W porównaniu z poprzednimi potyczkami pod wodzą Andrzeja Paszkiewicza, w składzie jego zespołu doszło do jednej zmiany. Do podstawowego zestawienia wrócił Jacek Paczkowski. Tego powrotu nie będzie jednak miło wspominał. To właśnie po jego błędzie przyjezdni zdobyli gola na wagę trzech punktów. Wszystko działo się w 29. minucie. W niegroźnej, tylko z pozoru, sytuacji doświadczony defensor zbyt lekko odgrywał piłkę do bramkarza. Tę przejął Piotr Kurbiel, minął Adama Wasiluka i ulokował futbolówkę w pustej siatce.
Błędy się zdarzają, ale trzeba przyznać, że „Kolejorz” na to trafienie zapracował wcześniejszymi akcjami. Już w pierwszej minucie przyjezdni mogli objąć prowadzenie, gdyby sytuację sam na sam wykorzystał Niklas Zulciak. Szczęścia zabrakło też Tomaszowi Dejewskiemu, którego strzał zmierzał pod poprzeczkę. – Na początku meczu mieliśmy naprawdę sporo okazji, by prowadzić, ale próby te okazały się nieudane. Potem to przeciwnik starał się kontrolować przebieg gry i w efekcie też miał kilka dobrych sytuacji – wspomina Ivan Djurdjević, trener rezerw Lecha.
Najdogodniejszej szansy dla „trójkolorowych” nie potrafił zamienić na gola Błażej Ciesielski, który tuż przed stratą bramki popędził prawym skrzydłem, po czym w ostatniej chwili, bo tuż przed polem bramkowym, został przyblokowany przez defensorów z Poznania. Do celu nie dotarła też główka Damiana Czecha. Do huraganowych ataków gospodarze rzucili się tuż po przerwie. Najpierw zbyt długo z oddaniem strzału zwlekał Iwelin Kostow, potem na listę strzelców nie zdołał wpisać się Michał Kucharski. W kolejnych fragmentach wprost w bramkarza Lecha Adriana Szadego uderzali ponownie Kostow oraz aktywny na prawym skrzydle Błażej Ciesielski. Przyjezdni świetnie organizowali się w obronie i na więcej w zasadzie nie pozwolili. W ofensywie nastawili się na kontry i po jednej z nich omal nie podwyższyli prowadzenia. Na szczęście dla kaliszan w sytuacji sam na sam pogubił się rezerwowy Marcin Wasielewski, co pozwoliło Wasilukowi na skuteczną interwencję. – Graliśmy z zespołem, który jest naprawdę dobrze wyszkolony i przygotowany motorycznie, gdzie sposób prowadzenia gry jest na określonym poziomie. Widać to spójne szkolenie w każdym roczniku. My na dzień dzisiejszy jesteśmy drużyną w przebudowie i jeszcze sporo czasu musi upłynąć, zanim osiągniemy taki właśnie poziom. Musimy przełknąć gorycz porażki i wyciągnąć z niej wnioski – nie ukrywa trener Andrzej Paszkiewicz.
Zmartwieniem dla szkoleniowca są problemy zdrowotne jego podopiecznych. Już w trzynastej minucie plac gry musiał opuścić bramkarz Marcin Żółtek, który po jednym ze starć został mocno trafiony w głowę. Według wstępnej diagnozy, doszło do uszkodzenia kości policzkowej, więc doświadczonego golkipera czekać będzie dłuższa przerwa. Z urazem sobotnie spotkanie zakończył też Stajko Stojczew. – W przerwie obawialiśmy się, czy przypadkiem nie jest złamana jedna z kości śródstopia. Nie wygląda to dobrze. Nie ma jednak co płakać, tylko trzeba życzyć chłopakom jak najszybszego powrotu do zdrowia – oznajmia trener Paszkiewicz.
W sobotę na trybunach obiektu przy ulicy Łódzkiej zasiadło około 1000 widzów. To najwyższa frekwencja w tym sezonie. Miejscowi piłkarze mogli więc liczyć na głośny doping przy efektownej oprawie. – Wiedzieliśmy, że przyjeżdżamy na ciężki teren, gdzie Lech Poznań nie jest mile widziany, ale takie mecze też trzeba grać. Tym bardziej cieszę się, że udało się stąd wywieźć trzy punkty – stwierdził opiekun Lecha.
Michał Sobczak
Napisz komentarz
Komentarze