Nagrania jest bezcenne, bo jedyne. Trzygodzinna audycja powstała w 1992 roku i była emitowania na żywo na antenie Radia Centrum. Autorzy dotarli do świadków pożaru, osób biorących udział w akcji gaśniczej, rozmawiali z historykami sztuki, regionalistami i duchownymi z kościoła św. Mikołaja. - Nikt na ten temat nie chciał mówić, wszyscy się bali oddziaływania służb, które najprawdopodobniej za tym stały – mówi o przeszkodach Mieczysław Machowicz, autor audycji. - Dlatego, że mój tato przyjaźnił się z Józefem Dąbrowskim, szefem akcji gaśniczej, udało się go namówić na zwierzenia. Kiedy mieliśmy te nagrania pomyśleliśmy, żeby poszerzyć materiał o opowieść od momentu, kiedy obraz się znalazł w Kaliszu, przez dzieje historyczne, samo spalenie i zrobienie kopii przez Bronisława Owczarka.
Nagrania trafią do sieci
Obok archiwalnych nagrań rozmów z osobami, z których duże grono już nie żyje, autorzy audycji przekazali też sporo prasowych wycinków. O obrazie, od momentu pamiętnej grudniowej nocy, ukazało się sporo różnego rodzaju publikacji. - Mamy wycinki prasowe z odręcznymi notatkami m.in. ś.p. Wacława Klepandego, wielkiego miłośnika Kalisza, który nam je przekazał, ale też był jedną z osób towarzyszących przy emisji audycji „Historia jednego obrazu” i wypowiadających się – dodaje Andrzej Tylczyński, również autor audycji. – Pan Klepandy, będąc w studio, również robił notatki o bieżących refleksjach, które przychodziły wraz z kolejnymi wypowiedziami. Wszystko to zebraliśmy i przekazaliśmy muzeum.
Te bezcenne materiały zostaną wkrótce zdigitalizowane
Nagrania są bezcenne ze względu na zawartość, ale też formę. Powstały na taśmach montowanych na mechlaborach. Samą audycję, na zwykłym „kaseciaku", uwiecznił wspomniany Józef Dąbrowski – i to jedyna jej kopia. Całość zostanie zdygitalizowana i umieszczona w Internecie. Tak, by każdy mógł zapoznać się z relacjami osób pamiętających pożar i ocenić, co tak naprawdę wydarzyło się w kościele św. Mikołaja w nocy z 13 na 14 grudnia 1973 roku. Autorzy audycji nie mają wątpliwości. - Bardzo mocno wierzymy, że on nie spłonął, że on gdzieś jest – dodaje z przekonaniem Mieczysław Machowicz. - Wszyscy świadkowie jednym głosem mówią, że obraz został wycięty i skradziony, a ołtarz został podpalony. „Zdjęcie z krzyża” to jedno z większych dzieł kultury, które w Polsce się znajdowało i myśmy to, jak na razie, bezpowrotnie stracili.
Strażak: To było podpalenie. Na 100 procent
Pierwsi na miejscu byli strażacy z sekcji, która tej nocy pełniła dyżur w niedalekim Wistilu. Dla Jerzego Włodarskiego, który był w tej grupie, wszystko, co zobaczył po wejściu do płonącej świątyni, każe myśleć tylko w jeden sposób. - To było podpalenie. Na 100 procent – przyznaje ze łzami w oczach mężczyzna. – Płomienie były dziwne. Z pewnością nie wyglądały tak, jak powstałe w sposób naturalny. To były płomienie palących się oparów denaturatu. To co zwróciło też nasza uwagę to duże zadymienie w części dla wiernych i brak dymu w części ołtarzowej. To wyglądało tak, jakby ktoś stworzył sobie zasłonę z ognia i dymu.
Od lewej: ks. prałat Andrzej Gaweł, dalej strażacy biorący udział w akcji gaśniczej (w tym Jerzy Włodarski) i darczyńcy: Andrzej Tylczyński i Mieczysław Machowicz
Tajemniczy fragment ramy
Jeszcze większe zdziwienie na twarzach strażaków, którzy brali udział w akcji, było już po ugaszeniu ognia. - Stwierdziliśmy, że fragment ramy od obrazu stoi koło ławek. Żaden ze strażaków tego nie wyjmował – stwierdza z przekonaniem Jerzy Włodarski. – A to oznacza, że ktoś musiał ją przenieść.
Zdjęcia, które wykonał w kościele i na których widać, że rama jest w innym miejscu, zostały mu zabrane przez prowadzących śledztwo. Podobnie było z negatywami. Ogień, według osób od lata badających sprawę, miał być zasłoną złodziei wycinających płótno umieszczone w ołtarzu głównym, a później zatrzeć ślady ich działania. Takie jednak zostały. Niewielkie, ale są. - Rama faktycznie była w pobliżu zakrystii, część tej ramy oczywiście – przypomina ks. prałat Andrzej Gaweł, były proboszcz parafii św. Mikołaja, a w latach 70. wikariusz. – Z niej wystawał kawałek z płótnem. Widziałem to na własne oczy i to nie były resztki niedopalone, tylko resztki urwane.
