Reklama
niedziela, 24 listopada 2024 01:10
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Alodia czy Alice? Tak SS-mani germanizowali dzieci w Kaliszu

Blond włosy, jasne oczy, odpowiedni kształt nosa, właściwy obwód głowy, inteligencka rodzina. Od tych cech zależało, czy SS-mani z bezlitosną konsekwencją spróbują zniszczyć tożsamość polskich dzieci. Spróbują, bo nie w każdym przypadku im się to udało. Jednym z nich jest historia Alodii Witaszek, która jako mała dziewczynka przeszła germanizację w obozie w Łodzi, w Gaukinderheim w Kaliszu, w Lebensborn w Połczynie, by na koniec trafić do niemieckiej, bezdzietnej rodziny. Gdyby nie splot różnych wypadków, dziś byłaby Niemką - Alice Wittke.
Alodia czy Alice? Tak SS-mani germanizowali dzieci w Kaliszu

Alodia i jej niemiecka Mutti

Ta historia pokazuje, jak rodzinne dramaty, spowodowane II wojną światową, mogą mimo wszystko zaowocować dobrem, miłością i szacunkiem. Losy Alodii Witaszek i jej rodziny to gotowy scenariusz na film. Na temat jej historii powstał głośny reportaż Włodzimierza Nowaka „Obwód głowy”, a później spektakl w Teatrze Nowym w Poznaniu o tym samym tytule. W piątek, 29 kwietnia Alodia Witaszek gościła w Centrum Edukacyjnym Sióstr Nazaretanek, gdzie w czasie II wojny światowej  mieścił się Gaukinderheim – obóz germanizacyjny dla dzieci.

Alodia Witaszek obecnie

Państwo Witaszkowie

Jest wiosna 1939 roku. Poznań. Piękna willa z ogrodem, samochód, służba. Spokojne, dostatnie i bardzo szczęśliwe życie. 31-latkowie, Franciszek i Halina Witaszek to młode małżeństwo z trójką córeczek: Mariolą, Iwoną i Alodią. Najstarsza Mariola ma 5 lat, najmłodsza Alodia 1,5 roku. Za niecałe 3 lata głowa Franciszka pływać będzie w słoju z formaliną, a Halina na świat patrzeć będzie zza kolczastego drutu w obozie w Auschiwtz. Co stanie się z dziećmi?

Franciszek jest z wykształcenia lekarzem, ale nie leczy pacjentów. Pochłania go nauka. Zaczyna pisać pracę habilitacyjną. Pracuje jako asystent w Zakładzie Higieny i w Zakładzie Mikrobiologii Lekarskiej Uniwersytetu Poznańskiego. Specjalizuje się w higienie i medycynie społecznej. Zakłada fabrykę Catgut Polski produkującą pierwsze polskie struny chirurgiczne. Jest twórcą m.in. clarovacu, środka do wieloletniego konserwowania owoców i warzyw.

Wybucha wojna. W październiku na świat przychodzi czwarta córeczka, Daria. Franciszek z powodu wady serca nie podlega służbie wojskowej. Postanowia walczyć w inny sposób, wykorzystując swoją wiedzę naukowca. Żona o jego planach i dalszej podziemnej działalności nic nie wie.

Trucizna w kawie

Franciszek decyduje się na otwarcie praktyki lekarskiej. Do pacjentów dojeżdża rowerem. Komunikacja miejska jest tylko dla Niemców. Potajemnie szczepi Polaków przeciw chorobom zakaźnym, ubogich leczy za darmo, odbiera porody. Zyskuje ogromny szacunek mieszkańców Poznania, którzy szybko nazywają go „drugim Marcinkowskim” (Karol Marcinkowski był sławnym poznańskim lekarzem, społecznikiem, uczestnikiem Powstania Listopadowego). W tym czasie rodzi mu się jedyny syn, Krzysztof.

W połowie 1940 roku rozpoczyna działalność podziemną. Powstaje Pierwsza Komenda Poznańskiego Związku Walki Zbrojnej (ZWZ). Rozkazem płk. Roweckiego z ZWZ wyodrębniony zostaje Związek Odwetu jako osobny pion sabotażowo-dywersyjny. Witaszek zostaje Pierwszym Szefem Związku Odwetu Okręgu Poznań. Przez niemal dwa lata Franciszek krzyżuje Niemcom szyki. Przeprowadza wraz ze swoim zespołem spektakularne akcje.

