Mieszkanie 87-latki odwiedziliśmy w towarzystwie sąsiadów. Ostry zapach zwierząt, ich odchodów i karmy czuć już na klatce. Jednak dopiero po przekroczeniu progu widać jak mieszka samotna kobieta.
Na podłodze widać ślady współlokatorów. Nie tylko ukochanego psa kobiety, ale także gryzoni i robali. Z ich obecności kaliszanka zdaje sobie sprawę. - Telefon mam nieczynny. Wezwałam serwis, ale okazało się, że myszy przegryzły kabel za szafą i nie mam telefonu.
Myszy, karaluchy, gołębie namiastką najbliższych?
Pani Maria z upodobaniem dokarmia okoliczne ptaki. – Ziarno kupuje na rynku przy rondzie, zbiera chleb ze śmietników – mówi pani Halina, sąsiadka mieszkająca w tym samym pionie, co 87-latka. - Wszystko znosi do domu i najprawdopodobniej te myszy razem ziarnem. Ostatnio trzymała je w wannie, zamiast się kąpać zrobiła z niej magazyn.
87-letnia kaliszanka znosi do domu takie torby ziarna i karmi nim gołębie. Brud i pożywienie zwabiły też do mieszkania myszy.
Teraz kobieta zastrzega, że w domu ma zaledwie jedną torbę ziarna. Tym karmi ptactwo. Wystarczy spojrzeć na blok, w którym mieszka. Dach i parapety oblegają stada gołębi i cierpliwie czekają na posiłek. Ptaki siedzą też na trawnikach wokół budynku. Najprawdopodobniej dla samotnej 87-latki to namiastka najbliższych. Jednak to co jej wydaje się pomocą zwierzętom, dla innych jest uciążliwą codziennością. W bloku, w którym mieszka kilkadziesiąt rodzin, każdy, chociaż raz miał problem z robactwem i myszami. – Najczęściej robaki pojawiają się w nocy – mówi pani Urszula, mieszkająca w klatce obok. – Ostatniej nocy chodziły rządkiem po parapecie w kuchni. Złapałam je w papierowy ręcznik i utopiłam w zlewie. Po takim zdarzeniu nie śpię już do rana, a one mają miejsce prawie codziennie. Oczywiście pojawiają się też myszy. W mieszkaniu mam porozkładane łapki, ale ostatnio miałam kilka martwych na balkonie. Ktoś zrzucił je z góry.
Sąsiadki nie raz tłumaczyły już 87-letniej Marii, że przez jej zachowanie cierpią inni mieszkańcy. Kobieta jednak zdaje się nie rozumieć, że robi coś złego.
Podobne historie przytacza pani Halina. W mieszkaniach większości lokatorów pozaklejane są klatki wentylacyjne, a każdy najmniejszy otwór uszczelniony jest silikonem. Jednak wszystko na nic. Współlokatorzy pani Marii i tak pojawiają się, i to licznie, w innych mieszkaniach. - Myszy jest coraz więcej. W ciągu tygodnia potrafię nawet złapać po trzy mszy, a nawet i więcej. Łapią się w łapki, łapią się na przylepce, które mam na karaluchy i na robactwo. Chodzą sobie po mieszkaniu. To jest nie do wytrzymania po prostu. A Spółdzielnia rozdaje nam trutki. Jeśli ktoś ma małe dzieci, jak ma rozrzucić truciznę po mieszkaniu?
Deratyzacje i sprzątanie pomagają na krótko
W ubiegłym roku, po naszej interwencji, Spółdzielnia Mieszkaniowo Lokatorsko-Własnościowa, która zarządza blokiem wysprzątała mieszkanie. Tomasz Bartoszek, kierownik osiedla, przypomina, że wtedy z mieszkania wyniesiono kilkadziesiąt gryzoni. Później kilka razy przeprowadzano deratyzacje. Ostatnią 27 czerwca. - W tym roku nie sprzątaliśmy. Dokonaliśmy deratyzacji na częściach wspólnych całego budynku, klatkach schodowych, piwnicach. Przy okazji weszliśmy do mieszkania i okazało się, że sytuacja, jaka panowała podczas oględzin zatrwożyła nas.
Sąsiedzi podkreślają, że to działania chwilowe, a oni są bezradni. Odbijają się od drzwi kolejnych urzędów, które zasłaniają się przepisami uniemożliwiają pomoc pani Marii bez jej zgody. Inaczej uważa Łukasz Myszko, radca prawny.
Uciążliwego sąsiada można eksmitować
Prawnik przypomina, że ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych umożliwia działania prawne w stosunku do osób, które są uciążliwe dla innych lokatorów. Nawet jeśli mieszkanie jest własnościowe. - Wtedy wspólnota zwraca się do Sądu o wyrażenie zgody na sprzedaż lokalu i Sąd taką zgodę może wyrazić. Lokal jest sprzedawany. Pieniądze trafiają do właściciela takiego mieszkania, a uciążliwa osoba jest z niego eksmitowana – wyjaśnia procedurę Łukasz Myszko. – I tutaj scenariusz może wyglądać dwojako: albo nowy lokal przyznaje lokatorowi gmina albo umieszcza go w DPS. I w tym przypadku powinno tak być. Lokatorzy bloku powinni na Spółdzielni wymusić działania, bo ona jest jej przedstawicielem.
