Skąd pasja do muzyki? Kto miał wpływ na Pana zainteresowania muzyczne?
Tomasz Filipczak: W domu muzyka była obecna zawsze, bo mój tata grał na akordeonie. Jednak ja późno rozpocząłem swoją przygodę z muzyką. Jako mały chłopiec chciałem zostać mechanikiem samochodowym, ale moje plany uległy zmianie, gdy w 4. lub 5. klasie szkoły podstawowej tato kupił mi pianino, nie pytając mnie wcześniej czy wykazuję w tym kierunku jakiekolwiek zainteresowanie. Okazało się, że wybór był strzałem w dziesiątkę. Z przyjemnością uczyłem się gry na tym instrumencie. Gdy miałem 10 lat zacząłem chodzić do szkoły muzycznej, zatem, wszystko wskazuje na to, że moja miłość do muzyki jest dziełem przypadku…
Ukończył Pan Akademię Muzyczną w Katowicach – jak Pan wspomina ten czas?
T.F: Akademia Muzyczna zawsze była moim marzeniem. Bardzo ciężko było się dostać do tej szkoły. W momencie, w którym dowiedziałem się, że zostałem przyjęty na Wydział Jazzu, na kierunek kompozycji i aranżacji, byłem bardzo szczęśliwy. Okres czteroletnich studiów był dla mnie niezwykle ważny, choćby ze względu na kontakty, które wtedy udało mi się nawiązać –zarówno z teatrami, jak i z osobami - dziś powszechnie znanymi i cenionymi tj. Łukaszem i Pawłem Golcami, Kasią Klich, Tomkiem Szymusiem. Studia minęły bardzo szybko, ale dały mi możliwość odkrywania nowych możliwości, spełniania się jako muzyk.
Czy z osobami, które pan wymienił, współpracował Pan na polu muzycznym?
T.F: Tak, jak najbardziej. Z Łukaszem i Pawłem Golcami współpracuje chociażby teraz – na festiwal Jazz nad Odrą pisałem dla nich aranże. Z Tomkiem Szymusiem, który był pół roku wyżej ode mnie na studiach współpracuję regularnie. A wracając do czasów studiów – na roku było nas 12 lub 14 osób, wszyscy znaliśmy się bardzo dobrze i do dzisiaj mamy ze sobą kontakt - na polu muzycznym przede wszystkim.
Jest Pan laureatem wyróżnienia X Międzynarodowego Konkursu Jazzowego w Kaliszu. Czy był to dla Pana pierwszy tego typu konkurs? Czy ta nagroda była dla Pana przepustką do kariery?
T.F: To było bardzo dawno temu i traktuje to jako znaczący epizod w moim życiu. Kiedyś wydawało mi się, że zostanę pianistą jazzowym, dziś wiem, że nim nigdy nie będę. Jazz był dla mnie wyjątkowym gatunkiem muzycznym – tak jest do dzisiaj. Mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że moją największą pasją jest pisanie, aranżowanie. W świecie muzyki nie istnieję jako pianista jazzowy, ale jako aranżer, kompozytor. Ten konkurs udowodnił, że w stylistyce
jazzowej mogę również coś uzyskać.
Jak Pan wspomina Kalisz?
T.F: Fantastycznie! Kalisz jest przede wszystkim pięknym miastem. Mój pierwszy kontakt z teatrem był w Kaliszu. To z kaliskim teatrem nawiązałem współpracę jako korepetytor i akompaniator. Wspominam to miasto z ogromna sympatią. Tam uczęszczałem do dwóch szkół: Technikum Budowy Fortepianów i Szkoły Muzycznej II stopnia. Moimi ulubionymi miejscami w Kaliszu są oczywiście teatr im. Wojciecha Bogusławskiego i Centrum Kultury i Sztuki, w którym czasem gram koncerty. To był bardzo rozśpiewany teatr.
Kto miał największy wpływ na pana wybory muzyczne?
T.F: Bardzo miło wspominam współpracę z Panem Januszem Stokłosą. Znamy się 16 lat. Dzięki niemu bardzo dużo się nauczyłem, szczególnie w kwestiach związanych z muzyką, ale i pracą w teatrze - dlatego tę znajomość bardzo sobie cenię. Dziś współpracuję z wieloma muzykami i każdy z nich mnie inspiruje. Dzięki nim odkrywam nowe rejony muzyczne.
Jak to się stało, że trafił Pan do Buffo?
T.F: W 1998 roku przyjechałem do Warszawy i zacząłem pracę w teatrze muzycznym Roma. Janusz Stokłosa wraz z Januszem Józefowiczem robili spektakl pt. Piotruś Pan. Po pierwszych kilku próbach Janusz Stokłosa podszedł do mnie i zapytał: „A może zastąpiłbyś mnie w teatrze Buffo?”. Podjąłem się tego wyzwania. Nasz współpraca zaczęła się właśnie tak i trwa do dzisiaj.
Czego Pan się nauczył od Janusza Stokłosy?
T.F: Bardzo istotnej rzeczy – szybkości pisania. Dostawałem czasami zlecenia od Pana Janusza do napisania na kolejny dzień - 12 czy 13 krótkich fragmentów instrumentacji, które robiłem w ciągu nocy. I rzeczywiście , bardzo się mobilizując, udowodniłem sobie, że potrafię to zrobić. Dzięki niemu zrozumiałem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Janusz Stokłosa jest niesamowitym melodystą. Mówi bardzo ciekawie na temat tego jak pisać, jak wyrażać emocje za pośrednictwem dźwięków – i to jest rzecz, którą ja również staram się wcielać w życie.
Dziękuję za rozmowę.
Napisz komentarz
Komentarze