Instytut Pamięci Narodowej w Łodzi. Tutaj znajduje się teczka radnego Edwarda Prusa. Znajduje od lat i o jej istnieniu instytucja wiedziała. Świadczą o tym wpisy w kwerendzie. Z pewnością dokumenty były przeglądane i opracowywane w 2008 roku i ponownie w 2013. Kilka miesięcy później Edward Prus, do niedawna kandydat na radnego z ramienia Wspólnego Kalisza, stowarzyszenia założonego przed poprzednimi wyborami m.in. przez Grzegorza Sapińskiego, złożył oświadczenie lustracyjne. Zapewnił w nim, że nigdy nie był współpracownikiem komunistycznych służb.
Jednak w ostatnim tygodniu września kaliskie redakcje otrzymały maile z informacją o istnieniu teczki sygnowanej pseudonimem „Cora”. Taki miał przybrać 20 października 1986 roku właśnie Edward Prus. Ten w reakcji na doniesienia prasowe zrezygnował z ponownego ubiegania się o mandat radnego z obecnej listy Grzegorza Sapińskiego i zapewniał, że nigdy nie współpracował, że niczego nie podpisywał i nigdy nie donosił.
„Ma pozytywny stosunek do władz komunistycznych”
Zapowiedział, że złoży wniosek do IPN, by potwierdzić, że teczka istnieje i sprawdzić, co w niej jest. Pozwolenie o wgląd do dokumentów złożyliśmy także my. Na pozytywną odpowiedź czekaliśmy trzy dni. 1 października mogliśmy zweryfikować informacje o istnieniu teczki, a także jej zawartość – niektóre plotki głosiły, że ma kilkaset stron.
W rzeczywistości jest ich zaledwie 9. Pierwsza to „Karta osobowa tajnego współpracownika” ze wszystkimi danymi oraz charakterystyką Edwarda Prusa, stwierdzeniem, że ma pozytywny stosunek do władz komunistycznych i będzie inwigilować środowisko żołnierzy zasadniczej służby wojskowej, którą też w tym czasie sam odbywał. Jednak znacznie ważniejsze jest zobowiązanie o chęci współpracy z 1986 roku, z podpisem radnego. - Nie podoba mi się ten podpis tutaj. Ja jestem tym zaskoczony. Ja niczego takiego nie podpisywałem – zapewniał Edward Prus, któremu pokazaliśmy dokumenty znajdujące się w łódzkim oddziale IPN. - Były sytuacje, gdzie podpisy wielu podrabiano, ale ja na pierwszy rzut oka mogę powiedzieć, że tego zobowiązania nie podpisywałem – stwierdził Prus.
To nie jego podpis?
Skąd zatem wzięła się teczka? I czy Edward Prus będzie chciał się tego dowiedzieć? Jak mówi najpierw musi sam zajrzeć do teczki. Wniosek złożył w tym samym dniu, kiedy my odwiedziliśmy IPN. I nadal czeka na pozwolenie. - W wojsku bywało różnie. Ci wiedzą, którzy byli. Nieraz było tak, że człowiekowi się nie chciało mówić o tym, co z nim w wojsku robiono. I wiele rzeczy było podpisywane w wojsku jak chociażby odesłanie odzieży do domu cywilnej. Momentów, gdzie podpisy się składało w wojsku było bardzo dużo – odpowiada na pytanie, czy będzie chciał u grafologa potwierdzić, że to nie jego podpis.
Z lewej: podpis z teczki IPN. Z prawej: podpis Edwarda Prusa na oświadczeniu majatkowym z 2018 r.
- Dla mnie kluczową sprawą jest, że nie miał nikt z mojego powodu krzywdy, że nie ma śladów, że na kogoś donosiłem. I powtarzam jeszcze raz, ja na nikogo nigdy, pod przysięgą na Boga, nie donosiłem i nie współpracowałem z tymi służbami.
Faktycznie śladów współpracy nie ma. Poza kartą osobową i zobowiązaniem jest jeszcze jedno odręczne, sygnowane nazwiskiem Edward Prus, pismo. Oświadczenie o zakończeniu współpracy z adnotacją o gotowości do niej. Takie radny miał podpisać 25 kwietnia 1988 roku. Pytanie jak to się stało, że przed poprzednimi wyborami, kiedy kaliszanin startował w wyborach pozytywnie przeszedł lustrację?
Niezlustrowany
IPN odpowiada: "…informuję, iż Oddziałowe Biuro Lustracyjne w Łodzi dotychczas nie prowadziło analizy oświadczenia lustracyjnego złożonego przez Edwarda Aleksandra Prusa. Kolejność prowadzonych analiz złożonych oświadczeń lustracyjnych określona została w artykule 52e ust. 1 i 2 Ustawy z dnia 18.12.1998 roku o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu.
Nadmieniam, że w ciągu jednego roku biuro poddaje analizie około tysiąca oświadczeń złożonych przez osoby pełniące funkcje publiczne wskazane w art. 4 Ustawy z dnia 18.10.2006 roku o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa z lat 1944-1990 oraz treści tych dokumentów. W toku rzeczonej analizy ocenie poddaje się zasób archiwalny Instytutu Pamięci Narodowej, jak też wykonuje się czynności uregulowane w art. 52e ust. 3 i 3a cyt. Ustawy z dnia 18.12.1998 roku" - czytamy w piśmie podpisanym przez prokuratora Jarosława Chrzęsta, naczelnika Oddziałowego Biura Lustracyjnego w Łodzi.
Oznacza to tyle, że w pierwszej kolejności sprawdzani są kandydaci na posłów, senatorów lub włodarzy miast. Osoby, które przyznały się do współpracy, ale nie były agentami. Być może decyduje też grubość teczki? W przypadku Edwarda Prusa ta zdecydowanie do imponujących nie należy. Jednak może zastanawiać wpis w dokumencie, który do teczki jest dołączony. W Kartotece stworzonej przez Wojewódzki Urząd Spraw Wewnętrznych w Kaliszu z czasów, kiedy pochodzi teczka, w rubryce karalność, widnieje „6” – w IPN nie uzyskaliśmy odpowiedzi, co ona oznacza. Być może Edward Prus stwierdzając, że w wojsku bywało różnie i nikomu się o tym nie mówiło, miał na myśli, że takie adnotacje były kartą przetargową dla agentów werbujących lub szantażujących żołnierzy?
Pytanie brzmi, czy radnego, który twierdzi, że niczego nie podpisywał, ale też nie będzie udowadniać, że podpis jest sfałszowany można uznać za kłamcę lustracyjnego? On sam zapowiedział, że wystąpi o status poszkodowanego. - Czuje się pomówiony. Efektów współpracy nie ma, a ktoś nadal gra teczką, gdzie nie do końca widomo, kto ten podpis złożył – kwituje sytuację.
Jeśli jednak okaże się, że Edward Prus skłamał w oświadczeniu i zostałby uznany za kłamcę lustracyjnego, może ponieść konsekwencje. W polskich sądach zapadają wyroki w podobnych sprawach – zazwyczaj 3-letniego zakazu sprawowania funkcji publiczne; to najniższy wymiar kary.
Agnieszka Walczak, zdjęcia IPN, arch.
Napisz komentarz
Komentarze