Właśnie w tym roku przypada setna rocznica powstania Lions Club International – organizacji założonej w USA przez Melvina Jonesa, bogatego agenta ubezpieczeniowego z Chicago. LIONS, czyli „lwy” de facto są słownym skrótem od Liberty, Intelligence, Our Nation’s Safety, co oznacza mniej więcej „wolność i wiedza najlepszą gwarancją życia naszego społeczeństwa”. To najprawdopodobniej największa humanitarna organizacja pozarządowa, której kluby działają w USA, Europie, Azji, Afryce i Australii. W Polsce obecna jest od roku 1989, a w Kaliszu jej historia zaczęła się na początku wieku XXI. I tu przechodzimy do kolejnej ważniej rocznicy – Lions Club Calisia świętuje 15-lecie swego istnienia, oczywiście ze świadomością, że – jak odnotowują kroniki - idea powołania kaliskiej organizacji pojawiła się w roku 2001. Jej dawcą był późniejszy pierwszy prezydent klubu – Witold Śnioch.
Główne motto organizacji, także tej kaliskiej, brzmi „We serve” – Służymy. Ta służba, w przypadku kaliskiego koła rozpisana na 15 lat, to szereg działań, których cel jest jeden: podać rękę tym, którzy może już stracili nadzieję. Lista osób i instytucji, którym „lionsi” z Kalisza pomogli w rozmaity sposób, finansowo czy częściej poprzez zakup produktów, jest bardzo długa - dość powiedzieć, że jest to wachlarz darów od poduszek dla hospicjum po odzież dla dzieci ze szkół specjalnych, od szpitalnego chodzika po wsparcie zakupu karetki, od umożliwienia wypoczynku dzieciom z Domu Dziecka po organizację białych sobót czy zakup książek dla więźniów. Swą troską Lions Club Calisia otacza przede wszystkim potrzebujących z naszego regionu, ale jako komórka organizacji międzynarodowej nie zapomina również o dzieciach z Estonii czy ofiarach kataklizmów z Ekwadoru czy Nepalu.
“Lions Club Calisia skupia ludzi z różnych środowisk, generalnie tych, którzy chcą zrobić coś dla innych. Wbrew pozorom takich ludzi jest wielu, bo każdy z nas ma w sobie potrzebę pomagania. Nie każdy może znajduje na to czas i niektórych w jakiś sposób trzeba zmobilizować” – powiedział Robert Garbacz, prezydent kaliskiej organizacji.
Piątkowy wieczór charytatywny był organizacyjnym „strzałem w dziesiątkę”. Nazwiska Alicji Majewskiej i Włodzimierza Korcza wypełniły salę po brzegi, a bilety rozeszły się w ciągu kilku dni. Tę piosenkarkę bez wahania można nazwać damą polskiej estrady, podkreślając niemożliwą do skopiowania elegancję oraz szlachetność wszystkiego, co wykonuje. Ma na koncie właściwie tylko przeboje, bo – można powiedzieć – miała nosa do świetnych tekstów i najlepszej muzyki. „Nosa to ja miałam wtedy, gdy świeżo po debiucie, po wygranej na festiwalu w Opolu w 1975 roku, dostałam propozycję nie do odrzucenia od pewnego uznanego kompozytora muzyki rozrywkowej rejestracji płyty w Polskich Nagraniach” – powiedziała nam Alicja Majewska. „To było wtedy nieosiągalne, trzeba było bardzo długo czekać, a on obiecał, że zrobimy to wkrótce i z najlepszymi muzykami, ale pod warunkiem, że bez Korcza. Powiedziałam: bez Korcza, to nie!”.
„No i z tym Korczem już 42 lata” – śmiała się pani Alicja. Z kompozytorem, z którym rzeczywiście stworzyła wyjątkowy artystyczny tandem. Rozbudowany do tria z autorem tekstów, nieodżałowanym Wojciechem Młynarskim, zaowocował takimi hitami jak „Jeszcze się tam żagiel bieli”, „Odkryjemy miłość nieznaną” czy „Marsz samotnych kobiet”.
Włodzimierz Korcz skomponował hity dla wielu śpiewających artystów, ale tworzy je – jak sam przyznał – zawsze ze świadomością, kto będzie ich wykonawcą. „Widzę, jakie w kim możliwości drzemią i staram się nie popełniać błędów. Staram się nie dawać komuś czegoś, czego on nie wykona dobrze. Zdarza się tak, że ktoś, komu daje piosenkę, mówi, że nie da rady. Głównie Alicja powiada, że nie da rady. Tak, to tak wygląda. Potem muszę ją tygodniami przekonywać, że to jest jednak dla niej i że ona da radę to zrobić. I jest dobrze” – powiedział kompozytor, który podczas piątkowego wieczoru nie tylko akompaniował Alicji Majewskiej, ale także zaprezentował kilka innych utworów ze swojego dorobku – instrumentalną wersję przeboju Edyty Geppert „Jaka róża, taki cierń” oraz – przygotowaną specjalnie na ten wieczór – orkiestrową aranżację słynnej ballady z serialu „07 zgłoś się”. Przy okazji Korcz niezwykle ciepło wypowiadał się na temat Orkiestry Symfonicznej Filharmonii Kaliskiej pod dyrekcją Adama Klocka, która towarzyszyła artystom i charytatywnie wsparła przedsięwzięcie Lions Club Calisia.
R. Kuciński, fot. FELA
Napisz komentarz
Komentarze