Piszę do Państwa, gdyż chciałbym opisać sytuację, z którą miałem do czynienia podczas mojej ostatniej wizyty w placówce "Nocnej i Świątecznej Opieki Zdrowotnej" zlokalizowanej przy Kaliskim Szpitalu, potocznie nazywaną przez mieszkańców Kalisza "Wieczorynką".
Miejsce to nie cieszy się przychylną opinią mieszkańców już od wielu lat. Dlatego zawsze, gdy jestem zmuszony szukać tutaj pomocy medycznej, z miejsca "robię się jeszcze bardziej chory". Jednak sytuacja, która mnie spotkała w nocy z 1 na 2 lipca oburzyła mnie do tego stopnia, że postanowiłem to opisać.
Chwilę po północy przyjeżdżamy z 4-letnim dzieckiem, które 10 dni wcześniej miało usuwanego kleszcza z okolic pachwiny. Powód to pojawienie się rozległego zaczerwienienia w okolicach miejsca po usunięcia kleszcza. Dodatkowo dziecko miało podwyższoną temperaturę i uskarżało się na ból brzucha. Zatem powodem wizyty było podejrzenie zakażenia boreliozą.
Pierwsze co mnie zaskoczyło przyjeździe to kompletne pustki na parkingu przy szpitalu. Drugie zaskoczenie to kompletne pustki po wejściu do budynku "Wieczorynki". Piszę o tym tylko dlatego, że wszystkie moje poprzednie wizyty tutaj były związane z wielogodzinnym czekaniem w kolejce do lekarza. Nie wiem, czy coś się zmieniło w ciągu ostatnich dwóch lat, czy może tego dnia akurat nam się poszczęściło, że nikogo więcej nie było? A może jest to potwierdzeniem plotek, że mieszkańcy Kalisza unikają tego miejsca i w nagłych przypadkach wolą się udać do sąsiednich placówek w Ostrowie Wielkopolskim lub w Pleszewie?
W dalszej części będę stosował określenie Pan "lekarz" w cudzysłowie, z tego względu, że do tej chwili nie wiem czy osoba, która nas przyjmowała była rzeczywiście lekarzem czy może tylko osobą podająca się za lekarza, gdyż Pan "lekarz" nie miał żadnego identyfikatora, a prośby o przedstawienie się zbywał pytaniem " A jak Pan się nazywa?".
Wracając do meritum, po wejściu do budynku i głośnym "Dobry wieczór", po kilku chwilach pojawił się Pan "lekarz" dyżurujący, który przywitał nas uprzejmym "Ludzie, o tej godzinie przyjeżdżacie?!". Biorąc pod uwagę fakt, że Pan "lekarz" wyglądał na zaspanego i nie miał tym momencie żadnych innych pacjentów poza nami, można więc przypuszczać, że jego "zły nastrój" po prostu wynikał z nieoczekiwanego przerwania drzemki, którą robił sobie w godzinach pracy.
Od samego początku było widać, że Pan "lekarz" nie był zainteresowany problemem, który nas tu sprowadza, i co chwilę robił jakieś niekulturalne uwagi typu "A dlaczego nie przyjedziecie z tym w dzień?", "A dlaczego dziecko jeszcze nie śpi o tej porze?". W końcu Pan "lekarz" z wielką niechęcią i robiąc wielką łaskę zgodził się obejrzeć 4-letnie dziecko, z którym przyjechaliśmy. Po zrobionym na "odwal się" zmierzeniu temperatury, zapytaniu dziecka czy go boli i czy go swędzi (gdzie dziecko odpowiedziało, że go boli i swędzi) Pan "lekarz" postawił diagnozę, która brzmiała "Ludzie, z takim czymś przyjeżdżacie do mnie w nocy?!".
Brak jakiejkolwiek informacji o tym, co może być przyczyną takiego stanu dziecka, brak jakichkolwiek dalszych zaleceń co do leczenia. Po prostu zwykłe pretensje, że ośmieliliśmy się zakłócić spokój Panu "lekarzowi" tak błahą sprawą. A przypominam, że oficjalnie Pan "lekarz" pełnił dyżur, czyli był w pracy, za którą otrzymuje wynagrodzenie i powinien był w tym czasie wypełniać swoje podstawowe obowiązki zawodowe, które w przypadku lekarza można streścić jako "niesienie pomocy potrzebującym".
