Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Kolejne spełnione marzenie Franka. Chłopiec, który zmaga się z nieuleczalną chorobą wzbił się w powietrze ZDJĘCIA

Najpierw zaprzyjaźnił się z Robertem Lewandowskim, a teraz… wzbił się w przestworza. Mały Franek Trzęsowski z Sulisławic, choć od urodzenia zmaga się z nieuleczalną chorobą, konsekwentnie realizuje swoje marzenia. Chłopiec, w towarzystwie swojej mamy i Mistrzyni Europy w lotach balonowych, poleciał… no właśnie, balonem.
Kolejne spełnione marzenie Franka. Chłopiec, który zmaga się z  nieuleczalną chorobą wzbił się w powietrze ZDJĘCIA

Franek Trzęsowski ma niespełna 9 lat. Cierpi na przeponowo-rdzeniowy zanik mięśni (SMARD 1) – niezwykle rzadką i nieuleczalną chorobę genetyczną. Lekarze nie dawali mu większych szans, tymczasem chłopiec rozwija się, uczy języków i cieszy życiem. Nie jest mu łatwo: porusza się na wózku inwalidzkim, a oddycha przy pomocy respiratora. Jednak te ograniczenia nie przeszkadzają mu w realizacji największych marzeń. 

Jedno z nich spełniło się w 2017 roku – wtedy Franek spotkał się ze swoim idolem Robertem Lewandowskim, a nawet towarzyszył mu na murawie Stadionu Narodowego w Warszawie przed meczem z Czarnogórą. Wówczas o Franku usłyszała Polska WIĘCEJ. Tym razem  kaliszanin wzbił się w powietrze. Chłopiec od dawna marzył o locie balonem i niedawno to życzenie udało mu się ziścić.

Lot z mistrzynią

Wyprawa obyła się pod czujnym okiem Beaty Chomy - Mistrzyni Europy w lotach balonem. Chłopiec wcale się nie stresował, za to jego mama była bardzo zdenerwowana.  - Żeby wzbić się w niebo i dotknąć chmur, trzeba się solidnie przygotować. W powietrzu nie ma miejsca na amatorszczyznę. Dlatego każdy kandydat na areonautę bierze udział w przygotowaniu lotu od samego początku. - pisze na swoim blogu poświęconym Frankowi mama chłopca Anna Trzęsowska. - Trzeba oporządzić kosz, zamontować butle, stelaże i co najważniejsze – nadmuchać balon. Niepozorna przyczepka, którą za samochodem przyciągnęła ekipa Wyprawy Balonem mieściła wszystko, co do lotu jest potrzebne. Najpierw panowie zmontowali kosz – stelaż z palnikami i butle. Wszystko nadzorowała i dokładnie sprawdzała, a nam tłumaczyła nasza pilotka – Beata Choma. Śmialiśmy się, że Franek jak już coś robi, to zawsze z mistrzami – relacjonuje.

Z głową w chmurach

Najważniejsze było, by cała podróż przebiegła bezpiecznie, dlatego Franek był bardzo dobrze przypięty wraz ze wszystkimi sprzętami potrzebnymi do funkcjonowania. Przeżycia były trudne do opisania. - Pomachaliśmy babci Gosi i cioci Suzi na pożegnanie i… wzbiliśmy się w powietrze. Kosz balonu był z dwóch stron przezroczysty, dlatego Franek na wózku, a Bolo na siedząco mogli podziwiać oddalający się krajobraz – wspomina Anna Trzęsowska. - Widoki były przepiękne! Szukaliśmy budzących się ze snu zwierząt i udało nam się wypatrzeć lisa i kilka zajęcy. Lecieliśmy nad samymi czubkami drzew i obniżaliśmy lot, żeby dotknąć czubków kukurydzy. Wzbijaliśmy się szybko i obniżaliśmy powoli. Zaciekawieni ludzie machali nam z dołu i robili zdjęcia, a chłopcy stwierdzili, że domy i ulice wyglądają jak układanka z lego. Fantastycznie było widać pola kapusty – zupełnie inaczej niż z perspektywy ziemskiej, pachniało ziemniakami, kiedy przelatywaliśmy nad ich uprawami, a przyjemne ciepło sprawiało, że to było po prostu bardzo przyjemne przeżycie.

Wypadek przy lądowaniu

Podróż balonem przebiegła spokojnie aż do momentu lądowania. Pasażerowie przeżyli chwile grozy, gdy wiatr zniósł kosz, który przewrócił się wraz z podróżnikami.  - Przeszkoleni na taką okoliczność mocno się trzymaliśmy takich łapek zamontowanych w środku, a przypięty pasami Franek nawet się nie przesunął. Zaliczyliśmy wówczas klasyczną tuwimowską „Rzepkę” - śmieje się pani Anna.

Po wylądowaniu Franek i jego bliscy przeszli chrzest ogniem, wodą i ziemią. 

Zuzanna Szymczak, MIK, fot. archiwum prywatne rodziny


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 21°CMiasto: Kalisz

Ciśnienie: 1027 hPa
Wiatr: 17 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama