Zanim powiemy o wielkim cmentarzysku, jakim jest ten rejon miasta wspomnimy ostatnią wielką pandemię, która zapisała się czarnymi zgłoskami w historii Kalisza. Najprawdopodobniej była to przyniesiona przez carskich żołnierzy tłumiących powstanie listopadowe cholera. Ile osób zmarło? Według historyków ponad połowa chorych, chociaż z mieszkańcami Królestwa Polskiego, w którym żyło wtedy prawie 4 miliony osób, obeszła się łaskawie. Według statystyk zmarło ponad 13 tysięcy, kiedy w niewiele ludniejszej Galicji ponad 100 tysięcy ludzi. A takie epidemie zdarzały się dość często.
Ciała na ulicach
Łatwo sobie wyobrazić, że przy tak dużej śmiertelności problemem było chowanie zmarłych, a na ulicach rozgrywały się dantejskie sceny. Ludzie omijali się szerokim łukiem, a nawet uciekali z miast, w których szalała cholera. Władze kolejnych radziły sobie jak mogły, by uspokoić mieszkańców. – Adam Chodyński, kaliski prawnik, historyk i regionalista w swoich wspomnieniach pisze, że większości katarynki kojarzą się z czymś wesołym. Jemu z czasów dzieciństwa katarynka kojarzy się ze śmiercią pustoszącą miasto – opowiada Maciej Błachowicz, historyk specjalizujący się w tematyce funeralnej. – Dlaczego? Władze miasta, żeby trochę rozweselić mieszkańców, nakazały grać na katarynkach.
Jednak dźwięki tych urządzeń nie mogły zamaskować widoku, na jaki każdego dnia pandemii byli narażeni mieszkańcy. Zmarli w białych całunach byli wystawiani przed domy, skąd zwłoki były zbierane i wywożone na cmentarz. Obrazki trochę jak z „Pachnidła” Patricka Süskinda. – Wtedy pochówek wyglądał zupełnie inaczej niż teraz. Ciała były wrzucane do grobów i zalewane wapnem na specjalnie stworzonym cmentarzu, który w Kaliszu powstał w okolicach dzisiejszej ulicy Cmentarnej. O tym, że jest tam miejsce pochówku ofiar pandemii świadczył jedynie drewniany płot. Obecnie przypomina o tym krzyż, który jest na tej ulicy – wyjaśnia Maciej Błachowich i dodaje, że w połowie XIX wieku nikt nie przykładał emocjonalnej wagi do śmierci kogoś z rodziny, czy najbliższego grona znajomych. - Ludzie dawnych wieków mieli bardzo dużo obojętności do śmierci, byli z nią oswojeni, więc tak bardzo się nią nie przyjmowano. Dla nas to są traumatyczne przeżycia, a w tamtym czasach ludzie bardziej bali się o swoje własne życie, niż drugiego człowieka. Jego śmierć przyjmowali obojętnie.
Szczątki znalezione przy Rogatce to ofiary pandemii?
Stąd próba ochrony własnego życia i izolowanie się przed innymi, strach przez zarażeniem, a nawet ucieczki z miasta. I tym miały zaradzić melodie kataryniarzy – znajoma sytuacja? Wspomniany cmentarz, który w XIX wieku był poza granicami miasta, w pamięci kaliszan zapisał się jako „cholerynka”. I nie jest to jedyne miejsce pochówku osób, które zmarły w wyniku panoszących się po świecie chorób. Wcześniej ich ofiary grzebano wokół szpitali, które trudno nazwać lecznicami. Były to raczej przytułki, w których czekało się na swój koniec.
W Kaliszu funkcjonowały dwa takie miejsca: Świętego Ducha na obecnym placu Kilińskiego oraz Świętej Trójcy przy Rogatce. – Potwierdzeniem tego, że chowano wokół tych przytułków zmarłych na choroby zakaźne, są choćby szczątki znalezione w czasie trwającego remontu budynku na tyłach przychodni – przypomina niedawne odkrycie budowlańców Maciej Błachowicz. – Prawie ze stuprocentowa pewnością można stwierdzić, że są to kości ofiar jedne z zaraz, które do XVIII wieku nawiedziły Kalisz. Ten teren, jak i plac Kilińskiego, to wielkie cmentarzyska. Pisał też o tym wspomniany już Adam Chodyński, więc można z dużą dozą prawdopodobieństwa przyjąć, że są to szczątki ofiar jedne z epidemii WIĘCEJ.
Tym bardziej, że wtedy zmarłych z powodów naturalnych chowano na cmentarzach. A takie wtedy istniały wokół kościołów, co też potwierdzają prowadzone badania archeologiczne lub znaleziska w czasie prac budowlanych WIĘCEJ.
AW, fot. MIK
Napisz komentarz
Komentarze