Stanisław Tylczyński, 89-letni kaliszanin żyjący dziś w spokojnym otoczeniu rodziny ma za sobą przeżycia, które dla nas brzmią jak nieprawdopodobna i straszna opowieść. Jako 14-latni chłopak trafił do niemieckiej niewoli, w której spędził trzy lata.
,,Pociąg mknął, wwożąc mnie na przymusowe roboty do Niemiec. W nocy zatrzymał się w Breslau: Wrocław. Na stacji było dużo niemieckich żołnierzy w wieku 18-50 lat. Opasłych, dźwigających karabiny, plecaki, bagnety, łopatki, zapasowe buty z gwoździami. Po paru godzinach przywieziono nas do Oker am Harz w góry, gdzie mieliśmy pomieszczenie w murowanej szopie, gdzie znajdowały się jednopiętrowe prycze, dano nam drewniaki. Gdy raz schodziłem po schodach to bym spadł, takie śliskie było to drewno. Na drugi dzień dano nam kilof i łopatę, i poszliśmy do pracy, gdzie każdy człowiek, bez względu na wiek miał do wykopania 8 metrów długi i 80 cm szeroki rów do rur gazowych.’’
Pierwsze lata wojny dla młodego Stanisława były bardzo ciężkie. Głód, strach, samotność i niepewność towarzyszy mu każdego dnia, który spędził w obozie pracy. Przyszłość pokazała, że kolejne lata nie będą łatwiejsze.
,,Wywołano moje nazwisko i zaprowadzono mnie do komendanta obozu było ich trzech. Spoglądali na mnie jak wilki. Przestraszony patrzyłem na ich trupie czaszki na czapkach. Dano mi do podpisania jakieś pismo, na którym zobaczyłem swoje nazwisko i wyraz ,,an den konzentratjon Lager’’. Z przestrachu serce zaczęło mi bić mocno.’’
Co spotkało Stanisława Tylczyńskiego? Jak wspomina ostatnie miesiące wojny i powrót do Kalisza? Dziś prezentujemy Państwu jego dalszą historię, którą spisał po latach, w 1977 roku. Opisuje w niej życie w obozie pracy, a potem prace u niemieckiego Bauera.
,,Pewnego razu zrobiono apel wszystkich więźniów, na którym oznajmiono przez tłumaczy, że za ucieczkę został zastrzelony Rosjanin i my wszyscy mamy kolejno przejść obok skrzyni, w której leżał i patrzeć na zabitego. ,,Kto odwróci głowę dostanie 25 kijów’’. Gdy wszyscy przeszli, zatrzymali nas i komendant oznajmił, że każdego to czeka, jeżeli odważy się uciekać. Po 12 tygodniach, w przeddzień zwolnienia, obieraliśmy w piwnicy przy Werku częściowo zgniłą marchew na obiad i okienkiem ujrzałem jadący pociąg towarowy z frontu wschodniego z rozbitymi, na wpół spalonymi czołgami niemieckimi (około 20) i z 5 spalonymi czołgami radzieckimi z gwiazdą czerwoną.
Jednego razu przyjechało auto osobowe, z którego wysiadło dwóch żołnierzy, strzelców górskich i jeden cywil, którzy skierowali się do magazynu odzieży. Po pewnym czasie wyszli. Obok szedł więzień; był to jeden z żołnierzy ubrany już w ubranie więzienne, który został zaprowadzony do murowanego aresztu. Gestapowiec z żołnierzem odjechali. Nieraz jak przechodziłem to spojrzałem na niego, a on spoglądając na mnie, na pewno pomyślał: oto co Hitler robi z ludźmi, nawet zamyka dzieci.
12 września 1943r.
Wywołano moje nazwisko i zaprowadzono mnie do komendanta obozu, było ich trzech. Spoglądali na mnie jak wilki. Przestraszony patrzyłem na ich trupie czaszki na czapkach. Dano mi do podpisania jakieś pismo, na którym zobaczyłem swoje nazwisko i wyraz ,,an den konzentratjon Lager’’ z przestrachu serce zaczęło mi bić mocno. Myślałem, że mnie wywiozą do obozu koncentracyjnego. Pierwszy SS-man pyta mnie po polsku, czy rozumiem, co tu jest napisane. Odpowiedziałem: ,, ich verstehe nicht’’. Powiedział, że jak jeszcze raz znajdę się w obozie to zostanę odesłany do obozu koncentracyjnego. Po czym zawołano jakiegoś cywilnego Niemca i kazano mi z nim iść. Był to okoliczny Bauer, który przyjechał wozem. Wsiedliśmy na wóz i ruszyliśmy. Byłem wolny. Bałem się odwrócić i spojrzeć, bo pomyślałem sobie, że jak się odwrócę i spojrzę, to mogę się powtórnie tam znaleźć. Jechaliśmy dość długo, było pochmurno i mglisto, droga asfaltowa wysadzona była starymi drzewami. W końcu dojechaliśmy do jakiejś wioski Opelwitz. Bauer, ten u którego znajdował się Ukrainiec Henryk, często mnie bił. Był taki podły, że gdy przyjeżdżał z miasta to wszyscy musieli wyjść do wozu, nawet jego żona. Heniek odprzęgał konie, my odprowadziliśmy wóz do stodoły, a żona musiała nieść jego ciężki kożuch. Raz zapytał mnie skąd jestem, odpowiedziałem, że z Kalisza. A on na to: Opatówek Kresis Kalisz.
Pewnego razu w szopie rąbałem drewno i był tam też młody SS-man, który też rąbał drewno. Żona, którego była ewakuowana z Westfali na wieś gdzie nie było bombardowań. Zadałem mu pytanie: ,,Her wo Krieg fertig ale Polen, Russen, Franzosen, Englander nach hause komich’’. SS-man tylko się uśmiechnął pod nosem. Dopiero po wojnie zrozumiałem ten uśmiech. Gdyby Niemcy wygrali wojnę nigdy byśmy nie wrócili do domu, bylibyśmy na zawsze niewolnikami III Rzeszy.
We wrześniu do zbierania kartofli przysłano jeńca włoskiego, niedawnego sojusznika Niemiec. Bauer nawymyślał mu od najgorszego. Kartofle zbierało tez trzech żołnierzy Wermachtu i SS-man po cywilnemu, tylko w czapce z trupią główką.
Bielizny mi nie zmieniano, że w końcu zalęgły mi się wszy, nie mogłem w nocy spać tak mi dokuczały, całe plecy i piersi miałem podrapane. W listopadzie przy kopaniu buraków cukrowych. Jedna Niemka mówiła po polsku powiedziała mi, że wojska ruskie zdobyły Kijów. ,,Nie’’ na to odpowiedziałem, bojąc się prowokacji. Nie wiem, jakie były jej intencje.
W listopadowy słoneczny dzień po południu Bauer polecił mi iść z SS-manem na pole z trutkami pszenicy. ,,On jak zwykle w garniturze, z nieodłączną czapką’’ – pomyślałem. Na polach była późna jesień, było pusto, żyto wzeszło. Sypaliśmy pszenicę do mysich dziur. My niewolnicy III Rzeszy byliśmy żywym towarem, za który przy częstych zamianach urzędnik otrzymywał kaczki, masło, jajka, mięso, mąkę, kury, wędliny. Tak było i ze mną. Zostałem przydzielony do nowego gospodarza.
Zima 1943/44
Były duże mrozy. Bauer zwoził z lasu kilka wozów drzewa, które po porżnięciu piłą rąbałem od rana do wieczora. Był silny mróz, a ja nie miałem ani kalesonów, ani skarpet, nogi owijałem do kolan w stare szmaty. Często patrzyłem na wschodzące słońce i myślałem, że tam jest mój dom.
Raz poza wioską był mecz piłkarski pomiędzy zespołem Polaków z żołnierzami niemieckimi, była to niedziela. Nam Polakom, nie wolno było oddalać się od wioski dalej niż na 2 km. Gdyby ktoś chciał iść do innej wioski musiał zdobyć przepustkę. Na wiosnę, gdy wracałem z pola wozem usłyszałem syrenę z Tibolager i po chwili na niezbyt dużej wysokości zobaczyłem samoloty angielskie. Pierwsza fala liczyła 17 samolotów, a takich fal było 5, łącznie 85 samolotów. Będąc raz na podwórzu usłyszałem wołanie Bauera, pokazał mi nisko lecące samoloty niemieckie. Było ich 88.
Myłem się pod pompą. Spałem w dawnej spiżarni, podłoga była z cegieł, było tam tylko wyrko z desek, na podłogę też położyłem deskę, okienko było małe, zakratowane przy oborze.
6 czerwca 1944r. nastąpiła inwazja na Francję. Często zbierałem małe mapy z terenu walk i chowałem pod gazetę na okienku. Pewnego razu obudził mnie głośny huk. Gdy wyszedłem na ulicę zobaczyłem dwa ciężkie transportery na gąsienicach z dwoma ciężkimi działami. Mieli nocne ćwiczenia przed wyruszeniem na front. Pewnego dnia do południa zobaczyłem idących ulicą wioski kompanię żołnierzy ruskich z karabinami na bagnetach. Ukrainka Tania zawołała: ,,Nasi!’’. Gdy weszli do piwiarni zobaczyłem pod płaszczami ruskimi niemieckie mundury, był to dywersyjny oddział z Pułku Brandenburg, jak się dowiedziałem z pism po wojnie.
