Po raz pierwszy w historii KST spektakl dyplomowy pojawił się w konkursowym bloku, a zatem grający w nim młodzi aktorzy, przed chwilą studenci krakowskiej szkoły, mogą zostać laureatami festiwalowych nagród. „DO DNA” to genialne pod każdym względem widowisko złożone z oryginalnych ludowych pieśni. Jest znakomitym połączeniem sztuki z nauką, w czym zasługa reżyser i pedagog, Ewy Kaim oraz aranżera Dawida Suleja Rudnickiego, ale powstało z inicjatywy samych studentów tuż po zakończeniu drugiego roku studiów. „Kończyliśmy poprzedni semestr, każdy wracał do domu. Łukasz do mnie zadzwonił: Słuchaj Janek, ja teraz z Werką gadałem przez całą podróż w pociągu. My musimy zrobić tę ludowiznę. Wiesz, trochę taki Bregovic, ale po polsku. A ja mówię: ludowe piosenki… noo okej, no dobra…” – relacjonował z humorem Jan Marczewski, jeden z pięciorga wykonawców.
W jednym festiwalowym wieczorze aktorsko-śpiewaczo-taneczna żywiołowość młodych zderzyła się ze stateczną dojrzałością Mariana Opani, który wraz z zespołem warszawskiego Ateneum zaprezentował „Ojca” Floriana Zellera w reżyserii Iwony Kempy. Zagrał w nim człowieka, który powoli traci pamięć. Pospektaklowe spotkanie z widzami w Sali Studio CKiS było w zasadzie – ku uciesze zgromadzonych - drugim show popularnego aktora, który szczerze przyznał, że miłość do teatru poczuł tak naprawdę jako dojrzały artysta. „Zacząłem rozumieć, co to jest kontakt z żywym widzem, że czuje się oddech widowni. Jeżeli zaczynają kaszleć, to znaczy niedobrze. Jeżeli zaczynają rozmawiać, bardzo niedobrze. Ale nie polega to na tym, aby wzmacniać środki aktorskie, tylko zrobić pauzę. I jest cisza. To znaczy nauczyłem się współgrać z widzem. To jest ta szlachetna szermierka miedzy aktorem i widzem” – mówił, nieustannie żartując, Opania.
Wtorkowy wieczór kaliskiego festiwalu należał do Teatru Śląskiego w Katowicach, który pokazał bardzo interesującą adaptację poematu Brunona Jasieńskiego „Słowo o Jakóbie Szeli” w reżyserii Michała Kmiecika. W opowieści, zatopionej w muzyce zespołu „Nagrobki”, który uprawia tzw. nekropolo, główną rolę odegrał Jerzy Głybin. „On mi jest bliski, ale bliski mi jest Szela Jasieńskiego” – podkreślił katowicki aktor. „Znam jego dzieje, ale nie opierałem się ani na źródłach historycznych, tak do końca, choć warto je znać, niewątpliwie, ani na Wyspiańskim, bo nijak się ma, prawda? Polubiłem go, bo wyczułem, że w tym facecie coś jest… w literackim Szeli, oczywiście”.
Przed nami jeszcze cztery festiwalowe wieczory, które dają możliwość podziwiania aktorskich kreacji w spektaklach z Poznania, Wrocławia, Łodzi i Warszawy. W piątek zaprezentują się gospodarze, czyli Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego, z „Nocami i dniami…” wg Marii Dąbrowskiej w reżyserii Seby Majewskiego.
R. Kuciński, zdj. autor i materiały promocyjne Teatru
Napisz komentarz
Komentarze