Tym razem do naszej redakcji zadzwoniła sąsiadka 86-letniej Marii, mieszkanka klatki obok. Kilka dni temu siedziała w kuchni i czytała książkę. W pewnym momencie usłyszała hałas dochodzący z łazienki. W pierwszej chwili pomyślała, że z suszarki spadła mata antypoślizgowa. Kiedy weszła do łazienki, struchlała. - Po wannie biegała mysz, która chciała wyjść. Wzięłam gorącą wodę i ją utopiłam, ale to mnie kosztowało strasznie dużo, może nie tyle, wysiłku co nerwów – mówi mieszkanka bloku przy ul. Podmiejskiej, która prosi o anonimowość. - Tu w moim pionie, na IV piętrze mieszka pan, który wyjechał do sanatorium. Jego córka, która przychodziła podlewać mu kwiaty, mówiła, że jednego dnia złapało się na łapki aż 10 myszy.
CZYTAJ TAKŻE: MYSZY I ROBAKI OPANOWAŁY ICH BLOK - kliknij
Kobieta powiadomiła Kaliską Spółdzielnię Mieszkaniową Lokatorsko-Własnościową. Jej pracownik przyszedł, zabrał mysz i zostawił trutkę. Poradził też, by pozatykać wszystkie możliwe otwory. W klatkach wentylacyjnych pojawiły się siatki, a w różnego rodzaju otworach wata. – Nawet odpływy w umywalce mam zakryte, bo prawdopodobnie ta mysz mogła tędy wyjść. W wannie cały czas jest korek – mówi kaliszanka.
Sąsiadka pani Marii boi się wejść do własnej łazienki
Mieszkająca w tej samej klatce, ale na parterze Paulina Kasprzak, ma trójkę małych dzieci. W czerwcu sytuacja była tak dramatyczna, że kobieta na trzy tygodnie musiała wyprowadzić się do rodziny. W tym czasie jej mąż przeprowadził dezynfekcję mieszkania. - Nie mogłam patrzeć na myszy, które mi grasowały po mieszkaniu i ich kupy – wyjaśnia Paulina Kasprzak, mieszkanka bloku przy ul. Podmiejski. - My to już w zeszłym roku zauważyliśmy, że jest problem z myszami. Mamy trójkę dzieci, więc z gryzoniami walczyliśmy. Nie wyobrażam sobie dalej takiej sytuacji. Chleb, bułki, całe jedzenie chowam do lodówki, bo się boję. Każdy okruszek od razu jest sprzątany, codziennie myję podłogi. Jeśli ma być tak nadal, to ja sobie nie wyobrażam tu mieszkać.
Po naszej interwencji w czerwcu mieszkanie pani Marii zostało wysprzątane. Usunięto z niego nie tylko śmieci, ale wszystko to, w czym myszy i robaki mogłyby się rozmnażać. Wymieniono urządzenia sanitarne, a w lokalu dwukrotnie przeprowadzono deratyzację i dezynfekcję. Za wszystko zapłaciła lokatorka. - Tam były dosłownie stada myszy – przyznaje Włodzimierz Karpała, prezes Kaliskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko-Własnościowej
Włodzimierz Karpała, prezes Kaliskie Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko-Własnościowej, przekonuje, że sytuacja nie jest tak dramatyczna jak przedstawiają ją mieszkańcy
Jednak mieszkańcy bloku mówią, że problem nie zniknął. Boją się otwierać okna, bo myszy ryją korytarze w styropianie, który został użyty do ocieplenia budynku i m.in. w ten sposób dostają się do mieszkań. Lokatorzy boją się też schodzić do piwnicy. Przestali ich odwiedzać znajomi, którzy boją się myszy i robaków. Jak mówią mieszkańcy, nie dzwonią już do spółdzielni, bo nie wierzą w pomoc. - Raz byli ze spółdzielni, zrobili deratyzację, całą dezynfekcję. Wyrzucili chyba ze trzy worki zdechłych myszy i robaków, po czym na trzeci dzień pani Maria sobie zamówiła znowu dwa wielkie worki ziarna i znowu je wsypała do wanny i porozrzucała po całym mieszkaniu. Myszy jak się lęgły, tak się legną – relacjonuje kobieta, u której byliśmy w czerwcu. - W miesiącu lipcu miałam w moim mieszkaniu, gdzie mieszkam z dwójką dzieci, 25 myszy - dodaje.
Włodzimierz Karpała, prezes Kaliskie Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko-Własnościowej, zapewnia, że sytuacja nie jest tak dramatyczna. Jego pracownicy raz w tygodniu są u pani Marii i na bieżąco sprawdzają, czy kobieta nie doprowadza do sytuacji sprzed kilku miesięcy. W mieszkaniu, jak mówi, nie ma siedlisk gryzoni jak poprzednio. Przyznaje jednak, że kobieta nadal gromadzi ziarno, a tego zabronić jej nie można. - Administrator bywa tam przynajmniej raz na tydzień, raz na dwa tygodnie i wykłada trutkę. W mieszkaniu w tym momencie nie ma myszy. Poprzez to jak, ta pani funkcjonuje, jak użytkuje swój lokal pojawiają się tam robaki, ale te też trujemy - mówi Włodzimierz Karpała.
- Starsza pani nie chce naszej pomocy - mówi Magdalena Marciniak z Miejskiego Ośrodka Opieki Społecznej w Kaliszu
Kobieta ma rodzinę. Jeden krewny mieszka w Kaliszu, inna krewna w Niemczech. Jednak ich zainteresowanie tym w jakich warunkach żyje 86-latka jest znikome. Pani Maria znajduje się pod opieką Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, do którego o pomoc dla starszej pani zwracali się także jej sąsiedzi. W MOPS-ie potwierdzają, że pani Maria czasami z nimi współpracuje. Jak gdy ma gorszy dzień, nie wpuszcza pracowników socjalnych do domu. Kobieta otrzymała też propozycje pomocy. Jednak tuż przed ich realizacją zrezygnowała. - Jedna dotyczyła usług opiekuńczo-wychowawczych w miejscu zamieszkania, a druga skierowania do konkretnego ośrodka poza Kaliszem na pobyt całodobowy – zdradza Magdalena Marciniak z Miejskiego Ośrodka Opieki Społecznej w Kaliszu. – Dlaczego zrezygnowała, nie powiedziała. Domyślamy się, że powodem poniekąd jest jej pies, z którym pani jest dosyć silnie związana. Jest to jedyna istota dla niej najbliższa.
Chcieliśmy zapytać panią Marię, dlaczego nie chce skorzystać z pomocy i czy zdaje sobie sprawę, że jej niecodzienne hobby uprzykrza życie kilkudziesięciu lokatorom bloku, w którym mieszka. Niestety nie otworzyła nam drzwi.
AW, zdjęcia autor, archiwum
Napisz komentarz
Komentarze