Reklama
Reklama
Reklama

Cud wyzwolenia. Księża, którzy ocaleli z Dachau wierzyli, że życie zawdzięczają św. Józefowi Kaliskiemu

Mija 75 lat od wyzwolenia obozu w Dachau. Wyzwolenia, które ocaleni – w większości duchowni różnych wyznań, ale przede wszystkim katoliccy księża - nazywają cudem wymodlonym u świętego Józefa Kaliskiemu, któremu powierzyli swoje życie. I obiecali, że jeśli przeżyją będą pielgrzymować przed jego oblicze, by dawać świadectwo wiary. Trzy lata później zjawili się w naszym mieście i bywali tu przez lata – do 2010 roku, kiedy we mszy dziękczynnej wzięli udział dwaj z ostatnich żyjących ocalałych księży. Dzień wyzwolenia obozu stał się Dniem Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego. W tym roku uroczystości rozpoczęły się już we wtorek, ale mają skromniejszy charakter, niż w poprzednich latach.

W Dachau więziono przede wszystkim duchownych. W sumie 4 tysiące kapłanów, w większości z Polski. Ocalało 800 osób. Obóz wyzwolili alianci. Żołnierze generała Pattona wolność księżom przynieśli 29 kwietnia 1945 roku, na 4 godziny przed planowanym przez Niemców zrównaniem obozu z ziemią.

Kilkuset księży, którzy ocaleli wierzyło, że stało się to za wstawiennictwem świętego Józefa Kaliskiego, któremu powierzyli swoje życie. Nowennę z intencją cudu wyzwolenia odmawiali przez 9 dni. Ostatniego dnia, 22 kwietnia 1945 roku ponownie odmówili akt oddania się w opiekę świętego i zobowiązali się szerzyć jego kult i pielgrzymować przed cudowny wizerunek w kaliskiej Bazylice.

Pierwsza pielgrzymka, licząca pół tysiąca duchownych, odbyła się 3 lata po wyzwoleniu obozu. Księża pielgrzymowali do Kalisza regularnie do 2010 roku. Wtedy w nabożeństwie udział wzięli ks. Tadeusz Kosecki z Gdyni i zmarły w 2013 roku ksiądz Leon Stepniak z Kościana, który wtedy w przejmujący sposób opowiadał o swoim pobycie w obozie, a my dziś przypominamy tamtą relację.

"Trafiłem tam zaledwie kilka miesięcy po przyjęciu przeze mnie święceń kapłańskich, 3 czerwca 1939 roku. Zacząłem posługę kapłańską w Kłębowie, powiat wolsztyński. 27 stycznia, to był bardzo mroźny poranek, szykowałem się do odprawienia mysz św. Wtedy do wikariatu wtargnęło dwóch niemieckich policjantów z imiennym nakazem aresztowania. Najprawdopodobniej podejrzewali mnie o współpracę z podziemiem".

Ten dokument ks. Leon Stępniak jako jeden z nielicznych zachował. Z bagażem w ręku, który pozwolono mu zabrać stawił się w Urzędzie Policji w Wolsztynie. Kilka dni później trafił do klasztoru Benedyktynów w Lubiniu, który przekształcono na areszt. Był najmłodszy spośród kilkudziesięciu przebywających tam duchownych. Tam uczył się niemieckiego, który później już w Dachau okazał się bardzo przydatny.

"Hitler zbudował obóz w Dachau w latach 30., by niszczyć tam swych wrogów. 2 sierpnia razem ze 15 innymi duchownymi wywieziono mnie do kamieniołomów w Gusen. Pracowaliśmy po 12 godzin. Warunków nie da się opisać słowami - wspominał ks. Leon Stępniak. - Człowiek w obozie jest numerem, który dopóki pracuje i ma siłę jest narzędziem do morderczej pracy. Jeśli nie - umiera. Mnie udało się przeżyć. Dlaczego? To jest dla mnie zagadka życia. Każdy dzień powierzaliśmy Bogu i świętemu Józefowi. Byłem tym, który ocalał, któremu modlitwa pozwoliła przetrwać fizyczne i psychiczne wycieńczenie".

Wspomnienia tych, którym udało się przetrwać gehennę są zatrważające. Od 1948 roku każdy, kto ma okazję spotkać się byłymi więźniami Dachau otrzymuje świadectwo ich ogromnej wiary w moc modlitwy dzień wyzwolenia. "To cud. Proszę sobie wyobrazić wszystkich więźniów płaczących, krzyczących i rzucających się sobie w ramiona. I ramiona amerykańskich żołnierzy, którzy obóz wyzwolili. Na kilka godzin przed zaplanowanym przez Niemców zniszczeniem. Mieliśmy zginąć o 21.00 29 kwietnia 1945 roku. Amerykanie 7 armii generała Pattona przyszli o 17.25".