Myszy w mieszkaniu pani Marii są na firankach, w szafkach. 87-latka mówi do nich jak do członków rodziny.
Tym bardziej, że kobieta w rozmowie z nami przyznała, że chętnie opuści mieszkanie. Jest jedno „ale”. - Ja już mam tego mieszkania dosyć, poszłabym do przytułku, ale co zrobię z Kajtkiem? – czyli psem. - Ja go nie oddam, bo mam go od malutkiego. Wzięłam go z ulicy i jak on zdechnie, to wtedy ja idę do przytułku – mówi nam Maria.
Kobieta nie chce pójść do Domu Pomocy Społecznej. Jako wymówkę podaje, że nie zostawi swojego psa, Kajtka.
Zakaz trzymania psów w DPS spowodował, że kobieta nie zdecydowała się w ubiegłym roku na zamieszkanie przy Winiarskiej. Jednak przez rok, mimo zapewnień wszystkich wkoło, że działają, kobieta nadal mieszka w warunkach zagrażających jej zdrowiu a uciążliwych dla innych.
Instytucje zasłaniają się przepisami. Sprawa trafi do sądu
Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej rozkłada ręce i mówi, że pani Maria jest zdrowa i samodzielna. Nie chodzi do lekarzy, sama robi zakupy i posiłki. I zdecydowanie odmawia wszelkiej pomocy, a oni nie mogą jej do takiej zmusić. Chyba, że zauważą dysfunkcje. – Wtedy możemy powiadomić Sąd, Prokuraturę, że takiej osobie zagraża niebezpieczeństwo i one mogą wydać pozwolenie na przymusową pomoc – mówi Eugenia Jahura, dyrektor DPS w Kaliszu. - A ta pani na pewno potrzebuje pomocy, choćby z racji swojego wieku, ale też ma pewnego rodzaju zaburzenia. Dokarmia gołębie znoszonym przez siebie ziarnem, ale też myszy, które są w jej mieszkaniu. I z nimi rozmawia. Także w obecności naszego pracownika socjalnego.
Czy mieszkanie z gryzoniami i robakami, ich odchodami oraz resztkami pożywienia nie stanowi zagrożenia?
Nie tylko MOPS rozkłada ręce i powołuje się na przepisy. Podobnie jest z Powiatową Stacją Sanitarno-Epidemiologiczną. Jej pracownicy niedawno odwiedzili 87-latkę. - My tę sytuację znamy. Wiemy jak wygląda jej mieszkanie – mówi Anna Napierała z PSSE w Kaliszu po obejrzeniu zrobionego przez nas w mieszkaniu pani Marii nagrania. - Jednak nie ma zgłoszenia o chorobie zakaźnej, to nie możemy nic zadziałać. Myszy mogą przenosić jakieś choroby zakaźne, ale nie muszą. Dopóki takiego zgłoszenia, o chorobie zakaźnej u tej lokatorki lub jednego sąsiadów nie ma, nic nie możemy zrobić – wyjaśnia Niepierała.
Sanepid może jednak stwierdzić, że istnieje zagrożenie epidemiologiczne. I tu pojawia się światełko nadziei. Nie tylko dla sąsiadów, ale też dla samej kobiety, która coraz bardziej potrzebuje pomocy. - Sanepid, w piśmie skierowanym do MOPS wskazał, że ta pani nie może przybywać w takich warunkach w jakich przebywa – zdradza Włodzimierz Karpała, prezes Spółdzielni Mieszkaniowo Lokatorsko-Własnościowej. – My też otrzymaliśmy takie pismo. Napisano w nim, że kobieta nie ma pomocy ze strony rodziny i wskazał, że może być umieszczona w DPS bez swojej zgody. Jednak MOPS w odpowiedzi stwierdził, że „tam jest wszystko w porządku” i że takich działań nie podejmie – dodaje.
Prezes Spółdzielni, w czasie naszej wizyty, zapewnił, że mieszkanie ponownie zostanie wysprzątane. A sprawa zostanie skierowana do Sądu. Tak jak sugerował radca prawny. Czy zajmie to kolejny rok, zanim uda się pomóc kobiecie, a przede wszystkim jej sąsiadom, którzy są zakładnikami tej chorej sytuacji?
Sprawą zajmowaliśmy się już dwa razy. Oby trzecia interwencja przyniosła skutek.
Myszy i robaki opanowały ich blok ZDJĘCIA
Myszy są wszędzie. Mieszkańcy bloku przy ul. Podmiejskiej mają dość
Agnieszka Walczak, zdjęcia autor, lokatorzy, video Piotr Jankowski
Napisz komentarz
Komentarze