Był 6 grudnia 2014 roku. Tego dnia w szpitalu przy ul. Toruńskiej w Kaliszu na świat przyszedł chłopiec. Piętnaste, a może nawet szesnaste dziecko w mieszkającej na terenie południowej Wielkopolski rodzinie. Większość jego starszego rodzeństwa trafiła do adopcji. Tak było w przypadku 8-letniego dziś Miłosza i 5-letniego Alana. Chłopcy od razu po urodzeniu zostali adoptowani przez Katarzynę i Mirosława Niełacnych z Ostrzeszowa. - W styczniu ubiegłego roku stwierdziliśmy, że to odpowiedni czas, by zacząć starać się o trzecie dziecko. Z żoną doszliśmy do wniosku, że chłopcy już są na tyle duzi, że będzie czas, by zająć się kolejnym dzieckiem. Wiedzieliśmy też, że poradzimy sobie finansowo. Gdy usłyszeliśmy, że na świat przyszedł kolejny braciszek naszych dwóch synów i możemy go adoptować, byliśmy zachwyceni – mówi Mirosław Niełacny.
Rodzina Niełacnych wychowuje już dwóch biologicznych braci chłopca, który przyszedł na świat w grudniu ub.r.
Kiedy 8 lat temu państwo Niełacni zdecydowali się na wzięcie porzuconego przez biologicznych rodziców dziecka, przyjechali do Ośrodka Adopcyjnego w Kaliszu. Tu przeszli szkolenia, uzyskali kwalifikacje, a w 2006 roku w ich życiu pojawił się Miłosz zostawiony przez biologiczną matkę od razu po porodzie. Najpierw Katarzyna i Mirosław byli rodziną zastępczą (przez pierwsze 6 tygodni biologiczna matka może zmienić zdanie). Po tym czasie stali się prawnymi opiekunami chłopca. Trzy lata później w rodzinie pojawił się Alan. Droga była taka sama. - Nie było żadnych komplikacji. W obu przypadkach otrzymaliśmy telefon, że jest dziecko. Odwiedziliśmy je w szpitalu i tego samego dnia dopełnialiśmy formalności. Wypełnialiśmy dokumenty, a sprawa trafiała do sądu – wspomina mama chłopców.
Kiedy rodzina Niełacnych rok temu zdecydowała się na trzecie dziecko nie wiedziała, czy taka możliwość istnieje. Jednak w Ośrodku Adopcyjnym w Kaliszu usłyszeli, że mogą mieć nadzieję. - Pani dyrektor odpowiedziała, że jest mało dzieci do adopcji i nie mamy szans na dziecko z innej rodziny, ale mamy pierwszeństwo i możemy starać się o dziecko z rodziny naszych synów. Złożyliśmy taki wniosek w styczniu – przypomina Mirosław Niełacny.
W tym samym czasie rodzina zaczęła starania o adopcję w Ośrodku Archidiecezjalnym we Wrocławiu. Dzięki temu w ich domu w czerwcu 2014 roku pojawiła się 2-letnia Maja, która nie tylko zawładnęła sercami rodziców, ale także starszych braci. Patrząc na całą trójkę, która znalazła dom w Ostrzeszowie można powiedzieć, że to doskonale zgrana i zorganizowana rodzina. Katarzynie i Mirosławowi Niełacnym uśmiech nie schodzi z twarzy. W domu nie cichnie gwar dzieciaków. Czego chcieć więcej? Może uszczęśliwić kolejne dziecko? 6 grudnia 2014 roku na świat przyszedł chłopiec – biologiczny brat Miłosza i Alana. Dwa dni później Mirosław Niełacny odebrał telefon od pracownika Ośrodka Adopcyjnego w Kaliszu z informacją o narodzinach i pytaniem, czy rodzina nadal zainteresowana jest adopcją, do której ma pierwszeństwo? - Pojechałem do żony do pracy i powiedziałem o telefonie. Kasia od razu oddzwoniła do Ośrodka Adopcyjnego, nie zastała pani dyrektor, ale potwierdziła, że jesteśmy zainteresowani adopcją. Od pracownika usłyszała, że tego dnia nie możemy pojechać do szpitala, bo w czasie wizyty musi towarzyszyć nam dyrektor, która umówi nas w szpitalu na Toruńskiej - opowiada Mirosław. – Na drugi dzień, to była środa, o 11.00 pojechaliśmy do szpitala. Po drodze zabraliśmy panią dyrektor i pracownika Ośrodka Adopcyjnego. Było bardzo miło. Zobaczyliśmy naszego synka. Żona nawet karmiła Adasia, bo takie imię dla niego wybraliśmy. Było rodzinnie i miło.
