Małgorzata Serafin – twarz znana z małego ekranu, z programów informacyjnych i publicystycznych rozmów z politykami w TVP. Dziś jest także ambasadorką kampanii „Twarze depresji”. Zupełnie zmieniła swoje życie. Została fryzjerką, a od niedawna w internecie prowadzi autorski program „Farbowanie życia” – właśnie na temat depresji, z którą sama mierzy się od wielu lat.
Małgorzata Serafin: Czasami boję się, że mnie wrzucą do worka pt. „deprecelebrytka”. Gdy przychodzą mi do głowy takie myśli, to sadzam sobie na ramieniu tego drugiego szeptucha, który mówi mi: „Mów Gosiu, oswajaj”. Depresja nie jest powodem do wstydu, to choroba. I im więcej dostaję informacji, że to, co mówię, czym się dzielę, jest dla ludzi ważne, to myślę sobie: „OK, skoro potrafiisz o tym mówić, to mów. Masz taki dar, to mów. Może to komuś pomoże”. To jest choroba, którą się leczy, a nie fanaberia. Mnie właśnie mówienie uwolniło, gdy zrozumiałam, że to wszystko, co się ze mną dzieje, to to nie jest moja wina. Jest mi z tym lżej, że potrafię mówić o tym publicznie.
Twarze Depresji: A my się pod tym podpisujemy. Mów Małgosiu, bo to ważne. Kiedy i jak zorientowałaś się, że chorujesz na depresję?
- Dowiedziałam się sześć lat temu. Wtedy pracowałam jeszcze w telewizji. Bardzo intensywnie. Pracowałam na dwóch dużych antenach: w TVP1 jako prezenterka i w TVP Info jako wydawca. Wstawałam o 3 w nocy, bo wydawanie „Poranka” zaczynałam o 6 rano, a potem przez cały dzień pracowałam nad kolejnym programem. Tempo zawrotne, stres bardzo duży. Do tego dołożyłam sobie jeszcze niełatwą przygodę w życiu prywatnym i efekt był taki, że przestałam spać. Nie spałam, bo bałam się, że zaśpię. Kładłam się do łóżka, a głowa wciąż pracowała: układałam program. Zasypiałam na kilkanaście minut i się budziłam. Gdy po pracy wracałam do domu, szłam spać, wstawałam po południu. Po dłuższym czasie takiego niespania, zaczęłam tracić pamięć krótkotrwałą. Pewnego dnia jechałam do pracy i nie pamiętałam, jak nazywa się stacja metra, przy której jest telewizja. Wysiadłam na niewłaściwej. Dotarłam jakoś do pracy i wówczas stwierdziłam, że zapisuje się do psychiatry.
Jak wyglądała pierwsza wizyta u psychiatry? Czy tak sobie ją wyobrażałaś?
Nie zastanawiałam się nad tym, jak będzie. Byłam wtedy w tak koszmarnym stanie, że chciałam, żeby ktokolwiek mi pomógł. Myślałam, że zwariowałam. Ale zanim dotarłam do psychiatry, to minęła długa droga. Zbyt długa. Dziś to wiem. Psychiatra kojarzy nam się ze starszym, groźnym panem w chodakach, który, jak wejdziesz do gabinetu, to powie obojętnie: „Pani siada”. Miałam szczęście, że trafiłam na świetnego specjalistę, który był bardzo empatyczny. Jednak, gdyby nie koszmarny stan, w którym byłam, nie miałabym odwagi, żeby siąść i powiedzieć: „Nie daję rady”. Dziwne, prawda? Jak idzie się do ortopedy, to nie ma wstydu powiedzieć, że boli kostka. Ale iść do psychiatry i powiedzieć, że się nie daje rady, albo że ma się myśli samobójcze, to już się odczuwa wstyd. Niestety… Ja wtedy byłam zdesperowana, po prostu weszłam i zaczęłam mówić. Bałam się tylko jednego - że mnie skieruje do szpitala na kilka tygodni, miesiąc, dwa. Nie zrobił tego. Dał mi leki, ale wysłał mnie też na badania niedoczynności tarczycy, co było bardzo fajne. Bo niedoczynność tarczycy bardzo często powoduje obniżenie nastroju i podobne objawy do depresji. Wyniki miałam dobre. To była depresja. Jak łączyłaś pracę na tzw. antenie z tym, co przeżywałaś? Doskonale się odnalazłam na antenie, bo tam nie musiałam być sobą. Grałam twardzielkę. Łatwo wchodziło mi się w taką rolę i nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, ile mnie to kosztowało. Do czasu załamania.
A jak się ludzie dowiedzieli, to słyszałam: „Ty? Taka uśmiechnięta?”. Osoby z depresją nie są cały czas smutne. Nie chciałam przytłaczać innych depresją. Wstydziłam się tego. Wydawało mi się, że to, co dzieje się ze mną, jest nienormlane. Skoro wszyscy dookoła dają radę, to ja też muszę. Im gorzej było w środku, tym bardziej byłam przebojowa. A teraz pozwalam sobie na smutek i uśmiech. Wcześniej żyłam na dwa etaty: przebojowa laska na zewnątrz i mała dziewczynka w środku. To było męczące. Nie chciałam tego. Ale to było we mnie tak automatyczne, że nie byłam w stanie się powtrzymać. Jak powiedziałam, że choruję na depresję, to spadł mi kamień z serca. To przynosi ulgę. Niesamowitą.
Jak długo trwała walka z depresją?