Lekarz po zakończonym badaniu:
- NIE udzielił żadnych informacji co może być przyczyną takiego stanu dziecka
- NIE przedstawił żadnych zaleceń co do dalszego postępowania z dzieckiem
- NIE wypisał żadnej recepty
- w naszej obecności NIE sporządził żadnej notatki/dokumentacji z przebiegu wizyty
Pan 'lekarz" wykazał się całkowitym brakiem kompetencji nie tylko jako lekarz, ale również jako człowiek, pokazując arogancję i kompletny brak zainteresowania problemami drugiej osoby.
Wracając do samochodu spotykamy dwóch mężczyzn na placu przed szpitalem, z których jeden potrzebuje mieć zrobiony rezonans głowy. Również skarżą się, że na SORze są odsyłani z jednego punktu do drugiego, bo żaden lekarz nie jest dostępny.
Podejrzewam, że jest to jedna z wielu tego typu wiadomości, które otrzymuje Państwa Redakcja. Jestem świadom, że ta wiadomość niczego nie zmieni, bo problem jakości usług świadczonych przez Kaliski Szpital to problem, który pogłębia się już od wielu lat i jego naprawa nie wydarzy się z dnia na dzień.
Gdyby jednak Państwo chcieli wykorzystać lub opublikować tę wiadomość to oczywiście wyrażam na to zgodę
W poniedziałek pan Marcin udał się z 4-latkiem na prywatną wizytę do innego lekarza, gdzie bez chwili wahania została postawiona diagnoza, że dziecko zostało zakażone boreliozą. Niezwłocznie zostało również wdrożone 3-tygodniowe leczenie w tym kierunku (antybiotyk + probiotyk).
Opisaną przez naszego czytelnika historię wysłaliśmy do rzecznika szpitala. Jak nam przekazał - postępowanie wyjaśniające jest w toku.
Natomiast jeśli chodzi o kwestię identyfikatora, to nie powinno mieć miejsca. Wszyscy znamy ustawę o działalności leczniczej, która jasno wskazuje, że trzeba nosić identyfikator. Jeżeli rzeczywiście lekarz go nie miał, to zostanie pouczony, że musi go mieć. A co do reszty przebiegu tej wizyty, czekamy na wyjaśnienia lekarza - powiedział nam Paweł Gawroński, rzecznik szpitala w Kaliszu.
Pan Marcin tej sprawy nie zamierza jednak tak zostawić. Postanowił sam ustalić dane lekarza, by złożyć na niego oficjalne skargi do dyrekcji szpitala i Rzecznika Praw Pacjenta.
Trzeba było wykonać kilka telefonów, bo większość oficjalnych numerów kontaktowych podanych na stronie szpitala jest albo nieaktywnych albo nikt ich nie odbiera. Ale udało mi się ustalić dane lekarza, który nas przyjmował.
Jednocześnie chciałbym pochwalić profesjonalne zachowanie Pani, która odebrała ode mnie telefon, gdy w końcu udało mi się dodzwonić do "Wieczorynki". Pani poinformowała mnie o moim prawie do złożenia skargi, o tym w jaki sposób mogę to zrobić i jak będzie przebiegała cała procedura po złożeniu skargi - pisze do nas pan Marcin.
Nasz czytelnik wysłał oficjalną skargę na lekarza do Kaliskiego Szpitala i złożył wniosek o wszczęcie postępowania wyjaśniającego wobec lekarza do Rzecznika Praw Pacjenta.
Prawdopodobnie wyślę jeszcze skargę do Wojewódzkiego Oddziału NFZ w Poznaniu, ze względu na nieotrzymanie należytej pomocy medycznej - dodaje.
Dziecko na szczęście czuje się lepiej, bo po antybiotyku mocne zaczerwienie zaczęło nieco blednąć. Ale do zakończenia leczenia jeszcze daleko, bo antybiotyk ma brać przez 3 tygodnie.
Napisz komentarz
Komentarze