Do wypadku doszło około 14-ej 1 kwietnia 2017 roku w Ostrowie Kaliskim na drodze wojewódzkiej nr 449. Pisaliśmy o tym TUTAJ 20-letni Daniel pochodzący z okolic Wielunia jedzie motocyklem do Kalisza na zjazd motocyklistów. Nagle na jego drodze pojawia się dostawczy samochód przewożący butle z gazem. Auto jechało pod prąd. Wstępne ustalenia policji mówiły, że kierowca dostawczego volkswagena skręcał w lewo, przecinając tor jazdy jadącego z przeciwka motocykla. Jego kierowca zahaczył o tył dostawczego auta, które zjeżdżało już z drogi w prywatną posesję. Daniel stracił panowanie nad pojazdem, spadł z motocykla i uderzył w metalową wiatę przydrożnego przystanku. Wg biegłego pełną odpowiedzialność za wypadek ponosi jadący pod prąd kierowca dostawczego auta.
20-latek doznał poważnych obrażeń i w ciężkim stanie został zabrany śmigłowcem LPR do kaliskiego szpitala. Tu po dwóch godzinach od wypadku umiera.
W tym czasie rodzice Daniela bezskutecznie próbują się do niego dodzwonić i coraz bardziej się o niego martwią. Dzwonią do okolicznych komend policji z pytaniem czy nie wydarzył się wypadek. Mijają godziny, a oni nadal nie wiedzą, co dzieje się z ich synem. Dziś mają żal do kaliskich policjantów, że tak długo nie poinformowano ich o wypadku. Daniel w kombinezonie miał dowód osobisty. Do szpitala trafia jednak jako mężczyzna NN. Policjanci mieli tłumaczyć, że nie mieli pewności, czy dokumenty znalezione przy Danielu należały do niego…
Rodzice zmarłego chłopaka liczą tylko na słowo przepraszam. Kaliska policja nie ma sobie nic do zarzucenia w tej sprawie. Więcej w reportażu „Alarmu”.
AG, "Alarm" TVP
Napisz komentarz
Komentarze