– Wyglądało to tak, jakbym prowadził dzisiaj dwa różne zespoły – przyznał nam na gorąco po meczu trener MKS-u Daniel Przybylski. Trudno się z tymi słowami nie zgodzić, bowiem jego podopieczne pokazały w niedzielę podwójne oblicze. Pierwsze – pełne nerwowych ruchów, niedokładności i złych wyborów. Tak było przez pierwsze dwa sety i znakomitą większość trzeciego. Drugie oblicze – wola walki, twardy charakter, ambicja i spokój, czyli to, czym kaliszanki wykazywały się już w wielu meczach – ujrzało światło dzienne w końcówce trzeciej odsłony i pozostało już do samego końca. W ten sposób siatkarki MKS-u odwróciły losy rywalizacji o 180 stopni i pokonały wicelidera drugiej ligi. – Mamy szczęście do zespołów, które zajmują drugie miejsce, bo wychodzimy z tych spotkań zwycięsko. Tak naprawdę w niedzielę wygraliśmy przegrany mecz – stwierdził szkoleniowiec beniaminka z Kalisza.
Po pierwszym secie ciężko było zachować optymizm. Miejscowe dały się zdominować rywalkom praktycznie po początkowych akcjach, przegrywając 1:7 i 4:14. Niedokładności w ataku i przyjęciu próbowały nadrabiać w polu serwisowym, ale co najwyżej zmniejszyły dystans do pięciu oczek (14:19 po dwóch asach Katarzyny Drewniak). Premierową partię przegrały do 17. Niewiele lepiej było w kolejnej i do ostatnich niemal chwil trzeciej odsłony. Wydawało się więc, że radzionkowianki z łatwością wywiozą z Kalisza komplet punktów. Kto by bowiem pomyślał, że prowadząc 2:0 w setach i mając pierwszego meczbola przy stanie 24:21, można nie odnieść zwycięstwa. A jednak! Kaliszanki udowodniły, że nie ma rzeczy niemożliwych. Złotym środkiem okazał się trudny serwis – najpierw w wykonaniu Marty Grzanki, po którym był remis 24:24, a potem Karoliny Janczak, po którym ich drużyna miała piłkę setową (26:25). Wykorzystała ją błyskawicznie, stawiając skuteczny blok. – Jestem przekonany, że siatkarki z Radzionkowa ani przez chwilę nie myślały, że mogą oddać nie tylko mecz, ale też i seta. Nam w pierwszych dwóch partiach brakowało przede wszystkim spokoju. Dziewczyny musiały się też oswoić z nową sytuacją, grając bez Edyty Kucharskiej (z powodów zdrowotnych obserwowała spotkanie z ławki – przyp. red.). Do tego doszła jeszcze napięta atmosfera przed meczem, związana z tym, czy zacznie się on punktualnie. Na parkiecie były bowiem naklejone reklamy, które częściowo musiały być ściągnięte. Na szczęście w porę złapaliśmy swój rytm – oznajmia nam trener Przybylski.
Wygrany set i to w rzadko spotykanych okolicznościach uskrzydlił kaliską ekipę. W czwartej partii to przyjezdne były bezsilne. Miejscowym wychodziło praktycznie wszystko, a najwięcej korzyści przynosiła im zagrywka i blok, którego wcześniej brakowało. Tymi elementami zbudowały przewagę (18:13, 23:15) i doprowadziły do tie-breaka, który był równie emocjonujący, co końcówka trzeciej odsłony. I w nim również kaliszanki wróciły z dalekiej podróży, bo mimo prowadzenia 8:6 to zespół Sokoła był bliżej zwycięstwa. Po precyzyjnym ataku Katarzyny Zackiewicz miał on bowiem meczbola przy stanie 14:12. Gospodynie jednak nie z takich opresji już wychodziły i w konsekwencji nie pozwoliły już rywalkom na powiększenie punktowego konta. Znakomicie przy siatce zagrała Marta Pytlarz, trudny do przyjęcia serwis posłała Justyna Andrzejczak, a mecz zakończyła skutecznym kontratakiem Maja Łysiak. Euforia radości, jaka opanowała kaliską stronę parkietu, była w pełni uzasadniona. – Jestem bardzo zadowolony. Te dwa punkty są dla nas bardzo ważne. To nasz czwarty tie-break w drugiej rundzie, podczas gdy w pierwszej nie mieliśmy żadnego. W każdym spotkaniu praktycznie dokładamy coś do naszego dorobku i to cieszy – podsumował Daniel Przybylski.
Kaliszanki wygrały po raz ósmy w sezonie i mimo że nadal plasują się na piątej lokacie, to do drużyn z miejsc 2. i 3. tracą już tylko cztery oczka. Teraz czeka je trudny tydzień, w którym rozegrają dwa spotkania. W środę pojadą do Częstochowy na mecz z miejscową Częstochowianką, natomiast w sobotę w Arenie podejmą TKS Tychy.
Michał Sobczak
Napisz komentarz
Komentarze