Sprawa dotyczy pacjentek leczących się w kilku ośrodkach zdrowia w funkcjonujących tam gabinetach ginekologicznych. Większość z nich była w powiecie ostrzeszowskim, ale także w powiecie ostrowskim. Każdy miał zawarte umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia, który refundował badania. Także te, których nie było - uważa prokuratura. - Przez okres 8 lat (ginekolog – red.) kierował wnioski o przyznanie refundacji z NFZ w sytuacji, kiedy pewne usługi były niewykonywane lub były wykonywane prywatnie, czyli refundacja mu się nie należała. W wyniku czego wykazał udzielenie świadczeń medycznych 1347 osobom na ogólną kwotę ponad pół miliona złotych, z których NFZ zrefundowała świadczenia medyczne na ogólną kwotę ponad 480 tysięcy, co do których brak było podstaw do dokonania refundacji – wyjaśnia Ireneusz Kaźmierczak, prokurator. - Sprawa wyszła dzięki jednej z pań, która z ciekawości sprawdziła w systemie elektronicznym, jakie miała wykonywane zabiegi. I okazało się, że w systemie figurują zabiegi, których nie miała wykonanych.
Wówczas sprawą zajęła się prokuratura. Śledczy od NFZ otrzymali numery PESEL pacjentek odwiedzających lekarza. W tym gronie, jak się okazało, był także mężczyzna. W trakcie dochodzenia przesłuchano kilka tysięcy osób. Oprócz zarzutu wyłudzenia pieniędzy z NFZ prokuratura zarzuca ginekologowi próbę nakłaniania części pacjentek do zeznawania na jego korzyść, czyli potwierdzenia wykonania badań, których w rzeczywistości nie miały.
Sprawa toczy się przed kaliskim sądem. W poniedziałek 14 grudnia mężczyzna nie był obecny podczas odczytywania zarzutów. Przytoczono jedynie jego zeznania ze śledztwa. Już wtedy odmówił składania wyjaśnień i nie przyznał się do winy.
Fakt, że NFZ otrzymywał dokumenty o wykonaniu zabiegów, które się nie odbyły, potwierdziła przed sądem zeznająca jako świadek prowadząca jeden z ośrodków zdrowia, w którym oskarżony o wyłudzenie lekarz pracował. - Była kontrola z NFZ, która zakwestionowała tylko wizyty, które same pacjentki wskazały jako nieodbyte – wyjaśniła świadek. - Musieliśmy oddać za niewielką ilość porad, bo akurat u nas tych pacjentek było niewiele, ale jednak musieliśmy zwrócić pieniądze do NFZ.
O jaką kwotę chodzi – tego zeznająca lekarz nie potrafiła powiedzieć, ponieważ dokumenty dotyczące sprawy cały czas są zabezpieczone i nie miała do nich dostępu. Jednak przyznała, że miesięczny kontrakt jej ośrodka z NFZ na gabinet ginekologiczny opiewał na około 3 tys. zł. Według umowy połowa trafiała do oskarżonego lekarza. A ustalenia śledczych wskazują, że mężczyzna w raportach wysyłanych do NFZ wpisywał dziennie nawet 100 usług medycznych. A te miał wykonywać, jak wynika z dokumentacji, w dwóch różnych miejscach w tym samym czasie WIĘCEJ.
Lekarzowi grozi do 10 lat pozbawienia wolności.
AW, zdjęcia autor
Napisz komentarz
Komentarze