Pierwsza noc w budynku, który kiedyś był kościołem i w którym wierni powierzali swe troski i radości Bogu była niezwykła. Trudno zapomnieć próby zaśnięcia w murach, które żyją swoim życiem.
- Żeby zasnąć potrzebowałem kilku piw. Pobyt w takim miejscu na noc wywołuje efekty. Ten budynek gra. Kiedy zmienia się wilgotność powietrza, temperatura wszystko gra, śpiewa, piszczy – przypomina noc z 4 na 5 sierpnia 2010 roku Wojciech Krenc. - Jednak pomyślałem sobie, że ewangelicy nie mieli w zwyczaju umieszczać zmarłych w kościołach, więc nie miało mnie co straszyć.
Msze w kościele ewangelickim w Grabowie nad Prosną były odprawiane jeszcze w latach 80. Wtedy w miejscowości mieszkała garstka protestantów. Nabożeństwa odbywały się raz w miesiącu. - Na jednym takim nabożeństwie byłam. Zdziwiło mnie to, że pastor wszystkich wiernych witał przed wejściem do świątyni. Z biegiem lat wiernych ubywało. W końcu społeczność ewangelików znikła zupełnie. Kościół opustoszał. Teraz zyskał nowe życie. Też korzystamy z tych przestrzeni w czasie różnego rodzaju działań artystycznych - mówi Urszula Godyla, Centrum Kultury w Grabowie nad Prosną
Bardziej niż same duchy straszyli miejscowi. Mówili o zamordowanych przez Niemców Polakach na terenie kościoła i zakopanych pod ich murami dwóch funkcjonariuszach UB. Jednak najciekawsza wydała się historia o obrazie Matki Boskiej.
- Opowiedział mi ją jeden ze starszych mieszkańców Grabowa nad Prosną. Podobno w latach 50. ewangelicy, pod progiem obiektu, zakopali obraz Matki Boskiej. Robiło tak wiele wyznań, chcąc w ten sposób „odstraszyć” od świątyni katolików. Coś tej legendzie jest. Zauważyłem, że wiele starszych osób, wchodząc tutaj, stara się nie nadepnąć na próg – miejsce, gdzie może znajdować się portret. Znajomi czekają, czy zacznę kopać, by go znaleźć, ale tego nie zrobię – mówi Krenc.
Kościół kilka lat temu ewangelicy przekazali starostwu powiatowemu w Ostrzeszowie. Obiekt stracił swój sakralny charakter. To umożliwiło Wojciechowi Krencowi zrealizowanie marzenia. Artysta od lat szukał kościoła, który mógłby zagospodarować na swoje terytorium. Interesował się kościołami m.in. w Stawiszynie i Ostrzeszowie. Ten w Grabowie nad Prosną znał od lat. Zawsze kiedy przejeżdżał przez miasto zatrzymywał się, by chwilę na niego popatrzeć.
- Teraz to mój statek. Na wieży umieściłem koło ratunkowe w razie gdybym szedł na dno. Czasami, kiedy jestem w złym humorze, statek zamienia się w okręt wojenny – mówi artysta.
Kościół, który stał się pracownią, to trochę miejsce anarchistyczne. Może wejść do niego każdy jeśli ma ochotę coś stworzyć lub obcować ze sztuką, którą serwuje aktualny użytkownik. W obiekcie nie ma prądu i wody. Spotkania odbywają się przy świecach.
- Obiekt jest zabytkowy. Pod nadzorem konserwatora jest drewniany strop, a w zasadzie to, co po nim zostało. Część zaginęła. Został fragment organów. Powybijane okna stworzyły jedyne w swoim rodzaju witraże – opowiada o swoim statku Krenc.
W środku panuje misz masz. Można tu znaleźć chyba wszystko. Portrety mieszkańców Grabowa nad Prosną, ale i kaliszan lub sławnych Polaków. Wszystkie stworzone przez Karola Krenca. Manekiny, które artysta namiętnie zbiera. Jest śmigło samolotu, książki. Jednym słowem wszystko, co innym niepotrzebne, a Krenc dostrzegł w tym coś więcej niż zwykły przedmiot.
- Niekoniecznie mnie się to podoba. Trzeba czuć ten temat. U artystów ten nieład chyba jest na porządku dziennym – mówi Bogusław Iwański z sąsiadującego z kościołem salonu samochodowego. – Jednak najważniejsze, że miejsce żyje. To zabytek, który mógłby być wizytówką miasta. Dlatego ja zawsze, kiedy mogę to pomagam, nawet jeśli pewnych rzeczy nie rozumiem.
Świątynia żyje. Od 2008 roku odbyło się w niej 25 różnego rodzaju wydarzeń artystycznych. Zainteresowanie samym kościołem też jest. Przejeżdżający przez Grabów nad Prosną często zatrzymują się w Centrum Kultury i pytają o jego historię. Jedna osoba nawet pisała o nim pracę magisterską w języku niemieckim. Wojciech Krenc chciałby kupić swój statek.
Agnieszka Walczak, zdjęcia autor
Napisz komentarz
Komentarze