W piwnicach prywatnych domów powstaje sieć kilku laboratoriów. To tu młodzi naukowcy tworzą bomby wysadzające później niemieckie pociągi z amunicją i żywnością, szczepionki wywołujące choroby dla koni wykorzystywanych przez Wehrmacht czy substancje niszczące silniki gestapowskich pojazdów. Najbardziej skupiano się jednak nad truciznami, które miały zabić wysokich rangą niemieckich żołnierzy. Początkowo Franciszek Witaszek ma wątpliwości: przecież to podstępne zabicie człowieka. Udaje się więc na rozmowę do biskupa pomocniczego poznańskiej archidiecezji. - Gdy naród jest mordowany, musi się bronić wszystkimi możliwymi środkami, nawet trucizną – miał odpowiedzieć mu duchowny.

Franciszek Witaszek

Podczas jednej z największych akcji kelnerzy poznańskiej restauracji do kawy przygotowanej dla oficerów Abwehry dosypują śmiertelny proszek. Nazajutrz umiera czterech Niemców. Gestapo od razu domyśla się spisku. Zaczyna się śledztwo, sekcje zwłok, przeszukiwania. Badania wykazują, że w płynach były bakterie duru i wąglika. Dzięki informacjom od folksdojczów SS-manom udaje się rozpracować grupę tzw. witaszkowców. 24 kwietnia 1942 roku aresztują Franciszka wraz z żoną i kilku innych naukowców. Po kolejnych dniach mają już wszystkich – cała siatka konspiratorów liczyła 36 osób. Halina zostaje wypuszczona do domu.

Praca dla III Rzeszy albo śmierć

Wszyscy zostają osadzeni w poznańskim Forcie VII. Przez kilka miesięcy są torturowani. Wszelkimi metodami wyciągane są od nich informacje o ich sabotażowej działalności. - W maju 1942 r. Witaszek jest tak skatowany przez gestapo, że na jego plecach widać wystające, zaropiałe kłykcie kręgosłupa – czytamy w reportażu Toksyny nur für Deutsche w „Gazecie Wyborczej”. W końcu pada propozycja: przeprowadzisz się z rodziną do III Rzeszy i będziesz dla niej pracować albo czeka cię śmierć. Franciszek Witaszek wybiera to drugie.

8 stycznia 1943 roku grupa 36 naukowców  i konspiratorów zostaje stracona w Forcie VII przez powieszenie. Czterem osobom, w tym Witaszkowi, Niemcy obcinają głowy i wkładają je do słojów z formaliną. III Rzesza chce zbadać mózgi polskich naukowców. Głowy pochowane zostają w listopadzie 1945 roku na Cytadeli Poznańskiej.

Franciszek ginie w wieku 35 lat. Przed samą egzekucją wszyscy się dowiadują, że ich rodziny niebawem także zostaną zamordowane.

Obóz

Niemcy zajmują willę Witaszków i wysiedlają matkę z pięciorgiem dzieci do dwupokojowego mieszkania na Łazarzu. Halina w 1943 roku trafia do obozu Auschwitz-Birkenau. W domu zostaje piątka małych dzieci. Najstarsza Mariola ma 8 lat, najmłodszy Krzyś rok. Rodzina postanawia ukryć dzieci. Daria i Alodia zostają u krewnych w Poznaniu, najmłodszego Krzysia bierze do siebie wuj Zygmunt z Ostrowa Wielkopolskiego. Dwie najstarsze dziewczynki, Mariola i Iwona trafiają do Kielc. 

W lutym 1943 roku wujostwo opiekujące się Darią i Alodią dostaje wezwanie na policję: mają przyjść z dziećmi, by zbadać ich „przydatność rasową”. Badania te miały przejść wszystkie dzieci naukowców straconych we Forcie VII. Po badaniach Darię i Alodię przewieziono do obozu przejściowego w Poznaniu. Resztę rodzeństwa udało się krewnym skutecznie ukryć. Po paru dniach dziewczynki trafiły do jedynego obozu koncentracyjnego dla dzieci i młodzieży w Łodzi. Tu czekało na nie piekło.

- W obozie przebywały dzieci w wieku od 2 do 16 lat. To było jedno z najstraszniejszych miejsc. Byłyśmy tylko dziećmi, bez rodziców, bez żadnych opiekunów. Kapo było bardzo ostre, pracowali w nim więźniowie, którzy wykonywali rozkazy SS-mańskie. Kiedy nie wykonali jakiegoś rozkazu, sami ginęli. W obozie były wieczne krzyki, hałasy. Rano bardzo wcześnie odbywały się apele. Należało ustawić się w szeregu. Musieliśmy kolejno odliczać, po niemiecku. Przebywały tu dzieci  różnych narodowości: rosyjskie, czechosłowackie – opowiada Alodia. - Racje żywnościowe były takie same, jak dla dorosłych. Czarna kawa na śniadanie i skibka chleba. Dziecko nie zdawało sobie sprawy, że nie może zjeść tego chleba od razu, tylko musi go sobie podzielić na cały dzień.

