Urodził się w przedwojennym Kaliszu, w którym spędził pierwsze lata życia. Przez sąsiadów uważany był za spokojnego i skromnego. W rzeczywistości Bogdan Arnold okazał się brutalnym mordercą nienawidzącym kobiet. Poćwiartowane ciała ofiar milicjanci znaleźli w jego mieszkaniu. W czasie procesu ani razu nie wyraził skruchy. Żałował, że nie zdążył zabić swojej trzeciej żony.
Zamożna rodzina
Bogdan Arnold urodził się w Kaliszu 17 lutego 1933 roku. Był najstarszym z trojga rodzeństwa – miał jeszcze dwóch braci Andrzeja i Jana. Jego rodzice ślub wzięli kilka dni po narodzinach najstarszego syna. Eugeniusz Arnold, ojciec przyszłego sadystycznego mordercy, był lutnikiem. Matka zajmowała się domem.
Uchodzili za zamożną rodzinę. Z kart meldunkowych znajdujących się w Archiwum Państwowym w Kaliszu wynika, że rodzina bardzo często zmieniała miejsce zamieszkania. Dzieciństwo to podwórza kamienic przy ul. Piłsudskiego, Piaskowej (obecnie Jabłkowskiego) i Pułaskiego. Czy już wtedy Bogdan przejawiał skłonności sadystyczne, które z przerażającą siłą ujawniły się w dorosłym życiu? Według ojca, jego pierworodny syn był brutalny od najmłodszych lat.
Ul. Jabłkowskiego 15 - między innymi w tej kamienicy mieszkał w dzieciństwie Bogdan Arnold
O młodości Bogdana Arnolda wiadomo niewiele. Kiedy miał 16 lat, razem z rodziną przeniósł się do Brzegu nad Odrą. Skończył szkołę zawodową – miał problemy z nauką. Mieszkał też w Legnicy i to z tego miasta przeniósł się w 1960 roku do Katowic, „za chlebem”.
Alkohol i sadyzm
Właśnie Katowice stały się miejscem zbrodni, które nawet po latach wywołują odrazę i strach. Wiadomo, że kaliszanin nie miał najmniejszych problemów z poznawaniem kobiet. Miał trzy żony i dwóch synów. Pierwszy raz ożenił się, mając zaledwie 18 lat. Żaden z tych związków - tak oficjalnych, jak i przygodnych znajomości - nie przetrwał próby czasu. Powód był zawsze ten sam: alkohol i sadyzm Bogdana Arnolda.
„Wyzywał mnie od najgorszych. Wiązał ręce i nogi drutem, a do pochwy wkładał butelki po wódce. Dopiero kiedy mnie upokorzył, osiągał satysfakcję seksualną. Bił mnie, katował, a później przytulał i przepraszał. Wtedy osiągał orgazm" – zeznała w czasie procesu jedna z byłych żon, a jej słowa potwierdziły inne kobiety związane Arnoldem. Te, które miały więcej szczęścia niż jego przyszłe ofiary.
Zdjęcie z akt sądowych. W Katowicach Bogdan Arnold mieszkał na poddaszu kamienicy przy ul. Dabrowskiego 14. Wcześniej była to pralnia.
Instynkt brutalnego zabójcy obudził się w Bogdanie Arnoldzie w drugiej połowie lat 60. Kaliszanin był bywalcem katowickich nocnych klubów. Tam poznawał kobiety, które później zapraszał do swojego mieszkania przy ul. Dąbrowskiego 14. W czasie zeznań wszystkie z nich wizyty na poddaszu wspominały jako koszmar. Wśród jego „zdobyczy” były także prostytutki. Jedna z nich stała się pierwszą z ofiar Bogdana Arnolda.
30-letnia Maria B. była szczupłą brunetką, mówiącą ze wschodnim akcentem. Swojego oprawcę zaczepiła w klubie „Kujawiak”. Razem pili alkohol. Później kobieta zaproponowała, by wyszli z lokalu. Wtedy Arnold zaprosił ją do siebie. Już w mieszkaniu na poddaszu kobieta zażądała 500 złotych i to rozwścieczyło mężczyznę, który w czasie procesu zeznał, że liczył na seks za darmo. Nie chciał zapłacić kobiecie, wtedy ta podarła swoją bluzkę i zaczęła szantażować Arnolda, że oskarży go o napaść i gwałt. Wypowiadając te słowa nie wiedziała, jak bardzo są prorocze.
Każda z ofiar została brutalnie zamordowana
"Myślałem , że poszła ze mną z miłości, a nie dla pieniędzy" - mówił później. Między parą wywiązała się kłótnia. Arnold rzucił się na kobietę. "Nie chcąc dopuścić do skandalu, podszedłem do niej i kopnąłem w okolicę zginania kolan, wskutek czego B. zachwiała się. Ja chwyciłem ją przedramieniem od tyłu za szyję i rękę, tę zacząłem zaciskać. Ponieważ B. broniąc się, zadrapała mnie w okolicę nadgarstka, pod wpływem bólu chwyciłem leżący na kuchence młotek murarski, którym uderzyłem ją dwa lub trzy razy w głowę i poczułem, że jej ciało wiotczeje” – zeznawał.
