– Absolutnie kuriozalnym „połykiem”, który osobiście wyciągałem był fragment mięsa z całym zachowanym stawem i dwoma fragmentami kości. Było to tak duże, że w ogóle nie weszło do przełyku, lecz zaklinowało się w gardle i uciskało na krtań pacjenta, powodując u niego duszność – wspomina dr nauk med. Jerzy Manasterski (na zdj.), kierownik Oddziału Otolaryngologicznego w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Kaliszu. – Przypadek ten okazał się na tyle trudny, że nie udało się nam wydobywać tego kawałka żadnym z narzędzi laryngologicznych. Pomogło nam dopiero urządzenie do podtrzymywania pęcherzyka żółciowego, którego na naszym oddziale akurat się nie używa.
W pamięci zapadły lekarzowi także inne niezwykłe operacje, jak wydobywanie śrutu z okolicy nerwu twarzowego, 11 kawałków deski ze ślinianki przyusznej (pacjent wpadł w płot, który roztrzaskał się w drobny mak i wbił pacjentowi w twarz), a także geranium czy czosnku z ucha (w tym drugim przypadku kobieta próbowała sama się leczyć, czosnek w uchu został i zaczął się rozkładać). Większość interwencji lekarzy laryngologów to jednak bardziej przyziemne przypadki, aczkolwiek bardzo niebezpieczne.
Do najczęściej wydobywanych „ciał obcych” należą ości i fragmenty kości. Prawdziwy wysyp tego typu sytuacji następuje w okresie świątecznym, gdy na stołach pojawia się ryba i generalnie duże ilości jedzenia, a człowiek siada do posiłku wygłodniały po wcześniejszym poszczeniu. – Podstawowym błędem jest niedbałe i pospieszne jedzenie, bez skupienia na tym, co się robi i w trakcie mówienia. Gdyby nie to, mielibyśmy 70% pacjentów mniej – mówi Jerzy Manasterski. – Ludzie wkładają do ust i połykają duże kęsy, przez co nie czują znajdujących się w nich ości czy kości, zwłaszcza osoby posiadające protezy. To, że te fragmenty zatrzymują się gdzieś w przełyku to jedno, ale inną sprawą jest fatalny wpływ takiego spożywania posiłków na nasze zdrowie; jeśli dobrze nie pogryziemy pokarmu, pracę zębów musi zastąpić nasz żołądek, przez co proces trawienia przebiega niewłaściwie.
Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że kość czy ość w przełyku może stanowić zagrożenia dla zdrowia, a nawet życia. Zwłaszcza u dzieci, którym rybę przed podaniem należy - jak radzi lekarz – rozgniatać palcem na talerzu. – Gdy jednak taka ość utknie, nie wolno wyciągać jej samemu czy popychać skórką od chleba, co jest powszechnie stosowne, bo można ją wbić jeszcze głębiej, albo co gorsza złamać; wtedy wydobycie takiego małego fragmentu jest jeszcze bardziej trudne – mówi Jerzy Manasterski. – W najgorszym przypadku taka ość może nawet uszkodzić łuk aorty. Taki sam efekt może wywołać połknięcie igły, a nawet źdźbła zboża lub sztywnej trawy.
Co ciekawe: swoją uwagę przy jedzeniu powinniśmy zwrócić również na… liść laurowy. W przypadku przyklejenia się do tylnej ściany krtani, w ciągu 3-4 tygodni potrafi wywołać stany zapalne, grzybiczne i problemy z przełykaniem, a jednocześnie być zupełnie niewidoczny i niewyczuwalny. Przyczyną poważnych skutków zdrowotnych mogą być też owady. Siedzące w uchu czy w nosie, gdzie dostają się np. w nocy, powodują głównie bardzo nieprzyjemne dolegliwości, ale już połknięte mogą być śmiertelnym zagrożeniem. – Zwłaszcza jeśli rowerzysta czy motocyklista jedzie z otwartymi ustami. Wtedy łatwo połknąć np. osę lub pszczołę, która nie dość, że sama w sobie stanowi ciało obce, to jeszcze żądli. Nawet u osób nieuczulonych na jad może spowodować gwałtowny obrzęk przełyku, a jeszcze gorzej, gdy dostanie się dróg oddechowych. Jest to wyjątkowo niebezpieczne zwłaszcza w przypadku dzieci, które mają dużo węższe drogi pokarmowe i oddechowe niż dorosły – uczula doktor Manasterski.
Dzieci to zresztą osobna kategoria pacjentów. Trafiają do szpitala głównie na „własne życzenie”: połykają monety lub małe elementy zabawek, ewentualnie wkładają je sobie do nosa czy uszu. Nierzadko są to koraliki, fasola lub groch albo fragmenty biżuterii. – Podstawowa zasada to nie próbować wydobywać tego samemu – apeluje laryngolog. – Tym sposobem jeszcze głębiej wepchniemy przedmiot i ze zwykłego ciała obcego robi nam się groźne, a jego wydobywanie bardzo bolesne. W dodatku u dzieci takie zabiegi trzeba przeprowadzać w całkowitej narkozie. Dlatego najlepiej od razu zgłosić się do lekarza.
A z tym bywa różnie, bo pacjenci często liczą na to, że owo „ciało obce” wydostanie się na zewnątrz samoistnie. Po pomoc zgłaszają się nawet po dwóch tygodniach. – Utrudnia nam to leczenie, bo nie zawsze mamy pewność, czy ciało obce jeszcze zalega w organizmie, czy też na zdjęciach widzimy jakieś skaleczenia, a poza tym tak długie lekceważenie problemu może powodować dolegliwości zdrowotne – dodaje Manasterski.
Najbardziej ekstremalne przypadki związane są z więźniami. Dziś może rzadziej dokonują samouszkodzeń, ale jeszcze do niedawna była to prawdziwa plaga; „połyki” pozwalały bowiem zamienić na jakiś czas więzienną pryczę na szpitalne łóżko. – Osobiście nie przeprowadzałem tej operacji, ale wiem o kabłąku od wiadra, który mężczyzna włożył sobie do przełyku. Trafił do poznańskiego szpitala – wspomina Jerzy Manasterski. – Spotykałem się natomiast z żyletkami, które zresztą także można oglądać w gablotach na naszym oddziale. Żyletka jest o tyle niebezpieczna, że podczas wydobywania tnie przełyk. Dlatego najpierw trzeba ją połamać, a później wyciągać po kawałku. Są to bardzo trudne zabiegi.
Popularne w środowisku więziennym były do niedawna również śmiertelnie niebezpieczne kotwice lub krzyżaki, czyli dwa skrzyżowane i związane gumką druty, najczęściej sklejone przeżutym chlebem, które po połknięciu rozwierały się i blokowały w przełyku. Współcześnie wśród „cywilnych” pacjentów równie duże zagrożenie stanowią połknięte fragmenty protez zębowych – najczęściej przypadkowo np. podczas wypadku. – Fragmenty te często posiadają haczyki, które wbijają się w przełyk i bardzo trudno jest taki element wyciągnąć – dodaje Jerzy Manasterski.
Anna Miklas-Pęcherz, fot. autor
Napisz komentarz
Komentarze