Kobieta z firmą z Gałązek Wielkich w powiecie ostrowskim związała się w 2002 roku. Według śledczych w 2006 roku zaczęła przelewać pieniądze należne kontrahentom spółki na własne konto. Przez 10 lat miała wykonać 240 takich operacji na kwoty od 18 tysięcy do ponad 1 miliona 600 tysięcy złotych. - Oskarżona przedstawiała dowody na to, że przekazała świadczenia na rzecz wielu przedsiębiorców wymienionych w akcie oskarżenia, podczas gdy te kwoty przekazywane były na jej własny rachunek – mówił w czwartek, podczas pierwszej rozprawy w kaliskim sądzie, prokurator Maciej Antczak.
Obiecana podwyżka?
Na konto Agnieszki O. przez ten czas miało trafić ponad 4,5 miliona złotych. Kobieta przyznała, że dokonywała przelewów, ale za zgodą swojego pracodawcy, który miał wgląd we wszystkie dokumenty. Pieniądze, które zamiast do kooperatorów przedsiębiorstwa trafiały do księgowej miały być częścią jej wynagrodzenia niewykazywanego w oficjalnych dokumentach. Miała to być m.in. obiecana jej po urlopie macierzyńskim podwyżka. Jak twierdzi oskarżona, pracodawca chciał w ten sposób zachęcić ją, by wróciła do firmy. – W firmie oficjalnie wszyscy pracują na najniższej krajowej. Resztę wynagrodzenia mają wypłacane w różny sposób. Najczęściej do ręki – dowodziła przed sądem Agnieszka O. - Wielokrotnie rozmawialiśmy na temat podwyżki. Kiedy przejmowałam całą księgowość to nawet na umowie nie dostałam stanowiska główna księgowa, tylko księgowa, bo (szef – dop. aut.) zdawał sobie sprawę, że za 2 tysiące nikt nie uwierzy w to, że główna księgowa pracowała za takie pieniądze. Miałam obiecane wyższe wynagrodzenie i odbywało się to właśnie poprzez te przelewy. A wyciągi bankowe, na których były te pieniądze wykazywane, przychodziły bezpośrednio do rąk pana Kazimierza.
Prokuratura nie ma wątpliwości, że księgowa działała niezgodnie z prawem
Jak mógł nie zauważyć?
Według obrońcy Agnieszki O. kobieta nie była świadoma, że dokonywane przez nią przelewy są niezgodne z prawem. Twierdzi, że 38-latka uznawała je za część należnego jej wynagrodzenia, a formę takiej wypłaty miała mieć uzgodnioną z pracodawcą. - Oskarżona i pokrzywdzony współpracowali ze sobą przez ponad 10 lat. I w momencie kiedy ta współpraca się zakończyła, objawiły się roszczenia karno – prawne ze strony pokrzywdzonego, który obecnie uważa, że został oszukany – mówił mecenas Piotr Miniecki. - W jego odczuciu nie wiedział o wszystkich operacjach na rachunkach firmy. Chodzi o bardzo dużą kwotę i trudno uwierzyć w to, że tak suma wydostała się z firmy bez wiedzy właściciela.
Jak to możliwe, że pracodawca Agnieszki O. nie zauważył przez 10 lat, że z konta jego firmy znikają tak ogromne kwoty pieniędzy? Przed rozprawą tłumaczył, że przy obrocie takimi sumami trudno się zorientować. - Jak się ma tysiąc złotych i z tysiąca się przepije sto to się zauważy. Ale z dziesięciu tysięcy tysiąc - to się nie zauważy – mówił przed rozprawą Kazimierz Orłowski, u którego do połowy ubiegłego roku pracowała Agnieszka O. - Zaczęło się od Urzędu Skarbowego i informacji, że podatki nie są płacone na czas. Były przysyłane pisma, wezwania do zapłaty, ale ja nigdy ich nie otrzymałem. Za każdym razem księgowa jeździła do urzędu i wyjaśniała sprawę. Nie wiem dlaczego tak robiła, skoro pieniądze były w firmie.
Sprawą księgowej, oprócz organów ścigania, zajmował się także detektyw Krzysztof Rutkowski.
Deklaruje, że wszystko zwróci
Prokuratura, po zatrzymaniu Agnieszki O. zabezpieczyła jej majątek, jednak jest on mniejszy niż kwota, którą ta miała wyłudzić. Według zeznań kobiety pieniądze poszły na bieżące wydatki. 38-latka przeprosiła w czasie rozprawy byłego pracodawcę mówiąc, że jeśli przekroczyła swoje uprawnienia bez jego wiedzy to zrobiła to nieświadomie. Zadeklarowała też, że jest w stanie oddać całą kwotę, przelewając na konto firmy, z którą była związana przez ponad 10 lat po 15 tysięcy miesięcznie.
AW, zdjęcia autor
Napisz komentarz
Komentarze