Kozłowski regularnie uczestniczy w największej imprezie biegowej w Kaliszu. Po raz pierwszy wygrał ją w 2010 roku. Następnie triumfował w latach 2011, 2013 i 2014. Po piąte zwycięstwo sięgnął w minioną niedzielę. – W Kaliszu mam rodzinne korzenie, bo mój dziadek pochodzi właśnie stąd. Dlatego zawsze z sentymentem przyjeżdżam na kaliski bieg. Tym bardziej zwycięstwo na tym terenie jest dla mnie wielką radością – oznajmia nam biegacz z Sieradza.
Wygrane w „Ptolemeuszu” ceni sobie wysoko, bo trasa biegu nie należy do łatwych. – Mimo charakterystycznego podbiegu, który trzeba dwukrotnie pokonać, trasa jest bardzo fajna. Potwierdza to ogromna rzesza ludzi, która z roku na rok w sporej ilości tutaj startuje. To świadczy o tym, że warto przyjeżdżać do Kalisza, a organizatorzy wykonują świetną robotę – przekonuje Kozłowski.
Dla wytrawnego maratończyka był to ostatni start w tym sezonie, będący jednocześnie ukoronowaniem obfitych w sukcesy ostatnich miesięcy. Za najważniejsze osiągnięcie może on uznać zwycięstwo w Orlen Warsaw Marathon, bo nie dość, że uczynił to jako pierwszy w historii tego biegu Polak, to na dodatek dzięki wygranej zyskał przepustkę na Igrzyska Olimpijskie w Rio de Janeiro. – Odczuwam zmęczenie sezonem. Bieg w Kaliszu był moim ostatnim w tym roku. Teraz przyszedł czas na zasłużony odpoczynek. Sezon był bardzo długi. Zaliczyłem trzy maratony, w tym ten na igrzyskach. Tym bardziej cieszę się, że na koniec startów odniosłem zwycięstwo – podsumował Artur Kozłowski.
Michał Sobczak
Napisz komentarz
Komentarze