70 lat temu zakończyła się w Europie II wojna światowa. Konflikt zbrojny, który pochłonął kilkadziesiąt milionów istnień ludzkich odcisnął piętno na wielu narodach. Ci, którzy to przeżyli swoje tragiczne historie przekazywali dzieciom, wnukom i prawnukom. Dziś to w naszej powinności leży ocalenie ich od zapomnienia. Po to, by kolejne pokolenia wiedziały czego świadkami byli ich przodkowie i czego w przyszłości powtórzyć nie można. Dziś przedstawimy fragment opowieści Stanisława Tylczyńskiego, który trzy lata swojej młodości spędził w niemieckiej niewoli.
Pradziadek Tomasza Tylczyńskiego odjechał do niemieckiej niewoli prawdopodobnie takim samym transportem jak ten widoczny na filmie
Zaledwie kilka dni temu członkowie Regionalnej Grupy Historycznej Schondorf w jednym z niemieckich archiwów internetowych odnaleźli archiwalny film, prawdopodobnie z 1939 roku, na którym widać kadry nakręcone m.in.w Kaliszu. (WIĘCEJ O TYM FILMIE PISZEMY TUTAJ). Na ponad godzinnym filmie widać m.in. przemarsz ulicami Kalisza polskich żołnierzy, wziętych do niewoli przez Niemców. Po opublikowaniu go na naszej stronie do redakcji portalu faktykaliskie.pl odezwał się Tomasz Tylczyński, którego pradziadek zginął w niewoli niemieckiej. Do dziś rodzina nie wie gdzie zakończył swoje życie, ale Kalisz opuścił prawdopodobnie w transporcie takim jak ten widoczny na filmie. Podobny los spotkał tysiące polskich żołnierzy.
Więcej szczęścia miał dziadek Tomka, który na przymusowych pracach spędził trzy lata życia. Nam opowiedział swoją historię.
Stanisław Tylczyński po raz pierwszy zdecydował się publicznie opowiedzieć o swojej historii
Stanisław Tylczyński, 89-letni kaliszanin, żyjący dziś w spokojnym otoczeniu rodziny za sobą ma przeżycia, które dla nas brzmią jak nieprawdopodobna opowieść. Jako niespełna dwudziestoletni chłopak trafił do niemieckiej niewoli, w której spędził trzy lata. Swoje przeżycia spisał i do dziś trzymał w szufladzie. Na szczęście jego wnuk – Tomasz Tylczyński wiedziony chęcią poznania historii swojego kraju i swojego rodu namówił dziadka do podzielenia się swoimi zapiskami. Teraz jego historię możecie poznać i Wy.
Nadszarpnięte zębem czasu rękopisy i szkice zostały zeskanowane i zarchiwizowane w naszej redakcji. Dzięki temu uchronimy je przed zniszczeniem
,,W niedzielę rano znów wyszliśmy do pracy. W przerwie poszedłem w las. Pomiędzy drzewami prześwitywało słońce. Uprzytomniłem sobie, że jest Niedziela Palmowa. Pomyślałem, że przed wojną szło się do kościoła, żyło się tymi Świętami. A tu, w Niemczech jest się niewolnikiem. Gdy byłem na samej górze zrobiło się pochmurno, usłyszałem warkot samolotu, który bardzo nisko leciał na lotnisko. Postanowiłem uciec do domu. ‘’
Wojna miała różne oblicza. Jednym z nich była twarz młodego Stanisława. Jakie piętno na niej odcisnęła?