Alodia z siostrą Darią

Spaliśmy w barakach, pod bardzo cieniutkim kocem na słomianych siennikach. Baraki nie były szczelne. Było bardzo zimno. Dzieci nie mogły znieść rozstania z rodzicami. Bardzo szybko chorowały, dużo dzieci moczyło się. Kiedy należało je oczyścić, kapo  brało je na zewnątrz i zimną wodą je obmywano. Dzieci nie miały strojów obozowych, bo każde dziecko było innego wzrostu. Mieliśmy na sobie to, z czym przyszliśmy. W mokrych ubrankach dzieci szybko przeziębiały się i umierały. Starsze dzieci pracowały: gotowały posiłki, prały, reperowały odzienie żołnierskie, obuwie – kontynuuje Alodia.

Wiele dzieci rano znajdowano na drucie kolczastym, w którym płynął prąd. Wolały śmierć.

Gaukinderheim w Kaliszu niczym komnaty z Harrego Pottera

Po około 8 tygodniach przebywania w łódzkim obozie, Daria i Alodia trafiają do Gaukinderheim w Kaliszu. Był to obóz germanizacyjny dla dzieci. Mieścił się w budynkach klasztoru Reformatów przy ul. Śródmiejskiej (obecnie klasztor Sióstr Nazaretanek). Trafiały tu dzieci polskie, które zostały wybrane pod kątem przydatności rasowej. Oznaczało to - według hitlerowców - że nadają się do zniemczenia i uczynienia z nich pełnowartościowych obywateli Rzeszy. Początkowo dzieci "cenne rasowo" wybierano spośród wychowanków domów sierot, których rodzice zginęli, zostali straceni lub wysłani do obozów. Później dzieci były po prostu odbierane rodzicom. Za każde polskie słowo bito. Sprzeciw wobec tych zasad kosztował życie 14-letniego Zygmunta Światłowskiego. Chłopiec nie chciał mówić po niemiecku i nieustannie podkreślał, że jest Polakiem. Kierowniczka Johanna Zander pchnęła go na niezabezpieczoną instalację elektryczną, dziecko zmarło natychmiast.

Dziewczynka z ośrodka germanizacyjnego w Kaliszu. Fot. Archiwum Państwowe w Kaliszu

Alodia wraz z młodszą siostrą były tu 2-3 miesiące. - Tutaj warunki wcale nie były lepsze w porównaniu z obozem w Łodzi. Panował tak samo ogromny reżim. Siostry zakonne były Niemkami. Hitler zlecił im, by wpoiły nam, że jesteśmy sierotami, że zawsze byliśmy Niemcami, ale mieszkającymi w Polsce i musimy mówić po niemiecku. Zmieniono nam imiona i nazwiska. Ja miałam się od teraz nazywać Alice Wittke. Gdy dziś próbuję przypomnieć sobie mój pobyt w Gaukinderheimie przed oczami ukazują mi się wielkie komnaty z krzyżowymi sufitami, niczym z Harrego Pottera. Wszystko tu było takie bure i szare – opowiada Alodia.

W czasie pobytu w Kaliszu, 5-letnia wówczas Alodia zachorowała na dyfteryt. Jako cenne dla III Rzeszy dziecko wysłano ją do szpitala. Jej łóżko podpisano zmienionym już nazwiskiem, Alice Wittke. - Żeby mnie odratować, należało wykonać tracheotomię. Nie mogłam rozmawiać, ale słyszałam o czym mówiono w sali. Jeszcze w tym okresie, po 4 miesiącach pobytu w obozie i w Gaukinderheimie, rozumiałam bardzo dobrze mowę polską i równocześnie mowę niemiecką. Kiedy wyjęto mi te rurki, powiedziałam paniom, że mam tu blisko wujka Zygmunta Muszyńskiego, w Ostrowie Wielkopolskim. Jedna z pań odwiedzających swoją chorą krewną zaczęła domyślać się, że może jestem córką doktora Witaszka. Pojechała do Ostrowa do mojego wujka, którego bardzo dobrze znała i powiedziała mu o wszystkim. Zaczęły się jego starania o uwolnienie mnie i Darii z Gaukinderheimu. W zamian za kosztowności ogrodnik obozu miał nas wydać wujkowi. Jednak gdy nasz krewny przyjechał w styczniu 1944 roku zrealizować ten plan, nas już nie było – opowiada Alodia.

