Przed sądem stanął prawie dwa lata po ujawnieniu, że znęca się nad końmi. Osoba prosząca o interwencję „Pogotowie dla zwierząt” z Trzcianki mówiła o dramatycznej sytuacji i konieczności szybkiego działania. Potwierdziły to złożone 1 października przed sądem zeznania Tomasza Milczarka, który 31 grudnia 2016 roku, wraz z kilkoma innymi osobami, zjawił się w Opatówku, by potwierdzić informacje o dramatycznej sytuacji koni. Najbardziej zszokowało go przywiązanie klaczy i ogiera pasami, tak by te nie mogły się ruszać. – Takie metody może stosowało się sto lat temu, by zwierzę złamać. Konie były spętane w pół pasami podobnymi do tych używanych do holowania samochodów. Supły i ilość obornika, w jakim stały świadczyły o tym, że rzadko były wypuszczane. Z pewnością brodziły w odchodach z kilku dni – zeznawał mężczyzna, który na co dzień zajmuje się końmi. – Klacz była związana w korytarzu, a koń w boksie. Oba były w fatalnym stanie fizycznym i psychicznym. Bały się ludzi, bały się oskarżonego, jego głosu. Miałem kiedyś pracownika, który pił alkohol i nawet nie mógł wejść do boksu, bo konie od razu wyczuwały upojenie, stawały się nerwowe. I podejrzewam, że ten pan też nadużywał alkoholu i konie to wyczuwały. W stajni leżała masa butelek. Nawet w trakcie interwencji był pijany.
Bez dostępu do wody i jedzenia
Potwierdziło to badanie alkomatem. Mężczyzna wydmuchał 1,5 promila alkoholu. 59-latek, jak wynika z zeznań, w trakcie interwencji był agresywny i utrudniał działania członków „Pogotowia dla zwierząt”. Dopiero kiedy żona kazała mu iść do domu, konie można było zabrać z gospodarstwa. – Boksy były solidne, ale stan koni świadczył o tym, że nie miały one dostępu do wody i jedzenia – mówił przed sądem drugi z interweniujących wtedy mężczyzn. Grzegorz Bielawski przyjechał z Warszawy i jak mówi na kilka tysięcy interwencji, które przeprowadził zaledwie kilka razy widział, by konie były tak mocno związane. – Były wychudzone, można było policzyć żebra, kostki kręgosłupa, widoczne były kości miednicy. Mam wrażenie, że przywiązanie miało te konie jak najdłużej utrzymać na nogach. Tak, by nie padły. Z informacji jakie mieliśmy zwierząt było więcej, ale te padły i przed naszym przyjazdem zostały zutylizowane.
Nie składa wyjaśnień, nie przyznaje się do winy
Klacz i konia udało się odratować. Kilka miesięcy intensywnej pracy ze zwierzętami dało efekty, zapewniał przed sądem Tomasz Mielczarek. Teraz są w dobrym stanie fizycznym. Przestały bać się ludzi. – Pierwszym zadaniem była pielęgnacja kopyt, którą trzeba przeprowadzać mniej więcej co 5 tygodni. Konieczne było ich odrobaczenie i nauka chodzenia na uprzęży.
Proces przeciwko Pawłowi D. toczy się lipca br. Mężczyzna od początku nie przyznaje się do winy. Odmówił też składania zeznań. Grożą mu 3 lata więzienia.
AW, KS, fot. KS, Stowarzyszenia „Pogotowie dla Zwierząt” w Trzciance
Napisz komentarz
Komentarze