Wisła była wprawdzie lepsza piłkarsko i grała dojrzalszy futbol, ale trzeba przyznać, że gospodarze podjęli rękawicę i przy odrobinie szczęścia mogli sprawić psikusa. Przełomowym momentem okazały się końcowe fragmenty pierwszej połowy. Wówczas przy stanie 1:2 mający niespożyte siły Błażej Ciesielski przedarł się w pole karne i w okolicach linii końcowej został ewidentnie sfaulowany przez goniącego go Sebastiana Głaza. Arbiter Paweł Malec z Łodzi użył w tej sytuacji gwizdka, ale tylko po to, by podyktować rzut... wolny dla gości i ukarać skrzydłowego KKS-u żółtym kartonikiem. Chwile konsternacji w kaliskim teamie natychmiast wykorzystali puławianie, którzy szybko ruszyli z kontrą i wywalczyli „jedenastkę” po faulu Damiana Czecha na Konradzie Nowaku. Z „wapna” nie pomylił się Tomasz Sedlewski i było praktycznie po meczu. – Rzadko oceniam pracę sędziów, ale skoro ten arbiter aspiruje do tego, by prowadzić mecze w pierwszej lidze to szczerze współczuję tym drużynom, które będą miały z nim styczność – nie ukrywa trener kaliszan Krzysztof Pawlak. A pracy sędziów bacznie przyglądał się obecny na spotkaniu Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, który przy okazji wręczył Mateuszowi Gawlikowi statuetkę za najlepszą bramkę ubiegłego sezonu.
Gdybanie o sytuacji z 43. minuty nic już nie da, ale trzeba przyznać, że gospodarze notowali ofensywne zrywy, po których ręce składały się do oklasków. Pierwszy z nich nastąpił w 13. minucie, gdy po nerwowym początku i stracie bramki po główce Sebastiana Głaza, do wyrównania doprowadził Błażej Ciesielski, który precyzyjnie przelobował Nazara Penkowca. W tej sytuacji piłkę za linię obrony znakomicie dograł Stajko Stojczew. Drugi zryw miał miejsce tuż po przerwie, gdy miejscowi próbowali zareagować na gole Rafała Lisieckiego z rzutu wolnego oraz wspomniane trafienie Sedlewskiego. Wówczas w ciągu ośmiu minut „trójkolorowi” aż czterokrotnie napędzili przeciwnikom strachu. Dwie okazje miał aktywny Ciesielski, a w najdogodniejszej skiksował po zagraniu na dalszy słupek. – Bardzo podobała mi się postawa tego zawodnika – podkreślał na pomeczowej konferencji trener Wisły Bohdan Bławacki. Inni też mieli przebłyski, ale ani mocne uderzenie Konrada Chojnackiego z dystansu, ani płaski strzał Stojczewa nie dotarły do sieci. A że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić, kaliszanie przekonali się w 57. minucie, gdy wprowadzony chwilę wcześniej na boisko Przemysław Kanarek zamknął na długim słupku dośrodkowanie z lewej flanki w wykonaniu Iwana Litwiniuka, główkując na 4:1. Beniaminek trzeciej ligi odpowiedział jedynie strzałem Ciesielskiego w słupek. – Były fragmenty, które rzeczywiście mogły się podobać, ale to Wisła była lepszym zespołem i wygrała przede wszystkim swoim doświadczeniem – mówił na gorąco Konrad Chojnacki. Dodajmy, że KKS kończył zawody w dziewięcioosobowym zestawieniu, bo czerwone kartki, za drugie żółte, zobaczyli Marcin Lis i Błażej Ciesielski.
Sobotni mecz zakończył przygodę kaliskich piłkarzy z rozgrywkami Pucharu Polski i jednocześnie obnażył braki niebiesko-biało-zielonych, które muszą oni nadrobić przez trzy najbliższe tygodnie. Tyle właśnie pozostało do startu trzecioligowego sezonu. W międzyczasie zespół rozegra jeszcze kilka sparingów. W tej materii trwają rozmowy z jednym z pierwszoligowców, z którym kaliski team mógłby się zmierzyć w przyszłą niedzielę.
Michał Sobczak
Napisz komentarz
Komentarze