Jak to jest znaleźć się po 12 latach w nowej rzeczywistości? W piątek przekazał pan władzę swojemu następcy, a w poniedziałek rano obudził się i..?
- … pomyślałem, że znów trzeba zacząć coś nowego. 12 lat prezydentury to szmat czasu – zarówno dla Kalisza, jak i dla mnie. Wielu kaliszan przyznawało po wyborach, że prezydent zrobił dla miasta dużo dobrego, ale może już czas na zmianę. Może… Myślę, że Opatrzność nade mną czuwa, bo nic nie dzieje się bez przyczyny. Dlatego w poniedziałek byłem w lepszej formie, niż w każdy inny poniedziałek. A zdecydowanie w lepszej, niż 12 lat temu, gdy dowiedziałem się, że jestem prezydentem Kalisza. Wówczas zdałem sobie sprawę, jaka odpowiedzialność na mnie ciąży. W kampanii wyborczej można obiecywać różne rzeczy, ale z chwilą dojścia do władzy wszystko to - jeżeli jest się człowiekiem odpowiedzialnym – trzeba próbować zrealizować. Wydawało się to bardzo trudne, ale już od pierwszego dnia wiedziałem, że jest realne.
12 lat prezydentury to kawał czasu. Jak pan ocenia te trzy kadencje teraz, z perspektywy czasu i już z innego miejsca?
- Sądzę, że przy kadencjach 4-letnich trudno będzie moim następcom powtórzyć ten wynik. Sam nie przypuszczałem, że mogę być prezydentem przez trzy kadencje. W tym czasie udało się zrobić tyle, że sam jestem pod wielkim wrażeniem. Nie chcę nikogo obrazić, ale wielu kaliszan nie zna swojego miasta. Mnie podoba się dzisiejszy Kalisz. Znam go na wylot i jest zupełnie inny niż 12 lat temu, o czym mówi mi także wiele osób przyjeżdżających z zewnątrz. Sądzę, że mogę chodzić po ulicach z podniesioną głową.
Jaki był dla pana najtrudniejszy moment w sprawowaniu urzędu przez te 12 lat?
- Powódź w 2010 r. Czułem wielką odpowiedzialność za miasto, a jednocześnie wiedziałem, że na żywioł nie mam wpływu… Wówczas zrobiliśmy wszystko, co było możliwe, aby przy następnej powodzi być lepiej przygotowanym, a mimo to zawsze na myśl o kolejnych zagrożeniach powodziowych przechodziły mi ciarki po plecach.
Najtrudniejsza decyzja, jaką musiał pan podjąć?
- Takich decyzji było kilka. Najtrudniejsze dotyczyły spraw kadrowych, ale także związanych z wypowiedzeniem umów na realizację miejskich inwestycji, co związane było z opóźnieniami ze strony wykonawców.
Najprzyjemniejsze chwile związane z urzędowaniem?
- Takich było bardzo wiele. Bez nich urzędowanie na tym stanowisku nie miałoby sensu. Najprzyjemniejsze są uściski ręki na ulicy, podziękowania od osób, którym pomogłem, podziękowania od przypadkowych kaliszan za to, że w mieście się tyle wydarzyło. Dla wielu mieszkańców ważniejsze było zrobienie chodnika przed ich domem, niż Trasa Bursztynowa, choć mimo tej świadomości musiałem dbać o zrównoważony rozwój miasta i budować kolejne drogi.
Największy pana sukces i największa porażka?
- Odpowiem nieskromnie, że te 12 lat to w moim przekonaniu pasmo sukcesów. Kalisz jest zupełnie innym miastem, mamy najpiękniejsze szkoły, a wokół nich nowe boiska i place zabaw wraz z salami gimnastycznymi. Mamy halę widowiskowo-sportową, kryte lodowisko i aquapark. Uporządkowany system gospodarki wodno-ściekowej (czystą Prosnę) i zakład utylizacji odpadów oraz wewnętrzne obwodnice miasta, dzięki którym ulice w centrum są przejezdne. Wyremontowane ulice stanowiące kręgosłup komunikacyjny, ponad 100 ulic osiedlowych oraz ponad 1000 rodzin mieszkających w TBS-ach. A także kaliska onkologia i rozwój szkolnictwa wyższego z dużym udziałem miasta. To tylko te najważniejsze. A porażka? Nie ma żadnej rzeczy, której nie udało mi się zrealizować, a nawet zrobiłem więcej, niż sobie założyłem. Jedynie rewitalizacja miasta przed nami, za pieniądze unijne – ale trzeba umieć po nie sięgnąć.