Pierwsze spotkanie Niełacnych z ich kolejnym, jak sądzili, synkiem
I na tym się skończyło. Po wyjściu ze szpitala rodzina Niełacnych chciała dopełnić formalności tak, by dokumenty mogły od razu trafić do Sądu Rodzinnego przy ul. Asnyka w Kaliszu. Sama dyrektor Ośrodka Adopcyjnego potwierdza, że tak powinna wyglądać procedura i zapewnia, że jej dotrzymała. - Ośrodek Adopcyjny składa dokumenty do sądu niezwłocznie po ich skompletowaniu lub kiedy uzyska gotowość rodziny i zgromadzeniu informacji na temat sprawy – wyjaśnia Halina Matczak, dyrektor placówki.
Niełacni formalności chcieli załatwić już 10 grudnia po wyjściu ze szpitala. Jednak jak relacjonują, dyrektor tego dnia nie znalazła czasu. Na drugi dzień nie było jej w pracy. Kolejnego, czyli w piątek, rodzina z Ostrzeszowa już była w drodze do Kalisza, kiedy dostała telefon, że tego dnia dyrektor ich nie przyjmie. Udało się w poniedziałek. 2 godziny po umówionym czasie Halina Matczak zjawiła się w pracy, a Katarzynie i Mirosławowi Niełacnym udało się wypełnić odpowiednie dokumenty. - Przy adopcji Miłosza i Alana mnie było takich sytuacji, jednak teraz nie wydawało mi się to podejrzane. Pani dyrektor powiedziała, że teraz kończy się jej praca, a wiedzieliśmy, że oprócz Ośrodka Adopcyjnego pracuje jeszcze w innym miejscu. Zgodziliśmy się na przełożenie formalności – mówi Katarzyna.
Spotkać udało się 15 grudnia. Ta wizyta w Ośrodku Adopcyjnym w Kaliszu wzbudziła całą falę podejrzeń małżeństwa. - Pani dyrektor mówiła na tym spotkaniu, że ona nie wie, co się dzieje w tej sprawie, że wszystko się komplikuje, że pojawiła się inna rodzina, najprawdopodobniej biologiczna chłopca, straszy brat lub siostra, którzy są zainteresowani adopcją. Zaproponowała nam podpisanie rezygnacji z dalszego procesu adopcji dziecka. Jednak my podtrzymaliśmy naszą decyzję o adopcji - mówią zgodnie małżonkowie.
Tego samego dnia Katarzyna i Mirosław podpisali dokumenty. Te jednak do Sądu Rodzinnego w Kaliszu trafiły dopiero na drugi dzień. Zostały złożone w siedzibie w Al. Wolności, gdy tymczasem Sąd Rodzinny znajduje się przy ul. Asnyka. - W sprawie jest wiele niejasności. Szczególnie w zachowaniu dyrektor Ośrodka Adopcyjnego, która ma wieloletnie doświadczenie, a w dopełnianiu formalności popełniła wiele błędów – mówi Magdalena Bosacka- Makuła (na zdj.), adwokat rodziny Niełacnych.