Co może oznaczać, że obraz został źle wycięty i złodzieje, próbując go wyciągnąć z ramy, musieli w jednym miejscu mocnie szarpnąć. Potwierdza to Anna Tabaka, historyk sztuki z Muzeum Okręgowego Ziemi Kaliskiej. – Mam w swoich zbiorach takie zdjęcie. Dostałam je wiele lat temu i też przekażę je do muzeum – mówi.
Kradzież na zlecenie służb?
Inną dziwną rzeczą było samo śledztwo. Jerzy Włodarski przypomina, że każdy pożar był zabezpieczany przez milicjantów. – Tych w kościele nie było – mówi mężczyzna. A ówczesny wikariusz dodaje, że władze, zamiast wyjaśnić prawdę o tym, co się stało dążyły do jak najszybszego zamknięcia śledztwa. Tak też się stało. Stwierdzono, że pożar wybuchł w wyniku zwarcia instalacji elektrycznej. Władze kościelne wierząc, że „Zdjęcie z krzyża” zostało skradzione, zgłosiły nawet sprawę do Interpolu, ale ten poszukiwania mógł wszcząć dopiero po oficjalnym zawiadomieniu władz państwowych. Te, jak mówią świadkowie i znawcy tematu, nie były zainteresowane takim obrotem sprawy.
Anna Tabaka, historyk sztuki, ma w swoich zbiorach zdjęcie fragmentu ramy, znalezionego w innym miejscu niż znajdował się obraz
Dlatego zaczęto podejrzewać, że zniknięcie kaliskiego Rubensa to akcja służb specjalnych. I dla kaliszan taka teoria jest oczywista. – Autorzy audycji, z którą taśmy otrzymaliśmy, kiedyś opowiedzieli mi taką anegdotę – mówi Anna Tabaka. - Prawdziwego kaliszanina można poznać bardzo prosto. Trzeba mu zadać pytanie, czy Rubens z kościoła św. Mikołaja, dzisiaj z katedry, spłonął czy został skradziony? Jeżeli ktoś odpowiada, że został skradziony to znaczy, że to jest prawdziwy kaliszanin.
Jednak nie tylko kaliszanie tak twierdzą. Teoria powtarzana od ponad 40 lat nadal jest żywa. I w czasie spotkania w muzeum ponownie nabrała rumieńców. A to za sprawą śledztwa prowadzonego na potrzeby powstającej właśnie książki, w której autorka opisuje zorganizowaną grupę przestępczą, która działa w Polsce od lat 40., a współpracującą z SB, szmalcownikami i byłymi zbrodniarzami hitlerowskimi. - Za kradzieżą tego obrazu stały osoby związane z byłymi służbami bezpieczeństwa. I podejrzewam, że nikt nie interesował się śledztwem i dlatego nikt nie chciał chronić tego obrazu – mówi Małgorzata Borkowska, która od półtora roku analizuje materiały na ten temat.
W latach 60. władze kościelne zaczęły starania o przeniesienie bezcennego płótna do muzeum lub jego ochronę. Nikt nie był zainteresowany pomocą w tej kwestii. – Myślę, że kościół był obserwowany przez wiele lat. Chronienie przez służby przestępcy nie mieli żadnych przeszkód, by obraz ukraść i wywieźć – dodaje dziennikarka. – Grupa zajmowała się kradzieżami dzieł sztuki z kościołów.
W przeciwieństwie do służb ówczesne media poświęcały tej sprawie wiele czasu
Były też inne pożary
Potwierdzeniem tej teorii mogą być dwa inne pożary, które w tamtych latach wybuchły w kaliskich kościołach, m.in. u św. Józefa. Ksiądz Andrzej Gaweł mówi, że wiele lat temu, jeszcze na antenie Radia Europa, słyszał, że obraz trafił na statek płynący do Szwecji. Małgorzata Borkowska potwierdza, że w analizowanych przez nią dokumentach jest taki trop, ale ten w pewnym momencie przestały potwierdzać same służby. Inny trop wiedzie do stolicy Austrii – Wiednia. Dziennikarka nie chciała zdradzić wszystkich znanych sobie szczegółów, ale podobnie jak autorzy audycji, którzy właśnie przekazali nazwane przez siebie materiały „taśmami prawdy” do muzeum, ma nadzieję, że ich upowszechnienie wznowi poszukiwania obrazu Rubensa, który w Kaliszu pojawił się w 1621 roku.
Agnieszka Walczak, zdjęcia autor AG
Napisz komentarz
Komentarze