Pierwszy mecz pomiędzy obiema ekipami, które walczą o dziką kartę uprawniającą do gry w ćwierćfinale PGNiG Superligi, nie był może wielkim widowiskiem, bo błędów z jednej i drugiej strony było co niemiara, ale na pewno trzymał w napięciu do ostatnich akcji. Paradoksalnie po końcowej syrenie to kaliszanie mogli być bardziej zadowoleni, mimo że przegrali. W rewanżu przed własną publicznością mają bowiem do odrobienia tylko jednego gola, co na pewno jest zadaniem do zrealizowania.
Podopieczni Pawła Ruska nieźle weszli w ten mecz. Po dwóch bramkach Kiryła Kniaziewa prowadzili w piątej minucie 2:0, a jeszcze w jedenastej 5:4, gdy białoruski rozgrywający trafił z linii siódmego metra. Potem jednak przyjezdni kompletnie zatracili skuteczność. – Może zbyt pewnie się poczuliśmy – mówił w przerwie przed telewizyjną kamerą Marek Szpera. – Tempo w naszym graniu było zbyt jednostajne, a wiadomo, że takiego przeciwnika, jak Zagłębie, w ten sposób się nie zaskoczy – dodał. Niemoc jego drużyna przełamała dopiero w 19. minucie. Przegrywała już jednak wtedy 4:9, a na trzy minuty przed półmetkiem 7:14. Sytuacja była trudna, trener Rusek poprosił więc o przerwę. Krótka i konkretna rozmowa okazała się potrzebna, bo zmobilizowała jego podopiecznych do zrywu. Tuż przed zejściem zespołów do szatni odblokował się wspomniany Szpera, trafił też Artur Klopsteg i goście zmniejszyli dystans do czterech goli (10:14).
Zdecydowanie lepsza w wykonaniu kaliszan była druga połowa. Zaczęli ją tak jak pierwszą, czyli od dwóch celnych rzutów – tym razem w wykonaniu Michała Bałwasa i Kamila Adamskiego. Dorobek MKS-u wzbogacały też dobre akcje Kniaziewa z Dzianisem Kryckim, który nie mylił się na kole, jak również dobre próby Szpery. W 43. minucie, gdy z prawego skrzydła bramkę zdobył Klopsteg, beniaminek złapał z miedziowymi kontakt (19:20). Potem po kilku udanych interwencjach Łukasza Zakrety doprowadził do wyrównania. Było 20:20 w 46. minucie, kiedy niesygnalizowany i zarazem celny rzut oddał Paweł Adamczak. Remis utrzymał się do 51. minuty (23:23). Kilka chwil później Zagłębie odskoczyło na trzy gole. Na szczęście kaliską siódemkę stać było na jeszcze jeden zryw. Gol Kniaziewa na 25 sekund przed ostatnią syreną sprawił, że przewaga lubinian stopniała do minimum (26:27). Gospodarze mogli ją jeszcze zwiększyć do dwóch bramek, ale już po końcowej syrenie rzutu karnego nie wykorzystał Arkadiusz Moryto. Najlepszy strzelec fazy zasadniczej PGNiG Superligi ucelował w słupek.
– Powinniśmy wygrać zdecydowanie wyżej. Gdy prowadziliśmy 6-7 bramkami, wydawało się, że kontrolowaliśmy spotkanie. Wtedy jednak weszło w nas dziwne rozluźnienie, zaczęliśmy popełniać proste błędy i w efekcie na własne życzenie wygraliśmy tylko jedną bramką – podsumował trener Zagłębia Bartłomiej Jaszka, który jeszcze w zeszłym sezonie wprowadzał kaliską ekipę do PGNiG Superligi.
– Plan minimum został wykonany. Mógł być nawet remis, ale jedna bramka straty to dobry wynik przed rewanżem i na pewno jeszcze większa motywacja dla nas, żeby ją odrobić – ocenił Kirył Kniaziew, który uzbierał w sumie dziewięć goli, perfekcyjnie wykonując „siódemki”.
Rewanżowe spotkanie rozegrane zostanie w najbliższą środę, 25 kwietnia, w hali Arena. Początek o godzinie 18:30. Na zwycięzcę dwumeczu czeka już w ćwierćfinale rozgrywek PGE Vive Kielce.
Michał Sobczak, fot. Karina Zachara
***
Zagłębie Lubin – Energa MKS Kalisz 27:26 (14:10)
Zagłębie: Małecki 1, Skrzyniarz – Moryto 7, Anderson Mollino 4, Kużdeba 4, Mrozowicz 3, Pietruszko 3, Przysiek 2, Szymyślik 2, Stankiewicz 1, Gębala, Pawlaczyk.
Kary: 10. min. Czerwona kartka: Mikołaj Szymyślik (Zagłębie, 58. min, gradacja kar). Rzuty karne: 3/4.
Energa MKS: Zakreta, Jarosz – Kniaziew 9, Szpera 6, Klopsteg 3, Adamski 2, Krycki 2, Adamczak 1, Bałwas 1, Grozdek 1, Wojdak 1, Czerwiński, Drej, Kwiatkowski, Misiejuk.
Kary: 10. min. Rzuty karne: 6/7.
Sędziowali: Marek Baranowski (Warszawa) i Bogdan Lemanowicz (Łąck)
Widzów: 402
Napisz komentarz
Komentarze