi o treningi i starty?
Nie powiedziałabym, że luźniejszy, ale na pewno będę miała taki spokój psychiczny. Choćby z tego powodu, że nie będzie na mnie ciążyła presja wyniku. Wynik zrobiłam już w poprzednim roku, więc na kolejne dwa lata mam zabezpieczone finanse, co dla sportowca też jest ważne. Będzie więc czas, żeby trochę poeksperymentować, poszukać czegoś, czego do tej pory jeszcze nie robiliśmy w okresie treningowym i startowym. Trzeba znaleźć w końcu złoty środek na Lisę. Poza tym chciałabym spróbować swoich sił w nieco innych konkurencjach niż dotychczas. To, co chciałam i do czego przygotowywałam się w ostatnich latach, już osiągnęłam, więc teraz ze spokojem będę szukała nowych rozwiązań, które być może okażą się przydatne później, już do bezpośrednich przygotowań do igrzysk w Tokio.
To też najwyższa pora, żeby wyleczyć dolegliwości zdrowotne, z którymi zmagałaś się w ostatnich sezonach.
Oczywiście. Jestem po kontrolach, takich ostatecznych. Można powiedzieć, że w 98% wszystko jest naprawione. Niestety nie uniknę dalszego leczenia, ale myślę, że do końca sezonu dam radę. Jeśli będzie taka konieczność, to jesienią poddam się zabiegowi operacyjnemu, który już całkowicie wyleczyłby kontuzjowaną rękę. Mam nadzieję, że ten uraz już do następnych igrzysk więcej się nie odezwie.
Za sobą masz już pierwsze zgrupowanie z kadrą. Jak te przygotowania będą przebiegały w tym roku?
To jeszcze nie był taki obóz, na którym mogłam trenować stuprocentowo. Dopiero wracałam do formy, było ciężko, bo praktycznie przez pięć miesięcy nie robiłam zupełnie nic. Także uzbierało się trochę zaległości, które wciąż muszę nadrabiać. Od 5 marca przygotowujemy się we Włoszech, jest to pierwsze z trzech takich zgrupowań. Na pewno będą one dla mnie podwójnie ciężkie, bo na razie trochę odstaję fizycznie od koleżanek, które trenują regularnie już od wczesnej jesieni. Będę jednak chciała szybko nadrobić zaległości i na tym przede wszystkim się skupię.
Medal mistrzostw świata to główny sportowy cel na ten sezon?
Jak najbardziej. Oczywiście chciałabym zdobyć medale na wszystkich kolejnych imprezach, w których wystartuję, łącznie z zawodami Pucharu Świata, Mistrzostwami Europy i Mistrzostwami Świata. Ale biorę pod uwagę to, że zaczęłam trenować później niż zwykle, do tego jeszcze ta kontuzja, także jeśli zdobędę medal na Mistrzostwach Świata, a zrobię wszystko, żeby go zdobyć, to będę bardzo szczęśliwa. Wierzę w swoje umiejętności i przede wszystkim wiedzę i doświadczenie swojego trenera Tomasza Kryka, nadal będę też współpracowała z moim tatą, także myślę, że będzie dobrze.
rozmawiał Michał Sobczak
Napisz komentarz
Komentarze