- W sprawie jest wiele niejasności - mówi Magdalena Bosacka- Makuła, adwokat rodziny Niełacnych
Może jednodniowe opóźnienie nie miałoby znaczenia, gdyby nie fakt, że 17 grudnia odbyła się rozprawa o przyznanie pieczy zastępczej nad chłopcem, ale... innej rodzinie. Prowadzący rozprawę sędzia nie wiedział - jak dowiadujemy się w Sądzie Rejonowym w Kaliszu - o istnieniu rodziny Niełacnych, która już wcześniej zaadoptowała starszych braci chłopca i miała pierwszeństwo do adopcji dziecka.
„Pismo z Ośrodka Adopcyjnego wraz z załączonym wnioskiem małżeństwa N. wpłynęło do Sądu Rejonowego 16 grudnia 2014 roku, a do Wydziału Rodzinnego i Nieletnich 17 grudnia 2014. Sąd orzekając, zgodnie z informacją uzyskaną od sędziego, nie dysponował wiedzą odnośnie wniosku małżeństwa N., wydając postanowienie” – czytamy w piśmie wysłanym do nas przez Sąd Rejonowy w Kaliszu, podpisanym przez Dariusza Świeżyńskiego, wiceprezesa Sądu Rejonowego w Kaliszu.
Sędzia wiedział jednak o istnieniu rodziny T. z Pleszewa, która, jak się okazało nie jest spokrewniona z chłopcem. Dziecko decyzją z 17 grudnia 2014 roku trafiło właśnie do niej. Czy dyrektor Ośrodka Adopcyjnego, która zapewniała Niełacnych o pierwszeństwie do dziecka nie wiedziała o innej rodzinie ubiegającej się o tego samego malucha? I czy noworodek może być towarem, który „oferuje się” dwóm różnym parom? Zapytaliśmy o to Urząd Marszałkowski, któremu kaliska placówka podlega. - Ośrodek adopcyjny w ramach procedury kwalifikacyjnej rozpoznaje, diagnozuje, szkoli i kwalifikuje rodzinę. Zatem nie ma możliwości, by właściwy ośrodek nie znał rodziny. Dla dziecka wybrana zostaje konkretna rozpoznana i zakwalifikowana rodzina. Nie ma w praktyce możliwości, żeby po kilku miesiącach wspólnych spotkań w ośrodku nie mieć informacji o rodzinie. Na etapie prowadzenia sprawy ośrodek kontaktuje się tylko z jedną rodziną, która została wybrana dla danego dziecka – twierdzi Wojciech Zarzycki, zastępca Dyrektora Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Poznaniu. - Wielkopolskie Ośrodki Adopcyjne nie stosują praktyki „pokazywania” dziecka dwóm rodzinom. Jest to absolutnie niedopuszczalne. Tak też stało się w przypadku konkretnego noworodka urodzonego w Kaliszu. Z przedstawionych informacji wynika, że Ośrodek Adopcyjny w Kaliszu nawiązał kontakt tylko z jedną - tą właściwą rodziną i to ona miała możliwość w obecności pracowników Ośrodka poznać dziecko.
Wojciech Zarzycki w odpowiedzi na zadane pytania dotyczące sprawy zapewnia, że pod pojęciem „właściwa rodzina” ma na myśli Katarzynę i Mirosława Niełacnych z Ostrzeszowa. Jednak chłopiec decyzją sądu trafił do rodziny T. z Pleszewa. O tym fakcie Niełacni dowiedzieli się w czasie wizyty w Sądzie Rejonowym w Kaliszu, który odwiedzili zaniepokojeni brakiem informacji o rozprawie. - Z sądu pojechaliśmy do Ośrodka Adopcyjnego. Tam nie zastaliśmy pani dyrektor, tylko jedną z pracownic, która zadzwoniła do przełożonej, chyba nawet ze swojego telefonu. Kiedy przekazał mi telefon zapytałem panią dyrektor, dlaczego nie złożyła naszych dokumentów, dlaczego zaniedbała swoje obowiązki służbowe? Pani dyrektor powiedziała, że sprawy się komplikowały i ona nie wiedziała, co ma robić w tej sprawie, że jej przykro i ona nie jest w stanie nam pomóc. Wtedy ja powiedziałem, że ta sprawa nam się nie podoba, że jest dużo niejasności, że wiele spraw trzeba wyjaśnić – mówi Mirosław Niełacny. – Mówiłem też o bólu i cierpieniu, które nam zadała. Byliśmy przekonani, że wina spoczywa po stronie Ośrodka Adopcyjnego, byliśmy przekonaniu, że nie były dopełnione czynności prawne.
