Centrum Powiadamiania Ratunkowego podlega wojewodzie, ale bezpośrednim pracodawcą zatrudnianych tam osób jest dyrekcja kaliskiego szpitala. W czwartek, kiedy bulwersujące nagranie ujrzało światło dzienne, rzecznik placówki nie chciał zabierać głosu w tej sprawie i odsyłał dziennikarzy do Poznania. Na antenie lokalnego radia stwierdziła nawet, że nie będzie się odnosić do nieoficjalnego nagrania krążącego w sieci. Żeby cokolwiek zrobić musi otrzymać oficjalne – z serwerów. Po interwencji wojewody, który uznał, że to nie jest kwestia organizacyjna, lecz pracownicza i kategorycznie zażądał zajęcia się sprawą, szpital zmienił zdanie odnośnie swoich powinności. Powołano nawet komisję. - Komisja zebrała się w piątek rano – mówi Paweł Gawroński, rzecznik prasowy kaliskiego szpitala. -Przeanalizowano treści i czasy rozmów pomiędzy zgłaszającym wezwanie a dyspozytorami, najpierw w Poznaniu, a później w Kaliszu - czasy trwania poszczególnych rozmów, dotarcia karetki, od momentu wezwania do przyjazdu na miejsce zdarzenia. Treść wypowiedzi dyspozytora uznana została za naganną.
Mężczyzna został zawieszony do czasu wyjaśniania sprawy przez prokuraturę. Rzecznik zapytany o to, w jaki sposób powinny być prowadzone rozmowy między dyspozytorem a wzywającymi pomocy, zastrzega, że to procedury, które nie są kompetencją szpitala. Dlatego przytoczyć ich nie może. - Te procedury przyjmowania zgłoszeń, po centralizacji dyspozytorni dokonanej przez wojewodę, wprowadził wojewoda i do wojewody zmuszony jestem państwa odesłać – odpowiada Paweł Gawroński.
- Treść wypowiedzi dyspozytora uznana została za naganną - mówi Paweł Gawroński, rzecznik prasowy szpitala
Jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że procedury procedurami, a umiejętność zachowania zimnej krwi i doboru odpowiedniego słownictwa, kiedy pracuje się w zawodach ratujących życie i zdrowie drugiego człowieka to konieczność. I bez wytycznych od wojewody takie rzeczy trzeba wiedzieć. Także to, w jaki sposób rozmawiać z wzywającymi pomocy. - Każdy człowiek zasługuje na to, aby żyć, ale żeby żyć to trzeba jeszcze go ratować, a moim zdaniem ten pan na dyspozytorni wykazał się brakiem profesjonalizmu. W tym fachu, który wykonuje powinien jak najbardziej pomóc drugiej osobie – mówi Sebastian Banasiak z Ostrowa Wielkopolskiego.
Rozmowę z dyspozytorem pogotowia przeprowadził Sebastian Banasiak
To właśnie ten mężczyzna w środę o godzinie 14.51 wykonał pierwszy telefon na numer 112. Chciał wezwać karetkę do znajomego, który stracił przytomność i zaczął dusić się wymiocinami. Centralizacja systemu wzywania pomocy sprawiła, że zgłoszenie najpierw odebrała kobieta na dyspozytorni w Poznaniu. Po zebraniu informacji przełączyła ostrowianina do Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Kaliszu. I na tej linii rozegrał się emocjonujący dialog. Dyspozytor zadawał kolejne pytania, tak jak nakazują procedury. Widzący słabnącego znajomego, Sebastian Banasiak błagał, by zamiast pytań zapadła decyzja o wysłaniu do nieprzytomnego 59-latak pomocy. Powiedział nawet, że jego znajomy umrze. Wtedy usłyszał „To umrze. Każdy kiedyś umrze”. – Mam w telefonie specjalną aplikację. Dlatego nagrałem całą rozmowę i można usłyszeć słowa dyspozytora – wyjaśnia mężczyzna.
Gdy dyspozytor dyskutował ze zgłaszającym, 59-latek umierał
I jak dodaje na numer 112 dzwonił trzy razy. Za każdym musiał przejść te same procedury. A cenne minuty uciekały. Pogotowie Ratunkowe w Ostrowie Wielkopolskim o wyjeździe zostało powiadomione prawie 10 minut od pierwszego zgłoszenia. - O 15.01 specjalistyczny zespół ratownictwa medycznego wyjechał do zgłoszenia. Karetka wyjechała w kodzie pilności pierwszym. Oznacza to, że jechali do pacjenta w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Na miejsce zdarzenia dotarli po 7 minutach. Przybyły lekarz mógł stwierdzić jedynie zgon pacjenta – relacjonuje Joanna Pawlaczyk, rzecznik prasowy szpitala w Ostrowie Wielkopolskim.
- Przybyły lekarz mógł stwierdzić jedynie zgon pacjenta – relacjonuje Joanna Pawlaczyk, rzecznik prasowy szpitala w Ostrowie Wielkopolskim
Dyspozytor, oprócz pogotowia, zawiadomił policję. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Najprawdopodobniej dlatego, że wzywający pomocy ostrowianin mówił pełnym emocji głosem. Radiowóz do jego domu przyjechał równocześnie z karetką. Jednak zamiast dyscyplinować Sebastiana Banasiaka policja uczestniczy w postępowaniu, które wszczęła Prokuratura Rejonowa w Ostrowie Wielkopolskim. – Prowadzone jest w sprawie (a nie przeciwko osobie) ewentualnego nieumyślnego spowodowania śmierci i narażenia na niebezpieczeństwo przez osobę zobowiązaną do szczególnej troski – wyjaśnia Maciej Meler, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wielkopolskim. - W toku czynności prokurator zabezpieczył wszystkie dowody, które mogą pozwolić na karno – prawną ocenę sytuacji.
Postępowanie toczy się "w sprawie", a nie przeciwko konkretnej osobie - informuje rzecznik prokuratury Maciej Meler
W piątek rano została przeprowadzona sekcja zwłok 59-latka. Wyniki będą znane za dwa lub trzy tygodnie. Być może one odpowiedzą na pytanie, czy szybsza decyzja o wysłaniu pogotowia uratowałaby życie mężczyzny, czy być może dyspozytor wypowiadając słowa „Każdy kiedyś umrze” stał się prorokiem i sam wydał wyrok na ostrowianina?
AW, zdjęcia autor
Napisz komentarz
Komentarze