W dzień Zielonych Świąt stałem na środku wioski pod drzewem, gdy zawyły syreny. Zobaczyłem masę samolotów amerykańskich czteromotorowych, jak w jednej okrągłej kuli leciały na północ. Naliczyłem ich 124. Po 10 minutach nowa grupa samolotów, tym razem angielskich. Wysoko, srebrzyły się w słońcu, leciały na Wschód. Jak się później okazało bombardowały Poznań, Fabrykę Cegielskiego . 150 samolotów.
Niemcy wysyłali na Front Wschodni ostatnie rezerwy żołnierzy rekonwalescentów, osiemnastolatków. Wysyłali każdego kogo się dało, nawet głupiego Fryca od koni wysłali na front. Gdy go odwoziłem na dworzec to płakał. Być może został z grupą mu podobnych wysłany na zatykanie dziur na OSt-front.
20 lipca 1944 roku Bauer kazał zaprzęgać konie do dwóch wozów drabiniastych i pojechaliśmy 60 km pod starą polską granicę po siano. Było upalnie. Piliśmy czarną kawę. Po nałożeniu siana wieczorem ruszyliśmy z powrotem. Jechaliśmy całą noc, rano dowiedzieliśmy się, że był zamach na Hitlera, którego dokonali generałowie i oficerowie niemieccy. Tymczasem na Froncie Zachodnim Alianci zajęli całą Francję i zbliżyli się do granic Rzeszy, zajmując pierwsze miasto niemieckie. Na początku zimy 1944 roku w lesie, gdy obcinaliśmy gałęzie przyszli do nas żołnierze węgierscy w zielonych mundurach ze skórzanymi pasami. Jeden z Węgrów mówił nawet po polsku, mieli ćwiczenia, koszarowani byli w Tibolager.
16 grudnia ruszyła niemiecka kontrofensywa w Ardenach. Radio i prasa zachłystywały się, że to co Anglicy i Amerykanie zdobywali dwa tygodnie Niemcy odzyskiwali w dwa dni, biorąc do niewoli 7 tysięcy Amerykanów.
Nadszedł styczeń 1945 roku. Jechałem na stację wozem. Choć było mroźno słońce już grzało mi w plecy. Wieczorem poszedłem do Polaków mieszkających na skraju wsi i czytaliśmy gazetę ,,Nowy Kurier Warszawski’’, gdzie pisano, że Alianci oczekują na Wielką Zimową Ofensywę Rosyjską.
12 stycznia 1945 roku ruszyła Ofensywa. Długi sznur wozów uciekających Niemców z Warthegau. Niedziela. Mróz. Śnieg. Cały dzień huk artylerii. Niemka mówi: Kalisch wzięty… Na drogach przy dużych mrozach i zamieciach śnieżnych ze Wschodu ciągnęły na Zachód długie kolumny wozów uciekinierów niemieckich z Warthegau i wschodnich granic Rzeszy. Przypomniałem sobie, jak ja z mamą uciekaliśmy do Tłokini we wrześniu 1939 roku. W nocy świecił księżyc, było ciepło, a oni muszą uciekać zimą w ciężki mróz. Rano uciekała przez wioskę dywizja SS ,,Wiking’’. Każdy z żołnierzy prowadził konie lub muły. Który koń lub muł nie mógł iść SS-mani zabijali go na miejscu, ażeby nie dostały się one w ręce Rosjan. Cała droga zasłana była zabitymi końmi. W pewnej chwili nad kolumną SS-manów ukazały się dwa radzieckie samoloty myśliwskie. Oficer siedzący na koniu krzyknął: ,,Russen flige!’’.
Bauer zaprzągł dwa wozy i uciekł za Odrę. W nocy obudził mnie huk artylerii i grzmot karabinów maszynowych. Nad ranem Skampe zajęli żołnierze radzieccy I Frontu Białoruskiego, gdy tymczasem kolumny pancerne jechały na Crossen do Odry.
Byłem wolny.
Na trzeci dzień ruszyłem na pieszo do Polski. Do domu. 5 lutego zobaczyłem wieże kościołów kaliskich i po przejściu kładki przy Moście Bernardyńskim wróciłem do domu do Kalisza.
Zakończono w sobotę 2 kwietnia, dzień przed Niedzielą Palmową 1977r.’’
Za pomoc w powstaniu artykułu dziękujemy rodzinie Tylczyńskich, zwłaszcza Panu Stanisławowi Tylczyńskiemu i Panu Tomaszowi Tylczyńskiemu.
Katarzyna Krzywda, fot. autor, rys. Dariusz Zydorczyk
Napisz komentarz
Komentarze