Przybyłą na koncert Janusza Radka publiczność powitał dyrektor CKiS Dariusz Grodziński, który wykorzystał okazję, aby wszystkim Paniom złożyć serdeczne życzenia z okazji ich święta. Zapraszając na scenę bohatera wieczoru zażartował, że jest ich więcej, bo… i Janusz i Radek… W tym żarcie kryła się jednak zapowiedź artystycznych zdarzeń, ponieważ – przynajmniej częściowo – w nowych piosenkach Janusz Radek wykorzystuje elektroniczne możliwości multiplikacji swego głosu. Można zatem odnieść wrażenie, że czasami – w sensie wokalnym – na estradzie prezentuje się kwartet czy kwintet Januszów Radków.
Artysta od samego początku wprowadził publiczność w doskonały nastrój, wyśpiewując tekst powitania, w którym w szczegółach odniósł się do swej wizyty w Kaliszu przed pięciu laty, wyraził żal, że tak się długo z kaliską publicznością nie widział i że na pewno przyjedzie za rok… Aha, dodał jeszcze, że koncert, który właśnie rozpoczyna, będzie bardzo dobry.
Obietnice nie były przesadzone. Podczas wieczoru nie zabrakło utworów z repertuaru na przykład Czesława Niemena czy Ewy Demarczyk, za interpretację których słuchacze uwielbiają Janusza Radka od lat, ale lwią część stanowiły jego własne piosenki w interesujący sposób łączące mądry tekst, chwytającą za ucho melodię i czasami taneczny rytm z precyzyjnym wykonawstwem, czułością, humorem, elementami aktorskimi i zaraźliwą energią.
Czwartkowy koncert Janusza Radka w kaliskim CKiS zakończyły owacje na stojąco, za które artysta podziękował podwójnym bisem. Ukoronowaniem spotkania stała się piosenka „Dziękuję za miłość” – tytułowy utwór z płyty z 2007 roku oraz spotkanie z widzami wypełnione sprzedażą płyt, rozdawaniem autografów, rozmowami i wspólnymi zdjęciami. Z artystą po koncercie rozmawiał także Robert Kuciński:
Po pięcioletniej przerwie pojawiasz się w Kaliszu z koncertem, który ma podwójną funkcję. Z jednej strony jest spotkaniem z twórczością Janusza Radka, z drugiej – prezentem dla Pań z okazji Dnia Kobiet. Czy zastanawiałeś się, czym sprawić im przyjemność?
Kiedyś myślałem, że śpiewam wyłącznie dla kobiet, a teraz śpiewam po prostu dla ludzi. Niezależnie od okoliczności, choć ta dzisiejsza jest cudowna, ciągle śpiewam to samo. Opowiadam historie, które wiążą się i z kobietami, i z facetami oraz łączącymi ich relacjami. Są cierpienia, są radości, a generalnie sporo takiego przyglądania się ludziom, które jest dla mnie ogromnie ważne. Ten koncert składa się przede wszystkim z moich piosenek, choć nie brakuje w nich tzw. sztandarderfirerów polskiej estrady, takich jak „Domek bez adresu” czy „Sur le pont d’Avignon”.
To koncert pod hasłem „Janusz Radek z zespołem”, ale też – jak widziałem – ze sporą ilością sprzętu elektronicznego.
Tak dużo się zmieniło od czasu, kiedy byłem tu ostatnio. Wtedy zagrałem ostatni raz „Serwus Madonna” – program, który od 2005 roku wyśpiewałem chyba ze trzysta razy. Miałem wrażenie, że ta klasyczna forma, z klasycznym bandem już mnie przestała cieszyć, więc zacząłem szukać nowych rozwiązań. Stąd urządzenia, którymi mogę multiplikować mój głos, ale wydaje mi się, że nie przesadzam w wykorzystywaniu elektroniki. Zmieniłem orientację (śmiech), i tyle.
Ciekawie to brzmi. Jakiś spotęgowany scat, rozbudowany beatbox…
Trochę tak, ale przede wszystkim zastanawiałem się, co zrobić, żeby nie siebie przysposabiać do harmonii, do bandu, tylko odwrotnie, jak dobierać przydatne instrumenty a nie rywalizować z nimi. Chodzi o budowanie brzmienia ogólnego, w którym ja jestem elementem podstawowym. Piosenka przynależy do mnie, a nie ja do piosenki.
W jakie przedsięwzięcia – poza koncertami – jesteś jeszcze zaangażowany?
Cały czas jest „Jesus Christ Superstar”, chyba już od 17 lat. To już jest aż nieprzyzwoite, żeby Judasz miał wciąż 33 lata, skoro naprawdę ma 50. Ja już nie chcę musicali, bo nie ma takiego, który by mnie pociągał. To już nie jest współczesny język. Wolę zdecydowanie inne formy teatru muzycznego. Brałem kiedyś udział w czymś takim, mówię o „Śnie nocy letniej” z duetem Kościelniak-Możdżer. To było właśnie coś nowego.
Teatr muzyczny przestał Cie interesować?
W takiej „operetowej” formie tak. Czym innym był na przykład także „Jerry Springer - The Opera”, którego robiliśmy w Capitolu. To było fajne, bo była to taka przejażdżka przez wszystkie gatunki muzyczne bez określania formalnie, czy jest to musical, czy teatr muzyczny. Ja lubię się bawić formą, podczas swoich koncertów także.
Unieśmiertelniłeś „swoją Poświatowską” nagrywając w zeszłym roku płytę „Kim Ty jesteś dla mnie”. Masz jakieś nowe plany nagraniowe?
Poświatowską wydałem sam, sam też zostałem dystrybutorem, producentem i „wymyślatorem” tego, co robię. To jest też najlepszy sposób, aby się z ludźmi komunikować. Wykorzystuję Facebook, na którym pokazuję „domówki” i szczerze opowiadam, nad czym pracuję. A zacząłem już pracę nad nowym albumem. Ten materiał, który powstaje, sprawdzam na koncertach, ale jest jeszcze za wcześnie na jego rejestrację.
Rozmawiał Robert Kuciński, fot. autor
Napisz komentarz
Komentarze