W pojedynku z przedostatnim w tabeli zespołem wicelider z Kalisza był zdecydowanym faworytem. Nie zawiódł i wygrał pewnie, prowadząc od początku do końca. Już w 11. minucie odskoczył na 6:2 po rzucie Artura Bożka, a sześć minut później powiększył przewagę do pięciu goli (9:4), gdy bramkarza gości pokonał Krzysztof Misiejuk. Bezpieczny, kilkubramkowy dystans miejscowi utrzymali do ostatniej syreny. Czasami można było nawet odnieść wrażenie, że nie muszą się oni specjalnie silić, aby zgarnąć kolejny komplet punktów. Nie stronili też od efektownych prób wykończenia akcji, co z pewnością mogło podobać się licznie zgromadzonym w Arenie widzom. Może właśnie z tego powodu zdarzało się gospodarzom dokonywać w ofensywie mało trafnych wyborów, podnosząc w ten sposób ciśnienie swojemu szkoleniowcowi. - Jestem zadowolony z wyniku, ale z gry już nie do końca - mówił po spotkaniu Bartłomiej Jaszka. - Chłopacy nie zawsze realizowali założenia, które omówiliśmy sobie przed meczem. Zamiast korzystać z najprostszych rozwiązań, jakie stwarzała nam obrona rywali, niepotrzebnie komplikowaliśmy sobie sytuację. Braliśmy się za rzuty z trudnych pozycji albo nie kończyliśmy akcji. Częściej powinniśmy też grać jeden na jeden, a tego unikaliśmy - dodał grający trener MKS-u.
Z jednej strony szkoleniowiec zwracał uwagę na mankamenty w grze jego zawodników, ale z drugiej wiedział, że nawet przy mniejszym poziomie koncentracji kaliski zespół zwycięży w sposób niepodważalny. Świadczy o tym fakt, że tym razem ani na minutę nie pojawił się na parkiecie. Nie było po prostu takiej potrzeby. Zwłaszcza że w 49. minucie kaliszanie uciekli przeciwnikom na siedem bramek (22:15). - Oczywiście czuję głód grania i chętnie wchodzę na boisko, ale cieszę się, że to chłopacy mogli pograć dłużej i w pełni zapracować na to zwycięstwo. Kiedy pojawiam się na boisku to głównie po to, aby zawodnicy mogli przy okazji podpatrywać, jak zachowuję się w grze, wyciągnąć z tego wnioski, a potem robić to, co ja, a nawet lepiej niż ja. Lubię grać, ale w tym meczu chciałem, aby każdy z zawodników mógł przebywać na parkiecie jak najdłużej - wyjaśnia Bartłomiej Jaszka.
MKS zwyciężył 27:21, notując tym samym piąty kolejny triumf. W tabeli grupy B pierwszej ligi nadal jest drugi, choć Olimpia Piekary Śląskie, aktualny lider, musiała się sporo napracować, aby pokonać na wyjeździe SPR Tarnów i obronić jednopunktową przewagę nad siódemką z Kalisza.
Michał Sobczak
***
MKS Kalisz - AZS AWF Biała Podlaska 27:21 (13:9)
Kary: MKS - 10. min, AZS AWF - 8. min. Rzuty karne: MKS 2/5, AZS AWF 4/7. Sędziowali: Grzegorz Christ (Wrocław) oraz Tomasz Christ (Świdnica). Widzów: 400.
MKS: Jarosz, Marciniak - Adamski 7, Bałwas 5, Galewski 5, Bożek 4, Klopsteg 3, Misiejuk 3, Kobusiński, Książek, Mosiołek, Piosik, Rosiek.
AZS AWF: Adamczuk, Chmurski, Kozłowski - Warmijak 7, Ziółkowski 5, Jaszczuk 2, Kruchkou 2, Skuciński 2, Bekisz 1, Małecki 1, Stefaniec 1, Banaś, Kandora, Pezda, Rusin.
Napisz komentarz
Komentarze