Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Odpowiadał za morderstwo. Teraz żąda miliona

Ponad miliona złotych odszkodowania żąda Zbigniew M., który czekając na wyrok w głośnej sprawie o zamordowanie kaliskiego lekarza spędziła 2 lata w areszcie. Domniemanego sprawcy poszukiwano przez prawie 18 lat, a gdy już go zatrzymano, prokuraturze zabrakło wystarczających dowodów, by udowodnić mu winę. Teraz 47-letni dziś Zbigniew M. żąda od państwa zadośćuczynienia za „uszczerbek emocjonalny”.
Odpowiadał za morderstwo. Teraz żąda miliona

Przez prawie 18 lat kaliszanin był poszukiwany pod zarzutem zamordowania w 1990 roku Jerzego Ł. – lekarza pediatry z Kalisza, z którym wspólnie wyjechał do pracy w Niemczech. Po zbrodni zniknął, natomiast zeznaniami obciążył go brat, który zresztą odsiedział 6 lat za współudział w zabójstwie. Tymczasem Zbigniew M. pod przybranym nazwiskiem służył w Legii Cudzoziemskiej. Był ścigany listem gończym. W 2008 roku został namierzony przez francuską policję, a rok później stawił się w ostrowskiej Prokuraturze Okręgowej, by złożyć zeznania. Wówczas Zbigniew M. usłyszał zarzut morderstwa.

Po 2 latach procesu został jednak uniewinniony. Po tak długim czasie od zabójstwa prokuraturze zabrakło niezbitych dowodów, a zwłaszcza zeznań kluczowego świadka – brata Zbigniew M. - Jerzego, który jako najbliższy członek rodziny odmówił, do czego miał prawo,  udziału w procesie. Teraz za czas spędzony w areszcie Zbigniew M. domaga się odszkodowania. Żąda ponad miliona złotych. - Chodzi o uszczerbek emocjonalny spowodowany izolacją oraz rozłąkę z rodziną, którą nasz klient silnie przeżył – wyjaśnia reprezentująca Zbigniewa M. Agnieszka Jamroziak.  

W środę rano rozpoczął się proces w tej sprawie. Sąd przesłuchał wychowawcę z ostrowskiego aresztu, w którym przebywał Zbigniew M. Karol Sikora mówił, że osadzony przebywał w celi z osobami, które wcześniej nie były skazane za łamanie prawa. - Nie skarżył się na dolegliwości fizyczne. Czasami był przygnębiony. Wynikało to z izolacji i braku stałego kontaktu z rodziną – mówił wychowawca.

Widzenia dobywały się w regulaminowym czasie i Zbigniew M. oraz jego żona zawsze z nich korzystali. Psycholog z aresztu w Ostrowie Wielkopolskim dodała, że ubiegający się o odszkodowanie ma silną konstrukcję psychiczną. - Pierwsze spotkanie odbyło się tuż po osadzeniu Zbigniewa M. To regulaminowa rozmowa wynikająca choćby z faktu, że oskarżenia były bardzo poważne. Kolejne spotkania były profilaktyczne i odbywały się okresowo. Nie było konieczności leczenia farmakologicznego czy konsultacji psychiatrycznych –  zapewniła Sylwia Raszewska, psycholog.

Prokuratura przyznaje jednak, że wniosek o odszkodowanie jest słuszny. Chociażby dlatego, że Zbigniew M. został uniewinniony. Kwestią jest tylko wysokość odszkodowania. - Jaka ona będzie zależy od przebiegu sprawy i udowodnionych w jej przebiegu strat – wyjaśnia prokurator Maria Dziurna – Rutkowska.

Podczas pierwszej rozprawy na sali sądowej Zbigniew M. zabrakło. Zostanie przesłuchany pod koniec kwietnia. Zeznania złoży w konsulacie we Francji,  do której wrócił po wyroku uniewinniającym i w której dalej mieszka z rodziną. Ma tam żonę i dzieci. Obecnie pracuje w Afryce.  

Wyjazd

Jerzy Ł. miał 31 lat, kiedy po raz pierwszy wyjechał na 6 tygodni do Niemiec do pracy. Zatrudnienie pomógł znaleźć mu Jerzy M., również kaliszanin, skazany później za morderstwo lekarza. Mężczyźni poznali się na Sylwestrze w 1985 roku. - Byliśmy razem u znajomych. Po tej imprezie nie utrzymywaliśmy jednak kontaktów - zeznawała podczas procesu żona zamordowanego przed 20 laty lekarza. Dopiero kilka lat po tym spotkaniu Jerzy M. zadzwonił do pediatry i poprosił go o opiekę lekarską nad chorymi dziećmi.