31.07.1941-22.03.1943-2.02.1945
,,Pociąg mknął wwożąc mnie na przymusowe roboty do Niemiec. W nocy zatrzymał się w Breslau: Wrocław. Na stacji było dużo niemieckich żołnierzy w wieku 18-50 lat. Opasłych, dźwigających karabiny, plecaki, bagnety, łopatki, zapasowe buty z gwoździami. Po paru godzinach przywieziono nas do Oker am Harz w góry, gdzie mieliśmy pomieszczenie w murowanej szopie., gdzie znajdowały się jednopiętrowe prycze, dano nam drewniaki. Gdy raz schodziłem po schodach to bym spadł, takie śliskie było to drewno. Na drugi dzień dano nam kilof i łopatę, i poszliśmy do pracy, gdzie każdy człowiek, bez względu na wiek miał do wykopania osiem metrów długi i 1.20, 80 cm.szeroki rów do rur gazowych. Teren był bardzo kamienisty, nieraz skałę wysadzano dynamitem. Praca trwała 10 godzin. Wieczorem dostawaliśmy obiad, który składał się codziennie z brukwi. Był głód. Chleba dostawałem kawałek dziennie z marmoladą. Raz poszedłem do sklepiku, gdzie bez kartek można było kupić sałatkę z liści buraczanych, kartofli i kalarepy.
Okolica była bardzo piękna, lasy. W kwietniu jeszcze sypał śnieg.
20 kwietnia wszedłem na górę i pomyślałem żeby tak jechać do domu, ale to było tylko marzenie.
Na horyzoncie dymiły kominy jakiejś fabryki, bez przerwy startowały i lądowały bombowce niemieckie, w dolinie znajdowało się lotnisko.
W niedzielę poszedłem do jednego Polaka, który pracował w tartaku. Po drodze szedł jeniec radziecki, słaniał się na nogach tak był osłabiony. Na zakręcie była cukiernia, gdzie wszedłem żeby napić się lemoniady. W gablotce były ciastka, ale nieosiągalne, na kartki, dla Niemców. W sztubie u rodaka oglądałem książkę, w której był obrazek jak Pan Bóg stwarza Ziemię. Wziąłem za zgodą Polaka ten obrazek i pomyślałem sobie, że gdy się wojna skończy i powrócę do domu to każę go odmalować na nowo. Panowała cisza. Słychać było tylko szmer wody spadającej na koło. Polak chociaż sam nie miał, poczęstował mnie kawałkiem ciasta. Po wyjściu na drogę zobaczyłem żołnierzy niemieckich, tzw.strzelców górskich, którzy szli na spacer w góry.
W niedzielę rano znów wyszliśmy do pracy. W przerwie poszedłem w las. Pomiędzy drzewami prześwitywało słońce. Uprzytomniłem sobie, że jest Niedziela Palmowa. Pomyślałem, że przed wojną szło się do kościoła, żyło się tymi Świętami. A tu, w Niemczech jest się niewolnikiem. Gdy byłem na samej górze zrobiło się pochmurno, usłyszałem warkot samolotu, który bardzo nisko leciał na lotnisko. Postanowiłem uciec do domu. W nocy wstałem cicho i boso zszedłem po schodach z walizką i z butami w ręku, wszedłem w las. Idąc modliłem się żeby nie zabłądzić. Idąc w lesie po ciemku za światło miałem gwiazdy, szedłem do odległej stacji, na której nigdy nie byłem. Drogowskazem moim był gwizd lokomotyw kolejowych. Po dłuższej wspinaczce stanąłem raptem przed tablicą. Uprzytomniłem sobie, że tu w pobliżu może być lotnisko i wycofałem się pospiesznie. Idąc dalej, orientując się słuchem gwizdu lokomotyw w końcu wyszedłem z lasu i zobaczyłem, ze znajduję się w Goslar, do którego zmierzałem. Po wykupieniu biletu do Berlina pociąg ruszył, by po 20 minutach zatrzymać się w miejscu, z którego zbiegłem. Serce biło mi z trwogi żeby Niemiec nie zaglądał do przedziału. Nie wyglądałem przez okno. Gdy pociąg powoli ruszył odetchnąłem z ulgą. W jakiejś miejscowości była przesiadka. Stałem na peronie, gdy na peron wjechał pociąg sanitarny, który wiózł rannych żołnierzy niemieckich z frontu. Z wyjątkiem mnie na peronie nikogo nie było. Po chwili doszło do mnie dwóch Baruszutzów, którzy mi coś powiedzieli. Nie rozumiałem o co im chodzi, ale domyśliłem się, że trzeba iść na poczekalnię. Miałem rację. Oknem zobaczyłem jak z pierwszych wagonów wynoszono nosze ze zmarłymi żołnierzami, ostatnie wagony zajmowali lżej ranni, którzy wyglądając przez okna spoglądali na nosze.