Zwłoki umieszczał w skrzyni przerobionej na wannę. Wnętrzności gotował lub wyrzucał.
Zwłoki schował do tapczanu, a sam rzucił się w alkoholowy ciąg, obmyślając, jak pozbyć się zwłok. Najpierw ciało prostytutki chciał spalić, ale w zwykłym piecu nie było to proste. Dlatego postanowił poćwiartować kobietę.
„Otworzyłem więc przy pomocy noża kuchennego jamę brzuszną, skąd wyjąłem wszystkie wnętrzności, które krajałem na kawałki i spuszczałem otworem kanalizacyjnym" - mówił w trakcie procesu.
Głowę ugotował w garnku. Korpus umieścił w drewnianej skrzyni obitej od wewnątrz blachą. Wszystko zalał wodą z chlorem. Jedno jest pewne: Maria B. była jedyną przypadkową ofiarą Bogdana Arnolda. Kolejne kobiety mordował z zimną krwią.
Następną ofiarę, której nigdy nie udało się zidentyfikować, poznał 12 marca 1967 roku. Tym razem w barze „Mazur”. Scenariusz był podobny, jak w przypadku pierwszej zamordowanej kobiety. Najpierw pili, później padła propozycja pójścia do mieszkania na poddaszu. Arnold znęcał się na swoją ofiarą, bił ją pięściami i batem. Zmuszał do perwersyjnego seksu. Kobieta próbowała się bronić i wzywać pomocy. Wtedy nacisnął pięścią na jej krtań i udusił. Ciało poćwiartował, korpus umieścił w wannie, głowę we wrzątku. Wnętrzności spuścił w toalecie.
Kolejne ofiary sadystycznego mordercy to upośledzone prostytutki, które poznał w kwietniu i maju 1967 roku – Stefania N. i Helga S. Orgie, połączone z biciem, trwały wiele godzin. Obie kobiety zostały uduszone, a ich ciała potraktowane tak samo, jak poprzedniczek, które na swej drodze spotkały mordercę. Ostatnia z zamordowanych nie zmieściła się już w wannie, dlatego zwłoki zabójca zostawił pod oknem. W przypadku trzeciej był tak pijany, że nie potrafił powiedzieć, jak ją zabił. Rano znalazł zwłoki i drut, którym ją udusił. Ostatnia z kobiet, kiedy przekroczyła progi mieszkania swojego przyszłego oprawcy, zorientowała się, że nic dobrego jej tutaj nie spotka. Poczuła smród rozkładających się zwłok i chciała uciekać. Nie zdążyła.
Wejście do mieszkania Bogdana Arnolda. Za tymi drzwiami, które mężczyzna szczelnie obił blachą, doszło do potwornych zbrodni.
Z kawalerki na poddaszu zaczął wydobywać się fetor, a spod drzwi wypełzały ogromne ilości robactwa; właśnie dlatego Arnoldowi nadano później przydomek „Władca Much”. Sąsiedzi coraz bardziej niepokoili się także brakiem obecności Bogdana Arnolda, który po popełnieniu ostatniego morderstwa opuścił swoje mieszkanie i zaczął pomieszkiwać po melinach. U siebie zjawiał się po kryjomu, by przewietrzyć kawalerkę.
Tego widoku nie zapomną nigdy
Zawiadomienie o tym, że w mieszkaniu pod numerem dziewiątym mogło wydarzyć się coś tragicznego, złożył 8 czerwca 1967 roku Walter Rybosz, jeden z mieszkańców kamienicy. Wysłany na miejsce patrol nie mógł wejść przez zamknięte drzwi, dlatego o pomoc poroszono straż pożarną. Strażak spuszczony na linie z dachu wybił okno, ale by wejść do pomieszczenia, z którego wydobywał się odór, potrzebował maski gazowej. Milicjanci, którzy zostali przez niego wpuszczeni, zastanego tam widoku nie zapomną nigdy.
Mieszkanie na poddaszu było niewielką kawalerką bez wygód
"Pod parapetem leżały ludzkie zwłoki w stanie daleko posuniętego rozkładu. W łazience stała duża drewniana skrzynia murarska, obita cynkową blachą. W jej wnętrzu ujawniono kilka ciał. Nie mogliśmy określić płci, ani nawet liczby zwłok. W cuchnącej, rozkładającej się ludzkiej tkance ruszały się tysiące larw, poczwarek, owadów. Spod wanny wystawało owinięte w gazetę podudzie. Weszliśmy do kuchni. Na piecu stał garnek. (...) Na powierzchni gara pływała rozgotowana ludzka głowa. Na stole tykał budzik. Obok niego leżał mokry pędzel do golenia. Nie mieliśmy wątpliwości, że tutaj cały czas ktoś mieszkał" – można przeczytać w protokole milicjantów.