Czy prezydent, osoba powszechnie znana może swobodnie poruszać się w przestrzeni publicznej? Czy często wychodził pan do restauracji, na zakupy, spacer po ulicach? Jak wtedy reagują ludzie?
- Niektórzy mówią mi, że jestem najbardziej rozpoznawalną osobą w Kaliszu i dzisiaj mogę powiedzieć, że to jest prawda. Dlatego nie mogłem swobodnie poruszać się w przestrzeni publicznej. Oczywiście jest to przyjemne, ale często krępujące. Nie pozwałem sobie np. na wypicie piwa w miejscu publicznym. Na wyjścia do restauracji czy spacer nie miałem nigdy czasu. Ale gdy już gdzieś się pojawiałem, zawsze spotykałem się z sympatią ze strony kaliszan, którzy wielokrotnie witali się ze mną, zaczynali rozmowę. Często mówili mi, że jestem bardzo podobny do prezydenta, a gdy się przedstawiałem, nie ukrywali zdziwienia, że prezydent robi zakupy czy stoi w kolejce w sklepie mięsnym. Wiele osób było np. zaskoczonych, że dobrze znam się na rodzajach mięsa, choć akurat nie widzę w tym nic dziwnego. Teraz myślę, że może częściej powinienem był spotykać się z mieszkańcami w takich sytuacjach, ale zwyczajnie brakowało mi na to czasu. Za to przepraszam!
Jest pan znany z tego, że podczas spotkań publicznych chętnie rozmawia pan z kaliszanami. Często padały trudne pytania, a nawet oskarżenia. Jak nie dać wyprowadzić się z równowagi? W jaki sposób panować nad emocjami swoimi i tłumu?
- Najważniejsze, żeby kochać i szanować ludzi. Wszystko inne jest drobnostką. Wychodzi naturalnie.
Ile godzin dziennie poświęcał pan pracy?
- Około 18. Zaczynałem dzień o godz. 7.00, wracałem z pracy około 18.00, jadłem obiad i siadałem do podpisywania dokumentów, kończąc o 1.00 – 2.00 w nocy. Często jeszcze śniły mi się te dokumenty. Także weekendy spędzałem na służbowych spotkaniach, na które byłem zapraszany. Każdego Sylwestra spędzałem pod ratuszem, w roku brałem dwa tygodnie urlopu. Ale taka praca i nie narzekałem. Lubiłem ją, choć rodzina często miała mi za złe, że na nic nie mam czasu.
Po 12 latach urzędowania prezydentura „wchodzi w krew”. To pewnie stał się sposób życia, a nie zwykła praca. Trudno będzie się panu przestawić na nowe tory zawodowe?
- Zawsze tam, gdzie byłem wcześniej pracowałem na maksimum. To samo będę robił za chwilę, tylko z tą różnicą, że w innym miejscu.
A co będzie pan robił teraz?
- Wróciłem tam, skąd przyszedłem 12 lat temu – do Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Kaliszu. Lepiej przygotowany praktycznie z funkcjonowania samorządu. Sadzę, że nie ma w Kaliszu, ale i w Polsce bardziej doświadczonego pod tym względem nauczyciela akademickiego. Ale to zabierze mi połowę mojego czasu. Resztę zamierzam wykorzystać na coś, co robiłem dawniej z wielkim sukcesem, czyli przygotowywanie młodzieży z chemii na studia medyczne. Około 100 lekarzy i farmaceutów z Kalisza i okolic, do Grabowa włącznie, to moi dawni uczniowie. Część z nich już mnie pyta, czy byłbym gotów uczyć ich dzieci. Jestem przekonany, że uda mi się wykształcić kolejne pokolenie.
Czym się pan prywatnie interesuje? Ma pan jakieś hobby niezwiązane z dotychczasowym zawodem czy wykształceniem? Może teraz będzie miał pan więcej czasu na realizację swoich pasji?
- Już dawno zapomniałem, jakie mam hobby. W wolnych chwilach lubię czytać książki. Wszystko to, co jest interesujące zawsze odkładałem na wakacje. Teraz będę mieć na to więcej czasu. Zamiast 5 przeczytam 15 książek. Może będę szczęśliwszy…?
Dziękuje za rozmowę
Rozmawiał Marcin Spętany, fot. arch. BIM
Napisz komentarz
Komentarze