Po klęsce Polski w wojnie 1939 roku, Kalisz i okolice wcielono w granice III Rzeszy, tworząc tzw. Kraj Warty. Pozmieniano nazwy miejscowości, Kalisz na Kalisch, Opatówek na Spatenfelde, a Borów na Borgodrf. W czerwcu 1940 roku rozpoczęto wysiedlanie okolicznych mieszkańców Borowa. W ich miejsce osiedlili się Niemcy. W następnym roku ruszyła budowa drogi z betonowych płyt oraz linii kolejowej. Niemiecki okupant przystąpił też do budowy olbrzymich magazynów amunicji na terenie 220 ha. Do budowy, którą zakończono w 1942 roku wykorzystywano m.in. jeńców francuskich, angielskich i rosyjskich.
Na co dzień historię tego miejsca bada Regionalna Grupa Historyczna „Schondorf”. Badają dosłownie każdy metr kwadratowy Borowa, rozmawiają z mieszkańcami, docierają do świadków pamiętających wojnę i czas tuż po niej, starają się odnaleźć dokumenty, choć z tym nie jest łatwo. To dzięki członkom grupy „Schondorf” możemy dziś poznać w części odsłoniętą historię wojenną Borowa.
Tak mogły wyglądać magazyny w Borowie
Niemieckie magazyny w Borowie były miejscem okrytym ścisłą tajemnicą. Do dziś nie wiadomo nawet, jakim kryptonimem oznaczono to miejsce. Jeżeli gdzieś znajdują się dokumenty opisujące magazyny, to tylko w Niemczech. Z relacji osób, które pamiętają okres tuż po ucieczce Niemców, wynika że trzymane tu były wielkie składy amunicji. Znajdować miały się tu nawet podzespoły słynnych rakiet V2 i pociski nebelwerfer. Interesującą sprawą jest fakt, że Borowem bardzo zainteresowali się Sowieci. Po zajęciu Borowa, zostali tu aż na 10 lat. Później dopuszczono również w to miejsce Ludowe Wojsko Polskie.
W pierwszym okresie po „wyzwoleniu”, Rosjanie detonowali pociski największego kalibru. Później kwestię rozbrajania terenu przejęli polscy saperzy. O ilości trzymanej tu amunicji świadczy również fakt, że po dziś dzień, znajdywane są tu niewybuchy. Co roku saperzy zabezpieczają groźne pociski i wywożą na swoje poligony, gdzie następnie następuje ich detonacja. RGH „Schondorf” na swojej stronie internetowej, wytłuszczoną czcionką ostrzega wszelkiej maści poszukiwaczy przed niebezpieczeństwem, jaki skrywa borowski las, który „nie tylko rani i zabija, ale też można się narazić na nieprzyjemności z policją.”
Według badaczy wspomnianej grupy, pociski lub ich resztki, można znaleźć tu na każdym kroku. Wykrywacz metali jest zupełnie nieprzydatny. Kopanie w ziemi na własną rękę jest tym bardziej niebezpieczne, że część niewypałów ma na tyle delikatne zapalniki, że wystarczy niewielki nacisk na nie, aby doszło do wybuchu. Jak ulał pasuje tutaj hasło używane kiedyś w partyzantce: „Nie bądź głupi, nie daj się zabić”.
Niemiecki pocisk Nebelwerfer znaleziony w Borowie
W czasie II wojny światowej w Borowie był jedynie mały lasek. Reszta to teren zagospodarowany pod magazyny. Były tu koszary dla 500 wartowników (6 baraków koszarowych) , prawdopodobnie bunkry i schrony (choć w tej kwestii zdania są podzielone), podziemne tunele, studnie głębinowe. Niemieccy żołnierze nikogo z osób postronnych nie dopuszczali do tego miejsca. Choć, jak głosi pewna relacja, w styczniu 1944 roku w Opatówku w okolicy kościoła wylądował spadochroniarz w niemieckim mundurze. Podał się za pułkownika i dokonał inspekcji tutejszego sztabu oraz samego Borowa. Jak się później okazało, miał to być angielski szpieg. Po tym incydencie Niemcy byli już bardziej czujni. Na przełomie 1944/45 roku, hitlerowcy zaczęli wysadzać swoje bunkry i niszczyć wszystko co się da. Niebawem dotarła tu Armia Czerwona. Sam Borów i sąsiednie wsie zostały zdobyte bez walki. Dopiero w rejonie Starego Nakwasina rozgorzała większa bitwa.