W Berlinie bilet wykupiła mi Polka z Chińczykiem, który trochę mówił po polsku. Bilet można było kupić tylko mówiąc po niemiecku. Zapadła noc. Jak byłem w drodze do Poznania do wagonu weszło dwóch ss-manów i jeden cywil, sprawdzali dowody. Gdy doszli do mnie i zażądali answes, którego nie miałem domyślili się, że zatrzymali uciekiniera z Rzeszy. Zacząłem płakać. Stojące obok dwie Niemki też zaczęły płakać coś mówiąc do ss-manów. Rozumieli, że jadę do domu, ale nadaremnie. Po spisaniu moich personalii okazało się, że zatrzymano jeszcze dwóch Polaków. Polakom było zabronione jechać pociągiem pospiesznym, w dodatku nie miałem litery ,,P’’. Wysadzono nas w Rietschitz i oddano jednemu banszutzowi, który z wilczurem zaprowadził nas na posterunek policji, gdzie zamknęli nas do aresztu. Po trzech długich dniach, gdy wyprowadzili nas na podwórze byłem tak osłabiony, że się zataczałem.
Czwartego dnia wsadzono nas na ciężarówkę, którą pilnowało dwóch wachmanów, którzy wieźli dwie skrzynki z lemoniadą i dwa piwa. Pomyślałem, że oddałbym dwa dni życia żeby się napić. Pojechaliśmy do jakiś baraków, gdzie po jednej stronie był las sosnowy, po drugiej łąki. Był to Straf Luger Bratz, ogrodzony drutem kolczastym z dwoma wieżyczkami. Był dzień 23 czerwca 1943 roku. Gdy mijaliśmy bramę stojący wachmani umundurowani na czarno (nie były to mundury ss-manów) przywitali nas krzykiem i kijami brzozowymi, które pękały na naszych plecach. W obozie było 5 ss-manów ze służby bezpieczeństwa, mieli mundury felgrau, na rękawach naszyte ,,SD’’, komendant, zastępca polityczny, mówiący po polsku, lekarz i magazynier odzieży.
Na drugi dzień zaczęły się ćwiczenia padnij, powstań, biegiem, przy tym bito nas niemiłosiernie. Przede mną biegł jeniec radziecki, którego wbrew prawu międzynarodowemu też osadzono tu. Po dwóch tygodniach poprzydzielani do kolumn roboczych, pod konwojem wożono nas do pracy. Werk w budowie, Kis Kolona, Majątki Oberszten, Mitlelsztens, Lagowiec, Gumit Fabrik, Stodoła ,,Cirkus Altenchow’’
1. Dobry żołnierz Wermachtu, który codziennie na placu budowy dawał mi dwie sznytki chleba z wędliną. Przez trzy dni później go nie widziałem.
2. Ładowanie lor z piaskiem, obsunięcie góry, Jugosłowianin uratował się cudem
3. Zarządca kazał ugotować grochówkę z wędzonką
Były jeniec I wojny światowej Rosjanin bił nas najwięcej i swoich rodaków
4. W niedzielę przy śmietniku znalazłem skórkę chleba’’
Za pomoc w powstaniu artykułu dziękujemy rodzinie Tylczyńskich, zwłaszcza Panu Stanisławowi Tylczyńskiemu i Panu Tomaszowi Tylczyńskiemu. Dzięki ich uprzejmości być może niedługo zamieścimy dalszy ciąg tej historii.
Katarzyna Krzywda, skany fotografii i dokumentów z prywatnych zbiorów rodziny Tylczyńskich
Napisz komentarz
Komentarze