Dzieci z ośrodka germanizacyjnego w Kaliszu

Źródło życia

- Wysłano nas do Lebensborn w Połczynie. Lebensborn to po polsku: źródło życia. Tę instytucję założył Himmler w 1935 roku. Miała ona pomagać kobietom w ciąży, których dzieci pochodziły z nieprawego łoża – wyjaśnia Alodia. Szybko jednak placówki Lebensborn stały się fabrykami ludzi. Lebensborn w założeniach miał stworzyć odpowiednie warunki w sieci swoich ośrodków do „odnowienia krwi niemieckiej” i „hodowli nordyckiej rasy nadludzi” poprzez odpowiednią selekcję kobiet i mężczyzn przeznaczonych do rozmnażania. Niemcy tracili na wojnie wielu żołnierzy. Wprowadzono zatem zasadę, że każdy młodzieniec zanim pójdzie walczyć, musi spłodzić z jakąkolwiek kobietą dziecko. Po klęsce stalingradzkiej Himmler zarządził, by żołnierz frontowy dostawał specjalny urlop prokreacyjny, pod warunkiem, że jego żona ma właśnie płodne dni.

Ośrodki Lebensborn zajmowały się również germanizacją dzieci „przydatnych rasowo”. Przymusowo zgermanizowano według różnych szacunków od kilkudziesięciu do 200 tysięcy dzieci, głównie z okupowanych krajów Europy Wschodniej. Później przekazywano je do adopcji niemieckim rodzinom.

Dwie mamy

Po kliku miesiącach pobytu w Lebensborn w Połczynie-Zdrój po Alodię przyszła Niemka. Chciała zabrać też Dorę (Darię) młodszą siostrę Alodii, ale dziewczynka była już przeznaczona dla rodziny z Austrii. 6-letnia Alice zamieszkała z nową mamą, Luise Dahl w Standalu pod Berlinem. Mąż Luice trafił do obozu jenieckiego. Nie mogli mieć dzieci. Kobieta chorowała na raka. Alice nic nie brakowało. Była rozpieszczana przez swoją Mutti.

W maju 1945 roku po blisko 3 latach spędzonych w obozach Oświęcimiu i Ravensbrueck do domu wraca Halina Witaszek. Dopiero teraz dowiaduje się, że jej mąż został stracony, a po dwóch córeczkach ślad zaginął. Halina rozpoczyna intensywne poszukiwania. Zdjęcie Alodii i Darii trafia do instytucji poszukującej polskich dzieci. W listopadzie 1947 roku fotografie widzi Luise Dahl. Nie waha się: Alice powinna wrócić do swojej biologicznej matki. 9-letnia Alice-Alodia po kilku dniach stoi w drzwiach domu rodziny w Ostrowie, gdzie mieszkała jej matka wraz z trojgiem dzieci. Młodsza Daria wróciła miesiąc później.

Rok 1947. Rodzina Witaszków: matka i jej dzieci, znowu razem

Dziewczynki nie potrafiły odnaleźć się w nowej, polskiej rzeczywistości. W Niemczech i w Austrii żyły dostatnio, tu czekała na nie wielka bieda. Nie potrafiły mówić po polsku. W szkole im z tego powodu dokuczano. Na tyle było im źle, że planowały uciec do swoich niemieckich rodziców. Z czasem jednak wszystko szło ku lepszemu.

Alodia utrzymywała kontakt ze swoją Mutti. Odwiedzała ją dwa razy do roku. W 1969 roku Luise Dahl przyjechała do Polski, by spotkać się z Haliną Witaszek. Kobiety bardzo się polubiły, pisały do siebie listy. Luise zmarła w 1971 roku, jej mąż 9 lat później. Matka Alodii odeszła w 1985 roku.

