Dwie kreski na teście ciążowym i wielka radość. Każde kolejne badania, również te prenatalne w 12. tygodniu ciąży dawały pewność, że dziecko rozwija się dobrze i jest zdrowe. To, co najgorsze nadeszło w 25. tygodniu. – Lekarz nie potrafił określić serca, a z uwagi na to, że nie jest specjalistą odesłał nas do Łodzi na specjalistyczne badanie echa serca płodu. Wtedy się okazało, że jest wada – mówi Sandra Portasiak, mama Wojtusia.
Lekarze mówili, że nie ma szans
Ta wada to HLHS. Wojtuś nie ma wykształconej lewej komory serca, a do tego ma nieprawidłowy splot żył płucnych. Na jedyne możliwe rozwiązanie, czyli wstawienie stentów było już za późno. Chłopiec musi urodzić się z wadą, która jest na tyle skomplikowana, że operacja będzie musiała odbyć się natychmiast po porodzie. Lekarze rozkładali ręce, mówiąc, że nadzieje na przeżycie są praktycznie żadne. - Dziecko samo nie zrobi nawet jednego oddechu – mówili lekarze. - Wyjeżdżając od pierwszego lekarza zastanawialiśmy się, co z wyprawką, kupnem łóżeczka, z wszystkim co było zaplanowane? Nie wiedzieliśmy, czy to robić. Nie kupić to jakby w niego nie wierzyć, a kupić… nie wiem, jakby to było, gdybyśmy wrócili bez niego. Chyba serce by mi pękło – wspomina trudne chwile mama Wojtusia.
Narodzin dziecka rodzicei powinni oczekiwać z radością. Sandra i Łukasz czekają z wielkim niepokojem. Czy uda się zebrać pieniądze? A później jak pwoiedzie się operacja?
Kiedy Sandrze i Łukaszowi przyszło mierzyć się z diagnozą, kiedy zaczęli tracić nadzieję. Cudem udało się dostać na jeszcze jedną konsultację. Trafili do prof. Edwarda Malca, który operuje dzieci w Niemczech. - Tak naprawdę to on dopiero dał nam nadzieję. Był oburzony, że inni nam jej nie dali, bo dzieci z podobnymi wadami żyją, on je operuje i nie mógł uwierzyć, że ktoś chciał nam zamknąć tę drogę – mówi Sandra Portasiak.
Kosztowna operacja jedynym ratunkiem
Droga choć otwarta, jest bardzo trudna i wyboista. Żeby uratować Wojtusia trzeba wyjechać do kliniki w Niemczech, a to kosztuje i to sporo, bo 350 tysięcy złotych. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że na uzbieranie tej sumy rodzice dostali 3 tygodnie. Przez dziewięć dni udało się uzbierać niespełna 100 tysięcy. - Naszym celem jest uzbieranie 350 tysięcy złotych. Jest to kwota niezbędna, żebyśmy wyjechali 16 lutego do Niemiec. W tę kwotę wchodzi pobyt żony w szpitalu, poród oraz pierwsza operacja małego. Obecnie zebraliśmy ok. 100 tys. złotych, z czego bardzo się cieszymy, bo tyle zebraliśmy w 9 dni, a nawet nam się nie śniło, że taką kwotę w ogóle uzbieramy – cieszy się Łukasz Portasiak.
Wojtuś ma wadę serduszka
W zbiórkę pieniędzy włączyły się dwie fundacje, dobroczyńcy, rodzina i przyjaciele. Swoją pomoc zaoferowali również strażacy z kaliskiej jednostki straży pożarnej, gdzie na co dzień pracuje tata nienarodzonego jeszcze Wojtusia. Wszyscy starają się uzbierać pieniądze jak najszybciej. - Chcielibyśmy, marzymy o tym, żeby ta suma uzbierała się do Walentynek, żeby to był dla nas prezent, żebyśmy mogli spokojnie się spakować i pojechać. I wiedzieć, że pierwszy etap w walce o małego już jest zakończony – dodaje tata Wojtka.
Wojtusiowi można pomóc, dokonując wpłaty na rachunek Fundacji:
86 1600 1101 0003 0502 1175 2150 z dopiskiem „Wojciech Portasiak"
Dla wpłat zagranicznych:
USD PL93 1600 1101 0003 0502 1175 2024 z dopiskiem „Wojciech Portasiak”
EUR PL50 1600 1101 0003 0502 1175 2022 z dopiskiem „Wojciech Portasiak”
Kod SWIFT dla przelewów z zagranicy: ppabplpk
Bank: BGŻ BNP PARIBAS oddział w Lublinie, ul. Probostwo 6A, 20-089 Lublin
Wojtusiowi można pomóc także poprzez SMS o treści S3605 na numer 72365 (koszt 2,46 zł brutto) lub dokonując wpłaty za pośrednictwem siepomaga.pl Można przekazać również 1% podatku, w tym celu w rubrykach dotyczących przekazania 1% podatku należy podać nr KRS 0000290273, a w rubryce dotyczącej celu szczegółowego 1% podać imię i nazwisko dziecka tj. Wojciech Portasiak.
Ewelina Samulak-Andrzejczak, fot. autor, wideo: Magazyn Miejski telewizji Multimedia Polska
Napisz komentarz
Komentarze