M., były funkcjonariusz SB, w 1989 roku pracował w Biurze Paszportów i planował wyjazd do Niemiec z rodziną. Takiego kontaktu szukał Jerzy Ł., który także chciał wyjechać na Zachód w celach zarobkowych. Dlatego młody lekarz podtrzymywał tę znajomość. - Nie mogę powiedzieć, żeby były to bliskie kontakty, nie bywaliśmy u siebie. Raz zaprosiliśmy rodzinę Jerzego M. do domu na kolację. Było to na kilka dni przed ich wyjazdem. W ten sposób chcieliśmy podziękować za pomoc w znalezieniu dla męża pracy w Niemczech, co nam obiecywał Jerzy M. - przypominała podczas procesu żona zamordowanego.

Na sygnał od znajomego lekarz nie czekał długo. Wszystko potoczyło się błyskawicznie: telefon od M., pakowanie walizek, załatwienie wizy i wyjazd we wrześniu 1989 roku. Pediatra Jerzy Ł. miał tam spędzić 6 tygodni. Wtedy też poznał młodszego brata Jerzego, 22-letniego wówczas Zbigniewa M., który również dorabiał w Niemczech. - Mąż mieszkał u Jerzego M. za darmo. Kiedy dzwonił, mówił, że źle się z tym czuje, dlatego pomaga dzieciom w odrabianiu lekcji i w pracach domowych – zeznawała przed sądem wdowa. Gdy w końcu wrócił po 6 tygodniach, na wiosnę 1990 roku postanowił pojechać do Niemiec ponownie. – Tym razem już nikt nie pomagał mu w znalezieniu pracy. Został zatrudniony w zakładzie, w którym pracował poprzednio, ale teraz rozmawiał bezpośrednio z właścicielem, którego w każdej rozmowie chwalił. Nie musiał mieszkać już u Jerzego M., ponad 100 kilometrów od miejsca zatrudnienia. Zamieszkał na terenie zakładu pracy za zgodą szefa – opowiadała żona zmarłego. - Do M. jeździł raz na kilka dni skorzystać z łazienki. Jednak pod koniec pobytu w Niemczech zaniechał tych wizyt. Dlaczego, nie mówił. Rozmawialiśmy rzadko. Mąż telefonował, ale były to krótkie rozmowy z automatów, które były bardzo drogie, jednak wyczuwałam, że coś jest nie tak, że czuje się samotny, jest podenerwowany, ale nie mówił dlaczego. Nie pytałam, żeby tego stanu nie pogłębiać. Tym bardziej, że za kilka dni miał być już w domu.


Ostatni raz Jerzy Ł. skontaktował się z rodziną 24 maja. Telefonował, ponieważ jego córka miała imieniny. Złożył jej życzenia, powiedział, że szykuje się do powrotu. Niestety już nie wrócił.

Morderstwo

Co wydarzyło się w nocy z 29 na 20 maja 1990 roku? Tego tak naprawdę nie wiadomo. Jedno jest pewne: wtedy właśnie zamordowano 32-letniego Jerzego Ł. Morderstwo było brutalne. W akcie oskarżenia, odczytanym na sali sądowej przez prokurator Cecylię Majchrzak, można było usłyszeć, że ofiara została zaatakowana drewnianym kołkiem. – Oprawcy: Jerzy i Zbigniew M. bili Jerzego Ł. po głowie, doprowadzili go do utraty przytomności, później przywłaszczyli sobie 3500 marek RFN i 750 dolarów USA. Następnie, działając w bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia i w celu uniknięcia odpowiedzialności za powyższy rozbój, dokonali zabójstwa. Zadali pokrzywdzonemu ciosy w klatkę piersiową i szyję, w wyniku czego powstały liczne rany kłute, w tym rana drążąca poprzez komorę serca, prowadzące do zgonu – mówiła podczas jednej z rozpraw oskarżycielka

 

Według prokuratury, bracia Zbigniew i Jerzy M. zwłoki lekarza wrzucili do jeziora przy elektrowni atomowej w Lingen. Ciało ujawniono 3 czerwca 1990 roku; z pokładu policyjnego helikoptera dostrzegł je pilot. – W momencie, kiedy o morderstwie mojego męża zrobiło się głośno w Kaliszu, ja byłam na wyjeździe. Wróciłam nieświadoma tragedii. Wiedziałam jednak, że się coś stało. Ludzie dziwnie mi się przyglądali, atmosfera była napięta, ale ja niczego nie rozumiałam – wspominała przed sądem żona Jerzego Ł. - Dzień po powrocie poszłam do pracy. Na dyżur przeszedł policjant z prokuratorem i powiedzieli, że w Niemczech prawdopodobnie znaleźli ciało mojego męża, jednak nie byli tego pewni. Mówili, że trzeba jeszcze wszystko potwierdzić, zidentyfikować zwłoki. W domu przejrzeli dokumenty, wykonali telefony i wtedy stwierdzili, że to jednak on.


