Ten mecz potwierdził słowa kaliskiego szkoleniowca, który jeszcze przed sezonem powtarzał, że na pierwszoligowym szczeblu nie ma słabych zespołów. Karpaty, które do tej pory nie wygrały żadnego meczu i zapisały na swoim koncie tylko dwa punkty za porażki w tie-breakach, w niedzielnym pojedynku skrupulatnie wykorzystywały każde potknięcie kaliszanek. A że tych słabszych fragmentów w wykonaniu miejscowych zawodniczek było dość dużo, to przełożyło się to dla nich negatywnie na końcowy wynik – korzystny dla przyjezdnych, będący przełamaniem ich niechlubnej serii trwającej od początku rozgrywek. – Wiem, na co stać Karpaty. Są tam zawodniczki nawet ekstraklasowe. Było więc kwestią czasu, kiedy one się odbudują. Jest mi bardzo przykro i jestem zawiedziona, że stało się to właśnie w meczu z nami i na dodatek w naszej hali – mówiła po spotkaniu Hanna Łukasiewicz, kapitan beniaminka z Kalisza.
Przyjmująca Calisii była jak zwykle mocnym ogniwem swojej drużyny i w kryzysowych momentach to najczęściej na jej barkach spoczywał ciężar zdobywania punktów. Jedna zawodniczka nie jest jednak w stanie wygrać spotkania, tym bardziej, że siła kaliskiej ekipy tkwi w kolektywie. – My jesteśmy taką drużyną, gdzie jeżeli jedno ogniwo nie odpali, to pojawia się problem, bo nie mamy zawodniczki, która zdobędzie 50 punktów w meczu. By zwyciężyć, każda z dziewczyn musi dołożyć od siebie cegiełkę. Dziś nam niestety tego brakowało – komentuje Hanna Łukasiewicz.
Tych problemów z pewnością by nie było, gdyby gospodynie utrzymały solidny poziom, jaki zaprezentowały w pierwszym secie. Szczególnie od stanu 11:13, od którego wygrały pięć kolejnych akcji, by zwyciężyć pewnie do 20. Światełko ostrzegawcze zapaliło się jednak w drugiej odsłonie, w której rywalki uciekły najpierw na 2:7, a potem na 6:13. Pogoń, w jaką ruszyły kaliszanki, okazała się spóźniona. Wprawdzie po bloku Magdaleny Karpińskiej złapały kontakt, broniąc się przed setbolem (23:24), ale w kolejnej wymianie nie dały już rady.
Kto wie, jakim wynikiem zakończyłoby się spotkanie, gdyby kaliszankom udało się wygrać trzecią partię. Prowadziły w niej 21:17, a następnie, po udanej kontrze Mai Łysiak, miały trzy piłki setowe (24:21). Żadnej jednak nie wykorzystały i przegrały na przewagi. Podobny scenariusz mógł mieć miejsce w czwartej partii, bo siatkarki znad Prosny znów miały kłopoty z utrzymaniem kilkupunktowego prowadzenia. Na szczęście obroniły się przed meczbolem (23:24) i doprowadziły do tie-breaka. Kropki nad „i” nie zdołały jednak postawić. Choć prowadziły w decydującym secie 3:1, straciły następnie pięć oczek z rzędu, a tak wypracowanej przewagi zawodniczki z Krosna nie zmarnowały i to one zgarnęły dwa oczka. Kaliszanki musiały się w tej sytuacji zadowolić punktem.
– Przy takiej ilości błędów, jakie popełniliśmy, musimy się cieszyć, że zdobyliśmy ten jeden punkt – ocenia trener Daniel Przybylski. – Na pewno pokazaliśmy wolę walki i serce, ale z drugiej strony brak koncentracji i przestoje. Staraliśmy się walczyć o każdą piłkę, zresztą widać to po wynikach poszczególnych setów, bo prawie każdy kończył się grą na przewagi. Przy tylu błędach trudno jednak myśleć o sukcesie – dodał.
Mimo trzeciej z rzędu porażki w pierwszej lidze kaliski zespół zachował ósme miejsce. Przed nim pucharowe starcie (być może zostanie przełożone) i kolejne ligowe batalie, w których kaliszanki postarają się odkuć za ostatnie niepowodzenia.
Michał Sobczak
Napisz komentarz
Komentarze