To najpiękniejszy moment we wspomnieniach księdza Stępniaka, który o kilku latach w obozie mógłby opowiadać godzinami. Wspomnień, mimo że mrożą krew w żyłach i do oczu cisną łzy, słucha się z zapartym tchem i momentami trudno uwierzyć, że człowiek drugiemu człowiekowi może zgotować taki los. Choć nie wszyscy Niemcy byli okrutni. "W mojej pamięci jest pewien SS-man, który nadzorował moją pracę w ogrodzie. Kiedyś szedłem z nim do lasu po świerkowe gałązki. Zaczęliśmy rozmawiać, a on podarował mi różaniec, który dostał od matki. Wiedział, że jestem księdzem, a w obozie nie wolno było mieć żadnych symboli wiary - wspominał ks. Stępniak. - Podarował mi go. Kilka paciorków i krzyżyk, które ocalały przetrzymuję do dziś. To był syn Niemca z Belgii, katolik, ubrany w mundur. Jednak obok tych rzadkich gestów człowieczeństwa, więźniów w Dachau przede wszystkim spotykało okrucieństwo. Przede wszystkim dlatego, że byli Polakami, do tego duchownymi. Zimno, epidemie tyfusu brzusznego i plamistego, gruźlica, a do tego wszy. Słabsi i chorzy więźniowie, którzy nie byli w stanie dostosować się do panującego reżimu byli dotkliwie bici. Często nie przeżywali. Nie przypuszczałem, że spotkam się tam z tak wyrafinowanym okrucieństwem i zezwierzęceniem. Z jednej strony ich brutalizm, z drugiej niesamowity porządek. Łóżka musiały być ścielone według określonego sposobu. Rzeczy osobiste, naczynia ułożone według listy. Kto się nie dostosował, był bity, poniżany. Każdy z duchownych, którzy w KL Dachau byli, który przeżył i któremu nie dane było doczekać dnia wolności to oddzielna, smutna i zarazem niewiarygodna historia. Może trudno w to uwierzyć, ale modlić się tak jak wtedy to ja już nawet teraz nie potrafię, z taką gorącą ufnością do Boga. Może dlatego, że w zderzeniu z obozową rzeczywistością jakże niezwykle przejmująco brzmiały dzwony z pobliskiego kościoła wzywającego w niedzielę wiernych na Anioł Pański.

Razem z braćmi ks. Ireneuszem i ks. Marianem Szczerkowskimi rozpoczęliśmy duchowe uczestnictwo w nabożeństwach. Każdą wolną chwilę wypełniała mi modlitwa. Najwięcej smutku przynoszą historie o zmarłych księżach, przyjaciołach z Seminarium, których okrutny los zaprowadził do Dachau czy tych spotkanych już tam na miejscu wszyscy byliśmy numerami. Wiele pamiętam do dziś. Nie byliśmy wywoływani po nazwiskach, sami nie mogliśmy się meldować nimi. Jedynie numery. One stawały się naszą osobowością, naszym drugim ja.

Losy osób dzielących niedolę zapadają głęboko w pamięć. Pierwszym księdzem, który zmarł był Włodzimierz Laskowski z Lwówka - dziś jest błogosławionym. To było w trakcie pracy. Szedł z kamieniem na plecach. Jeden z SS-manów kazał innym księżom włożyć na plecy ks. Laskowskiego większy głaz. Ten go przygniótł. Strażnik kopał kapłana, bił go, skakał po nim. Kilka godzin później ks. Laskowski zmarł.  Jeszcze większym wstrząsem była śmierć tych, z którymi dzieliło się baraki, a nawet materace. W Gusen taką osobą był ks. Leon Rygus straszne warunki, mordercza praca i brak żywności były powodem chorób i zgonów. Zorganizowałem pomoc dla przyjaciela, nosiłem go do rewiru na zmiany opatrunków na ropiejącej ranie nogi. Po powrocie do Dachau ks. Rygus myślał, że wyzdrowieje. Niestety zapadł na płuca. Wtedy Niemcy w ramach pseudomedycznych eksperymentów skrócili mu kilka żeber. Zmarł 4 marca 1941 roku".

Praca w obozie zabijała. Była mordercza i wyczerpująca. Na początku ks. Stępniak pracował na „plantagach”, uprawiano tam głównie zioła lecznicze i rośliny, których mieszanki sprzedawano jako lekarstwa. "W obozie nie było zwierząt. My je zastępowaliśmy. Ziemię uprawialiśmy zaprzęgnięci do bron. Zimą wozami wywoziliśmy śnieg. Każdego dnia żegnaliśmy kilkunastu z nas. Warto przeczytać wiersz E. Kuplera-Korwitza „Expres-Bagna”, który opisuje ludzi „zwierzęta”. Tak minęły trzy lata".

Później dzięki wstawiennictwu Bolesława Rexa, kolegi z gimnazjum ks. Stępniak trafił do ogrodów warzywno-owocowych. To jak mówi uratowało mu życie. "Tam mogliśmy zjeść odpadki, które wyrzucano na kompost. Raz dostaliśmy nawet zezwolenie na ugotowanie zupy  z głąbów od kapusty i marnych główek kapusty. Znaleźliśmy garnek na złomowisku. Palenisko zrobiliśmy z cegieł. To był rarytas. Jesienią dostawaliśmy pod dostatkiem marchwi. Czasami głodny żołądek nie wytrzymywał surowych warzyw. Byłem świadkiem, jak dwóch księży po zjedzeniu surowych ogórków zmarło. Dodatkowymi katuszami było roznoszenie żywności w kotłach 50- i 100-litrowych. Wycieńczeni i wygłodzeni musieliśmy na czas dostarczyć posiłki Niemcom. Inaczej spotykała nas kara. Nieludzkie warunki łączą na zawsze. Człowiek w obliczu wspólnej niedoli ufa bardziej".

