Sztuka Paula Portnera święci triumfy na całym świecie. W USA została wpisana do księgi rekordów Guinnessa jako najdłużej grane przedstawienie, bo nie schodzi z afiszy już od ponad 30 lat. W Kaliszu to 350 spektakli dla ponad 95 tysięcy widzów przez 10 lat. To także bardzo długi okres. „Jak myślę o sobie, ile rzeczy wydarzyło się w tym czasie… Grając SZALONE NOŻYCZKI urodziłam dwoje dzieci” – wspomina Agnieszka Dulęba-Kasza, wcielająca się w postać fryzjerki. „Grałam do ósmego miesiąca ciąży, a i tak byłam mordercą, więc naprawdę dużo rzeczy się po drodze wydarzyło”. Długi żywot spektaklu to niby sukces, ale zapytajmy jednak, jak się czują aktorzy, którzy grają tę samą rolę po raz 350? „Trochę jak w Matriksie” – odpowiada z uśmiechem Agnieszka Dzięcielska. „To jest dziwna sytuacja, ale trzeba się tego nauczyć, trzeba też to polubić. Nie ukrywajmy, że czasami męczy ta forma, czasami trzeba się zmobilizować bardziej”.
„Szalone nożyczki” na szczęście są nietypową formą teatralną, bo każdy spektakl nie tylko można, ale wręcz trzeba nasycać lokalnym kolorytem oraz dowcipami na temat ludzi i zdarzeń z danego miasta. Żarty z kolei trzeba ciągle aktualizować, bo szybko się starzeją. „Staramy się za każdym razem wymyślać nowe żarty” – mówi Zbigniew Antoniewicz, aktor pełniący również rolę asystenta reżysera. „Nie zawsze nam się to udaje, ale ogólnie jesteśmy zadowoleni z tej pracy”. W lawinie dowcipów na tematy lokalne czy regionalne nie brakuje oczywiście sprawdzonych chwytów komediowych.
„Czasami sami jesteśmy zaskoczeni, widząc, jak reaguje widownia” - opowiada Wojciech Masacz, grający jednego z detektywów. „Bywa, że bardziej reaguje na takie nazwiska, które nie są bardzo aktualne, ale wciąż ma z nimi skojarzenia, niż na te najnowsze”.
„Szalone nożyczki”, Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu, 2010 rok (YouTube – RudaKlara)
Wciąż chyba najtrudniejszym elementem „Szalonych nożyczek” jest wpisana w nie interakcja z publicznością. Widzowie mogą odpowiadać na pytania, mogą je zadawać, podawać możliwe ich zdaniem rozwiązania kryminalnej zagadki. Ba: reprezentanci widowni mogą wejść na scenę. „I tutaj jest taki moment, w którym często człowiek - bo wchodzi na scenę, bo go oglądają, bo mogą mu zrobić zdjęcia, być może nawet ktoś to nagra – próbuje odbiegać od tematu i tworzyć jakiś swój własny świat. I tu jest nasze zadanie, żeby za bardzo do tego nie dopuścić” - mówi Michał Wierzbicki, drugi detektyw.
Mimo upływu aż dziesięciu lat od premiery spektakl grają ci sami aktorzy z wyjątkiem jednej postaci, fryzjera, w którego najpierw wcielał się Szymon Mysłakowski, potem Dawid Lipiński, a obecnie czyni to Marcin Zuchowicz. „Ciężko jest tak błyskawicznie wskoczyć na w miarę godny poziom, ale jest to z drugiej strony także ułatwienie” – przyznaje Zuchowicz. „Bo ma się świadomość, że koledzy zagrali to 300 razy i znają od podszewki, więc nawet gdyby coś tam się stało, to ma mnie kto ratować, ktoś zawsze pomocną dłoń wyciągnie”. Podczas jubileuszowych spektakli, aktorzy zapraszają widzów do udziału w zabawie. Ci, którzy popiszą się największą wiedzą na temat spektaklu, otrzymają upominki od Teatru.
R. Kuciński, zdj. autor i Teatr
Napisz komentarz
Komentarze