Katarzyna i Mirosław Niełacni zwrócili się o pomoc do Fundacji „Zerwane więzi”. Jej prezes, Bożena Łojko, zbulwersowana jest przede wszystkim zachowaniem Ośrodka Adopcyjnego w Kaliszu, w którym według niej doszło do złamania procedur, a opisane przez małżeństwo z Ostrzeszowa zachowanie samej dyrekcji nie powinno mieć miejsca i budzi wiele wątpliwości co do motywów działania. - Od dnia, w którym rodzina państwa Niełacnych została poinformowana o urodzeniu się dziecka - brata dwójki chłopców, których adoptowała - Ośrodek Adopcyjny powinien zaprzestać wyszukiwania kolejnych rodzin –to pierwszy błąd placówki. Drugim błędem była opieszałość w procedurach i sposobie umawiania się na spotkania z państwem Niełacnych i w rezultacie "omyłkowe" dostarczenie dokumentów dotyczących adopcji do złego sądu. Tutaj jest celowe opóźnianie przez Ośrodek Adopcyjny, a wręcz wyeliminowanie państwa Niełacnych z możliwości ubiegania się o adopcję. Sąd jest ostatnim ogniwem decyzyjnym. Błędy są po stronie Ośrodka Adopcyjnego, a nie po stronie sądu – zdecydowanie mówi Bożena Łojko.
Zastanawiające mogą być też informacje o wizycie rodziny T. w domu biologicznych rodziców chłopca. Towarzyszyła im osoba trzecia. Zgodnie z prawem informacje o tym, kto oddaje dziecko i kto je adoptuje są poufne. Dane personalne zna zaledwie kilka osób. To pracownicy Ośrodka Adopcyjnego, szpitala i sędzia. - Dowiedzieliśmy się o tym przez przypadek, od jednego z pracowników Ośrodka Adopcyjnego - tego samego pracownika, który nam powiedział, że rodzina starająca się o dziecko nie jest z nim spokrewniona. Jak nam powiedziano, ktoś zawiózł tę drugą rodzinę na podwórze do rodziców biologicznych, którzy nie byli przekonani, by oddać dziecko innej rodzinie. My ich nie znamy, ale wiedzą, że jest małżeństwo, które zaadoptowało ich dwóch starszych synów. Razem z Rodzina T. była jakaś trzecia osoba - mówią państwo Niełacni.
Dzieci państwa Niełacnych ciągle czekają na małego braciszka
Kim była trzecia tajemnicza osoba, która przywiozła rodzinę T. do rodziców chłopca? Być może wyjaśni to śledztwo. Katarzyna i Mirosław Niełacni złożyli zawiadomienie w Prokuraturze Rejonowej w Kaliszu o możliwości niedopełnienia obowiązków służbowych. - W ramach postępowania Prokuratura Rejonowa w Kaliszu przystąpiła do zabezpieczenia dokumentacji związanej z postępowaniem adopcyjnym zarówno w Ośrodku Adopcyjnym, jak i w Sądzie Rejonowym – mówi Janusz Walczak, zastępca prokuratora okręgowego w Ostrowie Wielkopolskim. - wyjaśnia kolejne kroki śledczych w tej sprawie Janusz Walczak. - Konieczne jest zbadanie, czy dyrektor Ośrodka Adopcyjnego jest funkcjonariuszem publicznym w rozumieniu przepisów Kodeksu karnego. Zasadne jest równoległe rozważenie, czy omawiane zdarzenie można kwalifikować wstępnie jako przestępstwo handlu ludźmi - dodaje.