Ewa Ł. po tygodniu pojechała do Niemiec, bowiem tyle czasu trwało załatwienie formalności, czyli wizy. - Tam byłam przesłuchiwana, pytano o wszystko. Męża zidentyfikował pracodawca Jerzego, mnie odradzono ze względu na stan ciała, które było zmasakrowane – mówiła wdowa.          

Zatrzymanie Jerzego M.

Od niego niemiecka policja rozpoczęła śledztwo w sprawie morderstwa kaliskiego pediatry. To ten mężczyzna ściągnął bowiem Jerzego Ł. do Niemiec i był jedynym znajomym lekarza za granicą. Nagle zresztą zapragnął powrócić do kraju. Jego tłumaczka mówiła później policji, że gdy towarzyszyła mu przy staraniach o paszport był blady i roztrzęsiony, bardzo mu się spieszyło. Zauważyła też, że Jerzy M. przesiadł się ze starego golfa na bmw. Idąc tym tropem, śledczy dotarli do sprzedawcy auta, który przyznał, iż Polak chciał najpierw kupić je na raty, aż tu nagle wpłacił w gotówce 3 tysiące marek. Całości dopełniło zeznanie pewnej kobiety, która poinformowała policję, że kilka tygodni wcześniej Jerzy M. dopytywał ją o drogę do biotopu. Tego samego, gdzie ujawniono ciało młodego lekarza.

Jerzy M. przyznał się do współudziału w morderstwie, jednak winą za wszystko obarczył młodszego brata Zbigniewa. Jerzy został aresztowany i spędził w niemieckim więzieniu 6 lat. Jego brat zdołał uciec.

20 lat po zbrodni


Podejrzewano, że wrócił do Kalisza, dlatego do drzwi jego mieszkania przy ul. Asnyka sukcesywnie pukali funkcjonariusze. Bez rezultatu. W poszukiwaniach nie pomagał też chaos informacyjny. Na własną rękę sprawcy zbrodni szukała bowiem rodzina lekarza Jerzego Ł., dlatego zewsząd pojawiało się wiele fałszywych tropów od „życzliwych”. Żaden się nie potwierdził. W końcu zarzucono wersję ukrywania się sprawcy w kraju, bowiem pojawił się nowy ślad – Legia Cudzoziemska. Ale ponieważ współpraca międzynarodowa policji nie były wtedy nadzwyczaj skuteczna, kilkakrotne próby odnalezienia Zbigniewa M. w Legii spełzły na niczym.

Akta zabójstwa kaliskiego lekarza trafiły więc na dno szafy i zaczęły porastać kurzem. Odgrzebano je dopiero w 2001 r., kiedy to w komendzie wojewódzkiej powołano tzw. Zespół Poszukiwań Celowych – grupę złożoną z najlepszych policjantów, do rozwikłania najtrudniejszych spraw, z którymi nie poradzili sobie inni funkcjonariusze. Jednymi z pierwszych akt, które trafiły na biurko śledczych, była właśnie sprawa zamordowanego w Niemczech lekarza. – Policjanci podejrzewali co prawda, że podejrzany o tę zbrodnię Zbigniew M. nie żyje, ale nie wykluczali też, że nadal ukrywa się pod zmienionym nazwiskiem. I znowu powrócił wątek Legii Cudzoziemskiej – mówi nadkom. Romuald Piecuch z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu.

Pierwsze lata pracy zespołu nie przyniosły efektów. Dopiero sukcesywne wdrażanie procedur unijnych, a w końcu wejście Polski do Strefy Schengen umożliwiły policji w Polsce, Niemczech i Francji swobodniejszy przepływ informacji. Sprawa znowu znalazła się „na tapecie” i tym razem się udało, a to dzięki charakterystycznemu wyglądowi podejrzanego. Policjanci dopatrzyli się, że Zbigniew M. nie ma połowy brwi właśnie po tym charakterystycznym szczególe potwierdzili, że taka osoba przebywała w Legii Cudzoziemskiej pod zmienionym nazwiskiem, a obecnie jest na wojskowej emeryturze i zamieszkuje we Francji. Tam założył rodzinę. Ma dwie córki: 7- i 2-letnią. Nie spodziewał się, że po tak długim czasie od zbrodni policja zapuka do jego drzwi. Stało się to na początku 2008 roku. Gdy dalsze uciekanie okazało się niemożliwe, a francuskie władze wszczęły procedurę ekstradycyjną, Zbigniew M. (a obecnie Piotr B., bo pod takim nazwiskiem znany jest we Francji), w maju ubiegłego roku sam przyjechał do Polski i w obecności adwokata zgłosił się do ostrowskiej Prokuratury Okręgowej. By – jak tłumaczył „wyjaśnić nieporozumienie, które zaszło w związku z oskarżeniem mnie o morderstwo Jerzego Ł.”  

AW, MIK, zdjęcia autor, arch.     


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 19°CMiasto: Kalisz

Ciśnienie: 1028 hPa
Wiatr: 22 km/h

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama