W czasach, w których nikomu nie śniło się o korporacjach, hipermarketach, miasta takie jak Kalisz były prawie samowystarczalne. Jeśli już sprowadzano towary z zewnątrz, to były to produkty luksusowe lub takie, których nie umiano wytworzyć na miejscu. Nie dotyczyło to większości mocniejszych trunków. We wczesnym średniowieczu w naszym grodzie książęcym oprócz piw i miodów gościło wino wytwarzane z winogron z pobliskich Winiar. Już po lokacji miasta Kalisz otrzymał przywilej warzenia piwa. Piwowarstwem i pędzeniem wódki zajmowali się nie tylko mieszczanie, ale nawet bogobojni mnisi z kaliskich klasztorów. Pod pozorem leczniczych właściwości nalewki sprzedawały apteki. Wszystko to nadal nie zaspokajało zapotrzebowania. Wielu kaliszan posiadało sprzęt gorzelniany, inni znów gustowali w węgierskich winach sprowadzanych przez kaliskich Greków. Początek wieku XIX upamiętnił się pobytem króla Hieronima, a jeszcze bardziej kąpielami władcy w winie. Dodajmy, że w winie, za które nigdy nie zapłacono. Koneserem szlachetnych win był Ignacy Przybylski, proboszcz św. Mikołaja w latach 1819-1838. W II poł. XIX w. swoją renomę zdobyły wódki Tykocinera, piwa Weigtów i Trąbczyńskiego. Był to niestety początek końca. Najpierw do alkoholi dobrał się monopol państwa, potem przemysł, z którym nie wygrali lokalni wytwórcy. Pozostały opróżnione naczynia, ulica Browarna i fotoplastikonowa opowieść o trunkowych tradycjach miasta.
RK, fot. org.
Napisz komentarz
Komentarze