Czterdzieści sześć lat po głośnym spektaklu Izabelli Cywińskiej Teatr im. Bogusławskiego znów zaprasza swoich widzów do uczestniczenia w świecie stworzonym przez Marię Dąbrowską. „Noce i dnie” to powieść związana z Kaliszem i ziemią kaliską w sposób wyjątkowy. Nie bez znaczenia jest tu oczywiście biografia autorki – wybitnej pisarki urodzonej i wychowanej w Russowie pod Kaliszem, zdobywającej edukację na kaliskiej pensji. Jednak, co istotniejsze, samo miasto (zwane w powieści Kalińcem) i otaczające je tereny są miejscem akcji dla epickiej sagi przedstawiającej losy książkowej rodziny Niechciców. Powieść jest szczególną panoramą losów – od powstania styczniowego, aż po pierwsze dni I wojny światowej. To opowieść o mierzeniu się z codzienną prozą życia, osobistymi marzeniami, zmienną rzeczywistością społeczną, wielką historią.
Spektakl, na podstawie autorskiej adaptacji powieści, wyreżyserował Sebastian Majewski – uznany reżyser, dramatopisarz i dramaturg. W jego dorobku dramaturgicznym szczególną rolę odgrywają sceniczne adaptacje polskiej klasyki – jak na przykład zrealizowana w Narodowym Starym Teatrze „Trylogia” według Sienkiewicza czy też „Ziemia obiecana” na podstawie powieści Reymonta, przygotowana dla Teatru Polskiego we Wrocławiu.
WYWIAD Z REŻYSEREM
Karolina Czepkiewicz: Jak zareagował Pan na propozycję zrealizowania „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej?
Seb Majewski: Z radością i trwogą. Z trwogą, bo dawno niczego nie adaptowałem. A również dlatego, że przy adaptacji zawsze pojawia się pytanie, na ile osiągnięte rezultaty będą bliskie oczekiwaniom.
Ze względu na pochodzenie autorki i miejsce osadzenia akcji powieści „Noce i dnie” są nieodłącznie związane z Kaliszem i jego okolicami. Jakie znaczenie miało to przy pracy nad spektaklem?
To nie jest przedstawienie, które mocno eksploruje temat miejski, tak jak chociażby spektakle Weroniki Szczawińskiej (Klęski w dziejach miasta i K. albo wspomnienie z miasta – red.), które z tej przestrzeni wypływają. Dla nas ważniejsze są osoby niż miejsca. „Noce i dnie” to przede wszystkim opowieść o ludziach.
Ma pan w swoim dorobku dramaturgicznym „Trylogię” według Sienkiewicza w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie i przygotowaną dla Teatru Polskiego we Wrocławiu „Ziemię obiecaną” na podstawie powieści Reymonta. Zatem nie jest to pierwsze pana spotkanie z polską klasyką na scenie. Czy przy okazji pracy nad powieścią Marii Dąbrowskiej odkrył Pan coś nowego?
Odkryłem, że można napisać pięć tomów całkiem dobrej literatury, której czytanie nie nuży, że są jeszcze takie dzieła, do których można wracać i nazywać je wielką narracją. Operują one szeroką perspektywą, obszernymi opisami, są rozciągnięte w czasie i pokazują zmieniających się pod jego wpływem ludzi. To jest rodzaj labiryntu, do którego się wchodzi, nie wiedząc, gdzie się dojdzie.
Co z postacią samej Dąbrowskiej?
Nigdy wcześniej nie wgłębiałem się w jej życiorys, wiedziałem o niej tylko podstawowe fakty. Czytając „Noce i dnie”, poznawałem tę kobietę. Była szalenie interesująca i, jak na tamte czasy, bardzo nowoczesna. Okazuje się, że postawa Dąbrowskiej (trochę socjalizującej, awangardowej, biseksualnej) staje się bardzo aktualna. Myślę, że gdyby Dąbrowska żyła dzisiaj, byłaby przyjaciółką Kingi Dunin. W rzeczywistości, w której za chwilę wszyscy będziemy się czegoś bać, może warto pokazywać, że w przeszłości żyły osoby naprawdę odważne. To, że Dąbrowska miała męża i żyła z kimś innym, nie było żadną tajemnicą. Co więcej, ona sama nie miała z tym problemów. Wymieniła pani wcześniej „Trylogię” i „Ziemię obiecaną”. Przy jednej i drugiej adaptacji ich autorzy w ogóle mnie nie interesowali. Nie po drodze mi z Reymontem, a z Sienkiewiczem – to już w ogóle. Zupełnie inaczej było przy Dąbrowskiej.