Przyjacielem ks. Leona Stępniaka był o. Marian Żelazek, kandydat do Pokojowej Nagrody Nobla. Zażyłość trwała do 2006 roku, do śmierci o. Mariana. Po wojnie wyjechał do Indii, tam założył ośrodek dla trędowatych, wybudował kościół i szkołę. "Ostatni raz rozmawialiśmy przez telefon dzień przed śmiercią".

Obecnie na całym świecie żyje zaledwie kilku księży, którzy ocaleli z zagłady. Obietnicę o ocaleniu od zapomnienia tego, co wydarzyło się w obozie realizują teraz najbliżsi duchownych dachauczyków. Od wielu lat ich losami zajmuje się bratanica ks. Leona Stępniaka, która jest autorką wydanej w tym roku książki ze wspomnieniami wuja. - My, młodsi, którzy mieliśmy kontakt z ocalałymi stajemy się kolejnym ogniwem testamentu osób uwięzionych w Dachau - mówi o pracy nad śledzeniem i spisywaniem losów byłych więźniów Anna Jagodzińska, autorka książki „Ksiądz kanonik Leon Stępniak. Więzień Dachau i Gusen 1940-1945”. - Mamy taką rodzinną historię. W czasie I wojny światowej bracia Stępniakowie, było ich pięcioro (w tym ojciec księdza Leona) brali czynny udział w działaniach na froncie. Po powrocie za ocalenie życia ufundowali Panu Bogu figurę Matki Boskiej Niepokalanej. W czasie II wojny figurę zniszczyli Niemcy. Po odzyskaniu wolności w tym samym miejscu, na rozstaju dróg z Czarnkowa do Zaniemyśla i Lubończyka, dzieci Jana Stępniaka figurę odbudowały - to znak przynależności naszej rodziny Bogu i ciągłemu polecaniu się jego opiece.

29 kwietnia, na pamiątkę cudownego ocalenia księży z obozu koncentracyjnego w Dachau, od kilku lat jest obchodzony jako Dzień Męczeństwa Duchowieństwa Polskiego.

W tym roku przypada 75. rocznica wyzwolenia obozu oraz pół wieku od utworzenia Kaplicy Wdzięczności i Męczeństwa znajdującej się w podziemiach Narodowego Sanktuarium św. Józefa, gdzie  już we wtorek, 28 kwietnia odprawiono nabożeństwo w intencji jej fundatorów. A w południe, w dzień wyzwolenia obozu, odprawiono mszę świętą sprawowaną przez arcybiskupa seniora Archidiecezji Wrocławskiej Mariana Gołębiewskiego.

AW, zdjęcia arch.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 5°C Miasto: Kalisz

Ciśnienie: 1015 hPa
Wiatr: 10 km/h

OSTATNIE KOMENTARZE
Autor komentarza: KTreść komentarza: Kamienice są piękne, ale zaniedbane przez właścicieli nieruchomości. Druga sprawa, że patologia dostaje mieszkania i dodatkowo je niszczą jeszcze bardziej. A kominiarz kiedy tam był ostatni raz? Kratki we nie zakryte?Data dodania komentarza: 22.01.2025, 11:37Źródło komentarza: Pożar i ewakuacja w centrum. W mieszkaniu były dzieciAutor komentarza: AdamTreść komentarza: A Ostrów nie? Przecież to miasto ruina. Upadające, zadłużone po kokardę. Jestem zaskoczony, że w zestawieniu nie ma Ostrowa. Moim zdaniem ma się on znacznie gorzej niż wymieniony Konin. W Ostrowie nic nie ma. Firmy się zamykają, stref gospodarczych brak. I to 200 mln zadłużenia bo wszystko robią Z KREDYTÓW.Data dodania komentarza: 22.01.2025, 11:26Źródło komentarza: Pieniądze dla „upadających miast”. Te samorządy mają kłopotyAutor komentarza: RTreść komentarza: Dino zazwyczaj zatrudnia na wioskach a tam najniższa krajowa dla Pań w ciut wyższym wieku to rarytas więc chętnie znajdują chętnych. Autor tekstu pewnie wziął średnie wynagrodzenie z poprzedniego roku.Data dodania komentarza: 22.01.2025, 10:40Źródło komentarza: To tutaj powstanie kolejny market. Znamy szczegóły inwestycjiAutor komentarza: LucynaTreść komentarza: Niczego nam tak w Kaliszu nie potrzeba, jak kolejnego Dino i kolejnego kościoła...Data dodania komentarza: 22.01.2025, 10:39Źródło komentarza: To tutaj powstanie kolejny market. Znamy szczegóły inwestycji
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama