W tym stawił się jeden z pokrzywdzonych. Mimo złego stanu zdrowia, problemów z poruszaniem oraz pamięcią chciał spojrzeć swoim oprawcom sprzed lat w oczy. I zeznawać. Mieczysław Walczykiewicz w 1981 roku był na rencie. Wcześniej pracował w Stoczni Szczecińskiej i tam uległ wypadkowi, ale chciał działać wyjaśnia jego żona Zofia Walczykiewicz. - Jak to wszystko się zaczęło dziać chciał swój czas twórczo wykorzystać i zaangażował się w tworzenie związku rolniczego Solidarność, ale tym panom widocznie to przeszkadzało. Najpierw stracił rentę. Odwoływaliśmy się, ale kiedy sprawa trafiła do Sądu Pracy w Ostrowie Wielkopolskim mąż już był zamknięty, więc do sprawy nie doszło, a ja zostałam sama z czwórką dzieci. Najmłodsze miało miesiąc.
Mężczyzna już na kilka dni przed wprowadzeniem stanu wojennego wiedział, że najprawdopodobniej trafi do więzienia. – Na tydzień przed dostałem anonim – przypomina dzięki notatkom, z którymi przyszedł do sądu Mieczysław Walczykiewicz. – Było tam napisane „sku… pamiętaj pierwszy w czapę dostaniesz, wkrótce coś się zacznie dziać”.
I zaczęło. 13 grudnia 1981 roku Mieczysław Walczykiewicz został aresztowany i internowany. W więzieniu spędził trzy miesiące. Kiedy wyszedł był obserwowany przez 25 osób – tajnych współpracowników i informatorów. Rewizje i aresztowania na 48 godzin stały się codziennością jego rodziny. Podobnie jak 50 innych osób z Kalisza i okolic związanych w tamtym czasie z podziemiem, którzy za sprawą Józefa S. i Jerzego W. byłego komendanta wojewódzkiego milicji w Kaliszu i jego zastępcy byli internowani.
Pretekstem miało być podejrzenie o kryminalną przeszłość. - Pokrzywdzeni są działaczami Solidarności. Tylko i wyłącznie działaczami opozycji. Wśród nich nie ma ani jednej osoby, której można by zarzucić przestępstwo kryminalne, tym samym bezpodstawne było pozbawienie ich wolności ponieważ wówczas nie popełnili żadnego przestępstwa, a komendanci podejmując taką decyzję, również naruszyli ówcześnie obowiązującą Konstytucję – wyjaśnia prokurator Zbigniew Kałużny.
Dlatego Instytut Pamięci Narodowej w Szczecinie, który prowadzi sprawę kaliskich funkcjonariuszy zarzucił mężczyznom zbrodnie komunistyczną i zbrodnie przeciwko ludzkości. We wtorek dawni szefowie kaliskiej MO mieli stanąć przed sądem. - Ten proces, mimo upływu lat, ma pokazać, że popełnienie przestępstwa przez jakąkolwiek władzę i kiedykolwiek nigdy nie popłaca – dodał Zbigniew Kałużny. - Trzeba się liczyć ze skutkami takich decyzji. Tym bardziej, że w tamtym okresie komendanci czuli się całkowicie bezkarni.
Teraz padł na nich cień sprawiedliwości. Czy uda się ją wyegzekwować? Żaden z oskarżonych nie stawił się w sądzie. Obrońcy argumentowali, że podeszły wiek – Józef S. ma obecnie 87 lat, a Jerzy W. 84 lata – oraz stan zdrowia uniemożliwiają im udział w rozprawach. - Nie potrafi sam wykonywać podstawowych czynności życiowych, nie opuszcza swojego miejsca zamieszkania, nie może się poruszać, niedowidzi. Z uwagi na powyższe okoliczności przesłuchanie przed sądem może wiązać się z nadmiernym stresem z uwagi na chorobę serca, lekarze zalecają unikanie sytuacji stresowych – argumentowała Olga Biernacka, obrońca Jerzego W.
Te słowa wywołały zdziwienie u samych pokrzywdzonych. - Mąż ma zły stan zdrowia i tyle co on przeszedł i on nie ma stresu żeby tu przyjść. A oprawca ma stres? O co? O to że nas prześladował? – pytała żona Mieczysława Walczykiewicza.
Obrońcy wnieśli o możliwość przesłuchania oskarżonych w ich miejscu zamieszkania. Opinie na temat stanu zdrowia obu oskarżonych i ich ewentualnego uczestnictwa w sprawie wyda Instytut Medycyny Sądowej w Poznaniu. Funkcjonariuszom MO grozi do 10 lat pozbawienia wolności.
AW, zdjęcia autor
Napisz komentarz
Komentarze