Dziś krajobraz Borowa zmienił się nie do poznania. Sam las jest dużo większy. W nim możemy dostrzec liczne leje po wybuchach pocisków, zarówno tych detonowanych przez Rosjan, jak i wystrzelonych na skutek pożarów wywołanych przez uciekających Niemców. Można dojrzeć tu ślady po okopach, tajemnicze ceglane studnie, resztki po barakach i magazynach. W niektórych miejscach zalega betonowe gruzowisko, być może po niemieckich bunkrach. U okolicznych mieszkańców, można rzekomo znaleźć w interesujący sposób zagospodarowane poniemieckie militaria, jak chociażby lufy czołgowe wykorzystane do kanalizacji, czy łuski po dużych pociskach przerobione na doniczki. Przy lesie znajduje się pole, na którym znaleźć można liczne kości, z reguły zwierzęce, ale członkowie „Schondorfa” nie wykluczają wśród nich również ludzkich. Całe pole usiane szczątkami zwierząt i chyba ludzi, gdyż, co do jednej kości jestem przekonany, że jest ludzka. Z opisu wiadomo, że było tam kilkuset ludzi z obsługi i podobnie przymusowych pracowników. Nie sądzę, jak wiemy z historii, żeby pracownicy dostawali mięso do jedzenia. Wiec prosty wniosek kości mogą być pozostałością po kuchni dla strażników czy personelu. Całe pole to jedno wielkie cmentarzysko – mówi jeden z członków grupy.
Wirtualna wizja strażnicy i schronów obiektu w Borowie
Po wojnie w okolicy Borowa można było znaleźć jeszcze więcej amunicji i sprzętu wojskowego. Mimo że teren był pilnowany przez wojsko, najpierw radzieckie, a potem polskie, nie brakowało chętnych, zwłaszcza wśród młodzieży, na „wycieczki” w to niebezpieczne miejsce. Pan Mirosław, do którego dotarła RGH „Schondorf”, tak wspomina tamte dni. - Miliony nabojów karabinowych, pistoletowych a także rakiet sygnalizacyjnych walało się wzdłuż drogi w warstwie może i pół metra grubej. Znaczna część tej amunicji była zdetonowana w zbiorowych wybuchach i wtedy powstawały zaspy „olchowych liści”. Rozerwany pocisk karabinowy, jego łuska zwłaszcza, przypominał taki liść uschnięty jesienią. Chodziło się po nich brnąc po kostki, a czasem i głębiej. W liściu olchowym pęknięta i pogięta była tylko łuska, często tkwił w niej pocisk, czyli „czubek”. Liście nas nie interesowały, braliśmy tylko naboje sprawne. Najlepiej, jeśli były one załadowane do łódek (ładowników) po 5 albo 7 sztuk. Naboje służyły do produkcji broni własnej. Naboje pistoletowe pakowane były w tekturowe pudełka po 25 szt. Za moich czasów tego typu amunicja była już przebrana i rzadko spotykana [...] Wysypywaliśmy proch z nabojów karabinowych po wyjęciu z nich pocisku. Znajdowaliśmy proch zielono/żółty w postaci pasków. Wydobywaliśmy dynamit z rozbrojonych (nieuzbrojonych) pocisków artyleryjskich. Z tychże wydobywaliśmy również długie czerwone laski fosforu. Cenne, bo można było posmarować nim obcasy butów i imponować draską do zapalania zapałek. W mojej pamięci to uzbrojenie zachowało się jako „bezpieczne”. Huku można było narobić bardzo dużo. Można też było wysadzić pniak/pień ściętego drzewa zamiast mozolnie go wykopywać. Czasem długo „wióry” trzeba było szukać, aby coś jednak na opał uratować.
Panzerfasty detonowaliśmy w ogniskach [...] Pamiętam mnóstwo ładownic, takich noszonych na pasie. Pożytku było z nich niewiele, bo telefonów komórkowych jeszcze nie mieliśmy. Ciekawsze były torby „raportówki” i owijacze do butów, stanowiły one po zapięciu przedłużenie cholewki buta. Przynosiliśmy też blaszane pudełka, zastosowania których nie znam. Mnóstwo było pojemników z karbowanej blachy, które też chyba można było do pasa przytroczyć. – wspomina mieszkaniec Borowa.
Dlaczego w ogóle naziści wybrali Borów, jako miejsce na swoje wojskowe magazyny? Po części pewnie przyczyniał się do tego fakt lokalizacji tego miejsca. W okresie wybudowania magazynów, były to tyły toczącej się wojny, zapewniające sporą dozę bezpieczeństwa. Dodatkowo w pobliżu znajdowała się już gotowa infrastruktura kolejowa, co nie było bez znaczenia. Jeszcze wiele faktów związanych z Borowem czeka na odkrycie. Członkowie RGH „Schondorf” chcieliby w końcu trafić na dokumentację tego tajemniczego miejsca. Niewykluczone, że niemieckie bunkry/schrony miały podziemne kondygnacje, które dziś są zakopane. Być może na odkrycie wciąż czekają podziemne tunele. Badacze historii Borowa cały czas poszukują osób, które chciałyby podzielić się swoją wiedzą na ten temat.
Kontakt z członkami grupy historycznej jest możliwy poprzez ich stronę internetową: www.schondorf.pl
T. Dalinkiewicz, fot. Grupa Historyczna Schondorf
Napisz komentarz
Komentarze