Jeden z garnków, w którym kaliszanin gotował części swoich ofiar, pożyczył od sąsiadki
Przed kamienicą stał tłum gapiów. Wśród nich był także Bogdan Arnold. Kilkanaście minut później uciekł. Przez tydzień ukrywał się na hałdach węgla w Wełnowcu. Milicja od razu wytypowała sprawcę. Poszukiwania były intensywne. Na drogach wyjazdowych z Katowic zarządzono blokady dróg, portret poszukiwanego można było zobaczyć w telewizji i prasie. Brutalny morderca sam zgłosił się na milicję 14 czerwca i już w czasie pierwszego przesłuchania przyznał się do zabicia czterech kobiet. Ze szczegółami opisywał, co działo się w jego niewielkim mieszkaniu przy ul. Dąbrowskiego na katowickich Bogucicach. Zdradził też, że jedna z jego ofiar zdołała uciec. Kobietą, która miała dużo szczęścia była Ludmiła G., która do mieszkania Bogdana Arnolda trafiła 22 października 1966 roku.
"Nie zastanawiałem się nad tym, czy tę kobietę przyprowadziłem po to, by odbyć z nią stosunek, czy po to, aby ją zamordować. Cel miałem zawsze ten sam - wyżyć się i mordować" - mówił Arnold. Ludmiła G. uciekła. Udało się, ponieważ Arnold był tak pijany, że zasnął. Rano naga kobietę siedzącą na schodach znaleźli sąsiedzi. Złożyła nawet zawiadomienie na milicji, ale nikt nie słuchał prostytutki.
Dlaczego mordował?
Źródłem jego nienawiści do kobiet miały być żony i nieudane małżeństwa. "Na moje zachowanie miało wpływ szereg okoliczności, począwszy od mojego pierwszego, nieudanego małżeństwa. Potem to wszystko narastało, aż znalazło swoje odzwierciedlenie w październiku 1966, kiedy to dopuściłem się pierwszego morderstwa" – zeznawał Arnold. W czasie śledztwa okazało się też, że otruł jedną z swoich żon. Badania psychiatryczne, którym był poddany w szpitalu w Grodzisku Mazowieckim potwierdziły, że miał skłonności psychopatyczne, a w momencie popełniania zbrodni był świadom swoich czynów. Gwałty i wymyślne, sadystyczne tortury pozwalały osiągnąć mu satysfakcję, także seksualną.
„W toku aktualnych badań, obserwacji i zebranej dokumentacji dodatkowej nie dostrzeżono objawów mogących świadczyć o istnieniu procesu psychotycznego. Pacjent przeczył omamom, jego wypowiedzi nie nosiły cech urojeniowych, zachowanie w życiu codziennym nie nasuwało podejrzenia, by je dyssymulował. Sugerowana przez niego nienawiść do kobiet, mająca być motywem zarzucanych mu czynów, co mogłoby nasuwać podejrzenie zaburzeń psychicznych, nie znajduje potwierdzenia" – można przeczytać w dokumentacji medycznej Bogdana Arnolda. - "Był zawsze nieprawdomówny i nieszczery. Nigdy nie wyrażał żalu i nie dostrzegano u niego wyrzutów sumienia za czyny, jakich dokonał. Wszystko wskazuje na psychopatyczne, niedostateczne wykształcenie uczuciowości wyższej. (...) Od 1952 roku nadużywał alkoholu, zwłaszcza w ostatnim okresie. Nie można wykluczyć możliwości, że alkohol wpłynął w pewnym stopniu na pogłębienie się cech psychopatycznych osobowości".
Szczątki znalezione w mieszkaniu kaliszanina
Proces ruszył 3 marca 1968 roku w Sądzie Wojewódzkim w Katowicach. Obrona wskazywała, że sadyzm, ekshibicjonizm, masochizm, skłonności do samogwałtu i czerpanie przyjemności z cierpienia ofiar były przejawem poważnej choroby psychicznej. Obrońca Bogdana Arnolda chciał przeprowadzenia ponownych badań psychiatrycznych. Jednak sąd nie zgodził się na przedłużanie procesu. Oparł się na zeznaniach byłych kobiet oskarżonego oraz zeznaniach ojca Eugeniusza Arnolda, który przyznał, że syn od dziecka przejawiał sadystyczne zapędy.
Sześć dni później zapadał wyrok. Brutalnego i wyzutego z ludzkich uczuć mordercę skazano na trzykrotną karę śmierci oraz dożywotnie pozbawienie wolności. Wyrok wykonano 16 grudnia 1968. Mężczyzna nawet wtedy nie wyraził skruchy. Przed śmiercią poprosił jedynie o papierosa.
Agnieszka Walczak, zdjęcia autor, źródła:
Jarosława Stukana: Polscy seryjni mordercy, wyd. Prometeusz 2009 rok
Mordował prostytutki i mieszkał z ich zwłokami - historia seryjnego mordercy, Bogdana Arnolda,www.wiadomosci.gazeta.pl, 08.03.2012
Seryjni mordercy - „Władca Much”: opowieść o Bogdanie Arnoldzie, Discovery Historia, emisja: 06.04.2012 roku
Napisz komentarz
Komentarze