Tego można było się spodziewać – na wernisażu były tłumy. W piątkowy wieczór Galeria Sztuki Napora wypełniła się po brzegi. Co prawda, jest ona niewielka i łatwo jest wypełnić jej przestrzeń, ale ludzi oglądali rysunki Janusza Kokota – rzec można – w kilku turach. Kiedy jedna grupa obejrzała, ustępowała miejsca kolejnym gościom.
Tym razem Kokot pokazuje swoje „minimalistyczne oblicze” i zapraszając do oglądania wystawy równie oszczędny był w słowach, ale chętnie odpowiadał na wszystkie pytania gości i wdawał się w interpretacyjne dyskusje. „Przypomniało mi się zdanie, które wypowiedział klasyk polskiego rysunku – Franciszek Starowieyski, że my, ludzie, jesteśmy epizodem w życiu rzeczy” – powiedział właściciel galerii, Jarosław Napora. „Pomyślałem sobie, że obecnie rzeczy są właśnie nietrwałe, a sztuka na takim poziomie, na jakim uprawia ją Janusz Kokot, przetrwa pokolenia”.
Choć sam artysta obawiał się, czy jego najnowsze prace zyskają aprobatę, wszak do tej pory był odrobinę bardziej dekoracyjny, to jednak widać było żywe zainteresowanie jego rysunkami, a kilkoro gości już podczas wernisażu złożyło ofertę zakupu.
Sam Janusz Kokot jako człowiek jest oazą spokoju i stara się nie żyć w pośpiechu, ale jego działalność w tej chwili w dużej mierze związana jest z pełnieniem misji w Afryce. To z tego powodu artysta już siedzi na walizkach i za chwilę wyjeżdża wraz z rodziną do Afryki, by prowadzić tam Dom Dziecka. Wyjeżdża na rok, więc nie może swych prac zostawić na tak długi czas w galerii. Wystawa czynna jest zatem do poniedziałku, co uczyniło z tej ekspozycji w zasadzie kilkudniowy event z niedzielną przerwą w środku – krótki, ale pełen ważkich refleksji i emocji.
R. Kuciński, zdj. autor
Napisz komentarz
Komentarze