W ostatnim pożegnaniu wzięło udział wielu mieszkańców gminy. Na wstęgach pożegnał je ojciec i Ola (starsza wiekiem, niepełnosprawna siostra), która w chwili tragedii była w szkole.
– Ludzkie sprawy nie są łatwe. Wszyscy doświadczamy ludzkiej niemocy i żałoby – mówił ksiądz, celebrujący mszę pogrzebową, który dodawał żałobnikom otuchy, wiary i nadziei. Nikt jednak nie mógł zapomnieć o tym, co wydarzyło się tydzień temu.
Przypomnijmy, że dramat rozegrał się 20 kwietnia na uboczu malowniczej miejscowości. Ojciec po powrocie z pracy odkrył ciała córek. Nieprzytomną żonę z ranami ciętymi znalazł w łazience.
Śledczy poinformowali, że znany jest mechanizm śmierci dziewczynek: starsza zmarła od kilkudziesięciu ran kłutych, głównie w okolicach szyi i głowy. Młodsza miała tylko otarcia na szyi i zdaniem biegłych najprawdopodobniej została uduszona. Prokuratura nie postawiła jeszcze nikomu zarzutów w tej sprawie, ale jedna z hipotez śledczych zakłada, że to matka zabiła dwie córki, a potem sama próbowała popełnić samobójstwo. 47-letnia matka dziewczynek po zdarzeniu została w ciężkim stanie przetransportowana LPR-em do kaliskiego szpitala.
Jednym z wątków badanych przez prokuraturę jest sprawa listu, który 47-latka wysłała do Wydziału Rodziny i Nieletnich Sądu w Ostrzeszowie na przełomie marca i kwietnia. Jak podaje PAP - jego treść była dziwna, nielogiczna.
Sędzia z urzędu wszczęła procedurę wyjaśniającą, czy w rodzinie nie dzieje się coś złego. Głównie skupiono się na tym, czy 47-latka nadal może być opiekunem prawnym 19-letniej córki z niepełnosprawnościami. Poproszono również szkołę, w której uczyły się Jadzia i Madzia o wydanie opinii na temat sióstr. Ta nie miała żadnych zastrzeżeń co do zachowania dziewczynek ani do matki.
Dzień przed dramatem w ostrzeszowskim sądzie zaplanowano posiedzenie z udziałem 47-letniej matki. Kobieta na nie się nie stawiła. Dzień później doszło do tragedii.
Napisz komentarz
Komentarze