 

Agnieszka Gierz, fot. autor, Archiwum Państwowe w Kaliszu, zdjęcia z archiwum Państwa Witaszków dzięki uprzejmości autora strony Historia Żychlina zychlin-historia.com.pl

Tekst powstał na podstawie: rozmowy z Alodią Witaszek-Napierałą i jej opowieści w Centrum Edukacyjnym Sióstr Nazaretanek 29 kwietnia 2016 roku; tekstów: „Obwód głowy” Włodzimierza Nowaka opublikowanego na portalu wyborcza.pl i „Toksyny nur für Deutsche” Piotra Bojarskiego opublikowanego na portalu wyborcza.pl, Historia córki dr. Franciszka Witaszka – strona Historia Żychlina zychlin-historia.com.pl; Gaukinderheim w Kaliszu – wystawa online Archiwum Państwowego w Kaliszu.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
zachmurzenie umiarkowane

Temperatura: 1°C Miasto: Kalisz

Ciśnienie: 1022 hPa
Wiatr: 20 km/h

OSTATNIE KOMENTARZE
Autor komentarza: KaliszaninTreść komentarza: Linię kolejową CPK to niech sobie wybuduje przez Wolicę - to go tam chłopi na widłach wyniosą. Szkodnik taki sam jak ten ruski agent maciora, ale parcie do koryta to ma przeogromne - widać do dokładnieData dodania komentarza: 23.11.2024, 16:49Źródło komentarza: W Sejmie o Kaliszu. „Paskudne łapy”, „mój projekt jest lepszy”Autor komentarza: ha ha haTreść komentarza: jeszcze poseł z Wolicy wybuduje im tam linię kolejową CPK - i to wszystko dla ich dobraData dodania komentarza: 23.11.2024, 16:45Źródło komentarza: Wznoszą się mury. Nowe biurowce na granicy z KaliszemAutor komentarza: wyborca PiS-uTreść komentarza: A ja chcę, żeby Autostrada A2 przebiegała przez Kalisz - to jest skandal, że przez Kalisz nie przebiega Autostrada A2 i nie łączy go z Toruniem i z lotniskiem CPK / SrePepeKa !!!Data dodania komentarza: 23.11.2024, 15:54Źródło komentarza: W Sejmie o Kaliszu. „Paskudne łapy”, „mój projekt jest lepszy”Autor komentarza: EstebanTreść komentarza: To jest właśnie ograniczone umysłowo myślenie wyborców KO. Jak ktoś śmie wytknąć im butę i niekompetencję to od razu musi być z PIS-u. Mam gdzieś PiS, nie głosuję już od dawna w wyborach partyjnych. Jeśli jesteś wyborcą blondyny to po prostu przeproś za to jaką osobę wprowadziłeś do Sejmu.Data dodania komentarza: 23.11.2024, 15:33Źródło komentarza: W Sejmie o Kaliszu. „Paskudne łapy”, „mój projekt jest lepszy”
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
OPERATOR MASZYN (tokarz, szlifierz, frezer) OPERATOR MASZYN (tokarz, szlifierz, frezer) WSK "PZL-KALISZ" S.A. zatrudni pracownika na stanowisko: OPERATOR MASZYN (tokarz, szlifierz, frezer). Do zadań pracownika będzie należeć: Realizacja zadań zgodnie z dokumentacją techniczną Obsługa obrabiarek skrawających Kontrola detali przy użyciu narzędzi pomiarowych Przestrzeganie procedur jakościowych i zasad BHP Od kandydatów oczekujemy: Wykształcenie techniczne Umiejętność pracy z dokumentacją techniczną Praktyczna znajomość przyrządów i metod pomiarowych Znajomość podstaw obróbki skrawaniem Mile widziane doświadczenie na podobnym stanowisku Nastawienie na wysoką jakość pracy Gotowość do pracy zmianowej Rodzaj umowy o pracę: umowa o pracę Miejsce pracy: Kalisz W zamian oferujemy: Wdrożenie do pracy Stabilne zatrudnienie na podstawie umowy o pracę Długoterminowe perspektywy Satysfakcjonującą pracę w przyjaznej atmosferze Pakiet socjalny Aplikację można składać osobiście w siedzibie firmy: WSK "PZL-KALISZ" S.A. ul. Częstochowska 140, 62-800 Kalisz lub przesłać na e-mail: [email protected] W aplikacji prosimy o umieszczenie klauzuli: Na podstawie art. 7 ust. 1 Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (Oz. Urz. UE.L Nr 119, str. 1), dalej "ROOD": oświadczam, iż wyrażam zgodę na przetwarzanie przez Wytwórnię Sprzętu Komunikacyjnego"PZL-KALISZ" S.A. z siedzibą w Kaliszu (62-800) przy ul. Częstochowskiej 140, zwaną dalej WSK "PZL-KALISZ" S.A., moich danych osobowych zawartych w aplikacji w celu rekrutacji na stanowisko: PRACOWNIK PRODUKCYJNY Informacja dla kandydatów do pracy w Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego "PZL-KALISZ" S.A. znajduje się pod adresem Polityka RODO ( wsk.kalisz.pl ) Zastrzegamy sobie możliwość kontaktu tylko z wybranymi kandydatami.
Reklama