- Po przesłuchaniu pokrzywdzonych podejmiemy dalsze kroki - mówi prokurator Janusz Walczak
W tej sprawie jest wiele pytań i niejasności. Sam Regionalny Ośrodek Polityki Społecznej w Poznaniu widzi problem. - Materiał w sprawie wyraźnie wskazuje, że nikt nie wiedział o wcześniejszym istnieniu rodziny T. i nie była ona kwalifikowana do adopcji przez Ośrodek w Kaliszu. Zatem powstaje pytanie, skąd taka rodzina mogła dowiedzieć się o narodzinach dziecka w konkretnym szpitalu i kto wpuścił obcą rodzinę na oddział szpitalny do noworodka przebywającego w inkubatorze (co wynika już z postawionego pytania: karmienie i tworzenie więzi przez dwie kobiety)? – pyta Wojciech Zarzycki. - Zachodzi prawdopodobieństwo, że rodziny niezarejestrowane w ośrodkach adopcyjnych poszukują na własną rękę informacji o pozostawionych przez rodziców w oddziałach szpitalnych noworodkach. Jest to zjawisko znane i określane mianem „podziemia adopcyjnego” lub praktyką „dzikich adopcji”.
Jednak z informacji, które posiadają Katarzyna i Mirosław Niełacni i które potwierdza mecenas Magdalena Bosacka-Makuła, wynika, że rodzina T. kwalifikacje zdobyła w Kaliszu. - Z akt, które znajdują się w sądzie, a do których mieliśmy wgląd wynika, że kurs mieli skończyć w listopadzie. Dokumenty zaświadczające o możliwości bycia przez nich rodziną adopcyjną zostały podpisane przez dyrektor Ośrodka Adopcyjnego. Co więcej, dzień przed narodzinami chłopca wyjęli z urzędu odpis aktu ślubu, który składa się w sądzie jako jeden z niezbędnych dokumentów potrzebnych przy adopcji. To wskazuje, że musieli wiedzieć o narodzinach dziecka – mówi pełnomocnik rodziny Niełacnych.
Na nowego członka rodziny czekało już łóżeczko. Sprawy potoczyły się jednak inaczej
Obecnie dziekco przebywa u rodziny T. Niebawem kolejna rozprawa adopcyjna. O tym, gdzie ostatecznie trafi dziecko zdecyduje sąd. - Aktualnie toczy się postępowanie z wniosku małżonków N. i małżonków T. o powierzenie im pieczy zastępczej – sprawy obydwu wskazanych wniosków zostały połączone do wspólnego rozpoznania. Sąd Rejonowy w Kaliszu w tymże połączonym postępowaniu stwierdził swą niewłaściwość i przekazał sprawę Sądowi Rejonowemu w Ostrowie Wielkopolskim. Na przedmiotowe postępowanie o stwierdzeniu niewłaściwości złożone zostało zażalenie (przez rodzinę T. przyp. red.). Akta sprawy nie zostały więc jeszcze przekazane do Sądu Rejonowego w Ostrowie Wielkopolskim – poinformował nas Dariusz Świeżyński, wiceprezes Sądu Rejonowego w Kaliszu.