Ona trwa. Chciałabym, żeby już była pokonana. Nawet byłam na siebie bardzo zła, że w tamtym roku wróciła. Myślałam sobie: „Jak to? Dlaczego?”. Już miałam to wszystko za sobą kilka lat temu. Brałam przez trzy lata leki i było OK. Tak mi się wydawało. Uciekłam w pracę. Zajmowałam się wszystkim i wszystkimi dookoła tylko nie sobą. Później dokonałam rewolucji w moim życiu. Porzuciłam dziennikarstwo i zostałam fryzjerką. Myślałam, że mi to pomoże, że odetnę się od wszystkiego. Jak będę miała mniej stresującą pracę, to uzdrowi to moje lęki, problemy i obawy. Tak się jednak nie stało.
Depresja była tylko, że bardziej wyciszona i nie musiałam brać leków. W ubiegły roku dopadł mnie epizod depresyjny i on był spowodowany m.in. pandemią i lockdownem. Musiałam pobyć sama ze sobą. Zatrzymałam się. I jak tak siedziałam sama ze sobą, to dogoniły mnie ostatnie lata… To był czerwiec. Słońce. Właśnie wróciłam z Helu. Miałam załamanie, po prostu bałam się wyjść z domu. Tylko do sklepu samoobsługowego, żeby nikogo nie spotkać i z nikim nie rozmawiać. A miałam zacząć nową pracę! Myślałam, że nigdy nie wyjdę z domu, że umrę za chwilę. Nie wiedziałam, co się dzieje. Traciłam kontakt z rzeczywistością. Dojechała mnie niepewność: „Czy ja dobrze zrobiłam z tym fryzjerstwem? Co dalej?”. Znów za długo zwlekałam, żeby iść do psychiatry.
Już w styczniu przestałam spać i długo się oszukiwałam, że to chwilowe. Mówiłam sobie, że sama naważyłam piwa i muszę je wypić, że wyjdę na prostą, że nic strasznego się nie dzieje. W sumie się nie działo. Ja miałam tak oswojone stany ciągłego nieszczęścia, że nie robiło to na mnie już wrażenia. Ale zaczęłam fizycznie odczuwać dolegliwości. Psychiatra powiedział: „Pani Małgosiu, tak się zdarza. Wracamy do leków.”
Czy oprócz leków była też terapia?
Psychiatra wysłał mnie na terapię grupową. Trwała pół roku - jeden weekend w każdym miesiącu. Nazywam to „studiami podyplomowymi z życia”. Czułam się tam bezpiecznie. Z perspektywy czasu powiem, że nie ma nic lepszego. Gdy chodziłam na terapię indywidualną, to miałam moment, że chciałam zaimponować swojej terapeutce. Robiłam jej relacje z dnia i czekałam na pochwały. Głupio było mi przyznać się, że coś się nie udaje, że robię krok wstecz. Gdy odważyłam się i powiedziałam jej to w końcu, to dała mi do zrozumienia, że nic w tym złego, że czas na szczerość, a nie na udawanie. Na terapii grupowej jest inaczej, tam nie oszukasz ludzi. Bo tych dziesięć osób ma tak samo jak ty. Gdy słuchałam ich historii, miałam poczucie, że w każdej opowieści widzę cząstkę siebie. Zrozumiałam, że moje emocje, odczucia to są pewne deficyty, które mam.
Zrozumiełam, że są pewne mechanizmy, które, jak będę pracowała nad sobą, to pozwolą mi wrócić do normalności. Taka forma terapii była bardzo, bardzo intensywna i ciężka, ale, jak się kończyła, to byłam przerażona. Myślałam: „Co? Ja mam zostać sama?”. Terapia grupowa cały czas we mnie pracuje. Polecam.
Jak rozmawiać z kimś, kto ma depresję, żeby nie pogorszyć sytuacji? Jak chciałaś, żeby z Tobą rozmawiali ludzie?
To trudny temat. Ja miałam problem, żeby powiedzieć rodzinie i bliskim o tym, co się ze mną dzieje. Bałam się, że ich obciążę. Co radziłabym bliskim osób chorych? Chyba po prostu trzeba być. Nie mówić: „Będzie lepiej”. Liczy się obecność i nienachalność. Wystarczy pytanie: „Jak się czujesz?”, albo rozmowa o emocjach. Rozmowa i nienaciskanie. To pomaga. Choć niektórzy uważają, że troszczą się właśnie naciskając. No nie. Troska to nie naciski. Troska to uważność, wysłuchanie i wsparcie. Pozwolenie na smutek, brak siły. Ale puste mówienie, że „będzie dobrze” osobie w głębokiej depresji, nie pomaga. Bo taka osoba po prostu nie wierzy, że będzie dobrze. Mnie przyjaciółka wyciągała na spacery. Ile ja na naspacerowałam w tamtym roku! I to było super, że ona mi organizowała czas, dawała jakieś zadania.
Teraz rozmawiasz z innymi o tym, jak radzą sobie z depresją? Czy to dla Ciebie jest też terapeutyczne?
Pomysł na takie rozmowy miałam w głowie już dawno, ale realizację tego planu odwlekałam. Aż w końcu zorganizowałam się i dołączyłam do Sekielski Brothers Studio. „Farbowanie życie” – to jest coś, co czuję. Te rozmowy okazały się bardzo potrzebne. Dostałam dużo wiadomości, że to potrzebny program. Tak szczerze, to mnie ten sukces przytłoczył. Musiałam się postarać, żeby pochwalić siebie, że zrobiłam coś dobrego, że to się ludziom podoba, że czują jakby słuchali o sobie. To dla mnie bardzo ważne. Bo ja naprawdę długo myślałam, że nikt nie ma takich myśli jak ja. Byłam w błędzie.
Dziękujemy Małgosiu.
Rozmowę opracowała Joanna Gabis-Słodownik
źródło: twarzedepresji.pl
Cały bezpłatny magazyn przygotowany przez Fundację Twarze Depresji znajdziesz TUTAJ
Napisz komentarz
Komentarze