Wróćmy do powieści i spektaklu. Kurczowo trzymał się Pan oryginału, czy prezentuje nam Pan swego rodzaju wariację na temat?
Bardzo nam zależało, żeby opowiedzieć to zgodnie z oryginałem. Ale z drugiej strony czujemy, że takie przekładanie oryginału na język sceny okazałoby się archaiczne. Niełatwo pogodzić narracyjną opowieść zachowując przy tym oryginalność Dąbrowskiej. To trochę łączenie wody z ogniem. Ale matematycznie rzecz ujmując, tekst jest w 98% tekstem Marii Dąbrowskiej. Daliśmy sobie 2% na to, żeby zmienić słowa, które dzisiaj nie najlepiej układają się w ustach.
„Tom VI: Nie wiem, o czym jest jutro” – tak brzmi podtytuł spektaklu „Noce i dnie”. Co się za nim kryje?
To jest najważniejsza informacja dotycząca naszego tematu, czyli Barbary i jej niepewności. Interesuje nas postać młodej bohaterki, której głównym motorem życiowym jest lęk. Jeśli nie wiemy, o czym będzie jutro, to psychologicznie robimy krok do tyłu i zaczynamy się zastanawiać, o czym było wczoraj.
46 lat temu Izabella Cywińska wyreżyserowała „Noce i dnie” w kaliskim teatrze. W jednej z recenzji z tamtego okresu czytamy: „Jak powiedziałem na wstępie, nie kocham zbytnio Marii Dąbrowskiej. Niezbyt ładnie jednak było firmować Jej nazwiskiem i nadanym przez nią tytułem coś, co jest złośliwym przedrzeźnieniem Jej klasycznego dzieła”. (Jerzy Milewski, Pamflet przeciwko Marii Dąbrowskiej?, „Kierunki”). Nie boi się Pan podobnych zarzutów?
Czy się boję? Może lęków Barbary (śmiech). Jednak to zastanawiające, że minęło prawie pół wieku,
a w odbiorze teatru nic się nie zmieniło. Widzowie ciągle oczekują od teatru pewnej poprawności. Gdyby mi to pani przeczytała, nie mówiąc, o czym to jest, mógłbym pomyśleć, że o spektaklu „Czekając na Godota”, który wystawiliśmy w Teatrze Jaracza w Łodzi. Musieliśmy go ściągnąć, bo spadkobiercy praw autorskich stwierdzili, że coś sfałszowaliśmy. 46 lat minęło, a mamy dokładnie to samo. Za chwilę ktoś nam będzie mówił, co wolno, a czego nie, i przekonywał, że istnieje jakiś wzorzec odczytywania sztuki w ogóle. Odpowiadając na pytanie: nie, nie boję się.
Wiemy, że adaptacja literatury polskiej, która zajmuje mocną pozycję w kanonie (kulturowym, szkolnym), chcąc nie chcąc wywołuje pewne oczekiwania widza wobec efektu finalnego.
Jeżeli dzieło sztuki wchodzi w kontakt z odbiorcą, trzeba się liczyć z tym, że może być ono różnie odbierane. Nie czytałem nigdy skargi żadnego poety, że ktoś jego wiersz niewłaściwie zinterpretował. Nie zrobił tego ani Różewicz, ani Herbert, mimo że byli dogmatycznie przywiązani do swoich utworów. To jest po prostu obszar sztuki. Jeżeli ktoś zakłada, że „Noce i dnie” są o bardzo konkretnych sprawach i wymieni je w trzech punktach, to ja mogę mu tylko powiedzieć, że się głęboko myli.
Reżyser – wraz ze współpracownikami i szóstką aktorów – zaprasza na spotkanie z „emocjonalnie płomienną Barbarą Ostrzeńską, niebiańsko spokojnym Bogumiłem Niechcicem, po ojcu zdyscyplinowaną Agnieszką Niechcic, zaradnie przedsiębiorczą Michaliną Ostrzeńską, rozkochaną Teresą Kociełł, korzystającym z życia Lucjanem Kociełłem i oddanym dla kraju powstańcem Klemensem Klickim”.
W spektaklu występują:
Barbara Niechcic – Izabela Wierzbicka
Bogumił Niechcic – Wojciech Masacz
Michalina Ostrzeńska – Izabela Beń
Teresa Kociełł, Celina Mroczkówna – Małgorzata Kałędkiewicz-Pawłowska
Agnieszka Niechcicówna – Magdalena Jaworska (gościnnie)
Klemens Klicki, Lucjan Kociełł, Marcin Śniadowski – Michał Wierzbicki
RK, fot. Bartek Warzecha, Robert Kuciński
Napisz komentarz
Komentarze