Według Bożeny Łojko, która stara się łączyć rozdzielone w dzieciństwie rodzeństwa sprawa jest trudna. Mamy dwie rodziny, dwie matki, niezwykłe emocje i jedno dziecko. - W tej sytuacji należy zdecydować, którym torem się pójdzie, aby podjąć jakąś decyzję. Czy torem litości, współczucia, czy też torem zrozumienia i praworządności... Prawo gwarantuje pierwszeństwo w adopcji rodzinie, która posiada już rodzeństwo biologiczne dziecka do adopcji. To prawo gwarantuje, iż to państwo Niełacni powinni od samego początku zostać rodzicami adopcyjnymi. Postępowanie Ośrodka Adopcyjnego i kontaktowanie innej rodziny z rodziną biologiczną dziecka, jak również namowa na adopcję ze wskazaniem, jest karygodne. Rozumiem ból i chęć posiadania dziecka przez rodzinę państwa T. Myślę jednak, iż mimo wszystko powinni pomyśleć o dobru dziecka. Nie dobru na teraz, ale na przyszłość. Przecież to dziecko dowie się kiedyś o tym, iż rodzice celowo rozdzielili je z rodzeństwem, skracając w sposób wiadomy drogę adopcyjną. Jest wiele możliwości, również adopcja ze wskazaniem, ale nie w taki sposób, nie za wszelką cenę – mówi prezes „Zerwanych więzi”. Zapytana o to, czy sytuacja może zaważyć na samym dziecku, dodaje: - Okres pierwszych 6 tygodni Życia dziecka jest istotny dla jego rozwoju, ale nie na tyle, aby zaważyło to na jego psychice. 6 tygodni to okres prawny, który daje się matce na zmianę decyzji. Okres ten też jest okresem, gdzie dziecko nie wykształca w sobie jeszcze mocnej więzi. Najtrudniejszą sytuację ma rodzina zastępcza (rodzina z adopcji ze wskazaniem), bo to tam matka nawiązała więź z dzieckiem. Nie dziecko z matką, a matka z dzieckiem. Ona - jeśli decyzja sądu będzie dla niej niekorzystna - musi sobie ułożyć własne emocje, wartości na nowo. Jednak podejmując decyzję o takiej formie adopcji, skróceniu czasu oczekiwania, gratyfikacji, powinna brać pod uwagę możliwość niepowodzenia. Proszę pamiętać, że rodzina z adopcji ze wskazaniem podjęła ryzyko, zgadzając się na taką drogę.
Halina Matczak, dyrektor Ośrodka Adopcyjnego w Kaliszu uważa, że placówka dopełniła wszelkich formalności w tej sprawie
W tej wypowiedzi w oczy rzucają się słowa „nie w taki sposób, nie za wszelką cenę”, „takiej formie adopcji”, „skróceniu czasu oczekiwania, gratyfikacji”. Przy całej tej sprawie może nasuwać wiele, także tych najgorszych skojarzeń o wspomnianych wcześniej przez Wojciecha Zarzyckiego „dzikich adopcjach” czy „podziemiu adopcyjnym”. Tylko kto za nim stoi i czy to jedyny taki przypadek? Na razie Katarzyna Niełacna, mama trójki dzieci: dwóch chłopców, którzy są biologicznymi braćmi i Mai, czeka na kolejne dziecko. Wierzy, że przygotowany dla niego pokój niebawem wypełni się zapachem maluszka. Nie ukrywa też żalu do dyrektor Haliny Matczak. - Ktoś nas poinformował, że urodził się braciszek biologiczny naszych synów. Jeśli panie by nie chciały, aby chłopiec trafił do nas to by do nas nie dzwoniły. My zareagowaliśmy entuzjastycznie i od razu powiedzieliśmy dzieciom o tym, że niebawem będzie nas więcej.
Państwo Niełacni tworzą szczęśliwą rodzicę z trojgiem adoptowanych dzieci. Czy dołaczy do nich Adaś?
Zapytana o wizytę w szpitalu i karmienie syna pani Kasia „pęka” i już dłużej nie jest wstanie opanować emocji. - Tak zostaje w pamięci. Nawet mam zdjęcie bo mąż robił – kończy z płaczem.
Z pełnomocnikiem rodziny T., do której trafił chłopiec nie udało mi się skontaktować. Dyrektor Ośrodka Adopcyjnego w Kaliszu zasłania się z kolei tajemnicą zawodową, w związku z czym na temat sprawy wypowiadać się nie chce. Jej zdaniem Ośrodek dopełnił wszelkich formalności, a pozostałe działania leżą już w gestii sądu.
Agnieszka Walczak, zdjęcia autor, archiwum prywatne Katarzyny i Mirosława Niełacnych, wideo: Jerzy Ważny
Napisz komentarz
Komentarze